Koronawirus swoim zasięgiem objął niemal cały świat. Żadnego potwierdzonego przypadku nie odnotowano jedynie na Antarktydzie. Gdyby się pojawił, chilijskie bazy badawcze miałyby ogromny problem.
Dowódca chilijskiej marynarki wojennej Alejandro Valenzuela Pena, który obecnie przebywa w jednej z baz swojego kraju na Antarktydzie, powiedział, że zarówno chilijskie, jak i zagraniczne bazy starają się ograniczyć możliwość pojawienia się patogenu.
- Sezon turystyczny na Antarktydzie skończył się 3 marca, kiedy przybył ostatni statek, więc jesteśmy w stanie zachować izolację. Dodatkowo nasza chilijska baza oraz bazy zagraniczne zostały zamknięte. Wprowadziliśmy izolację w izolacji - mówił Pena.
Nie mają możliwości leczenia
Dyrektor chilijskiego Instytutu Antarktycznego Marcelo Leppe Cartes stwierdził, że wybuch epidemii COVID-19 w bazie na Antarktydzie byłby "niszczycielski", ponieważ bazy nie są wystarczająco zaopatrzone w potrzebny sprzęt.
- Uważamy, że pojawienie się wirusa byłoby destrukcyjne dla naszej bazy. Nie mamy takich możliwości leczenia jak w Chile. Nie mamy respiratorów ani innego sprzętu medycznego. Jednak są jednak pewne pozytywy. Jeśli wirus pojawi się w którejś z baz na Antarktydzie to kontakt mamy bardzo nieregularny, sporadyczny. Jesteśmy też daleko od cywilizacji, więc ryzyko, że ktoś przeniesie wirusa, nie będąc tego świadomym, jest bardzo niewielkie - zapewnił Cartes.
Autor: kw/map / Źródło: Reuters
Źródło zdjęcia głównego: Stone Monki (CC BY 3.0)