"Broń nie zabija ludzi, ludzie zabijają ludzi". Dla Amerykanów to świętość


Statystycznie każdego dnia w Stanach Zjednoczonych dochodzi do strzelaniny, w której giną ludzie. Temat ograniczenia dostępu do broni wraca co kilka miesięcy, ale jednocześnie spotyka się ze stanowczym sprzeciwem konserwatywnej części społeczeństwa. Teraz – w toku kampanii prezydenckiej – nabiera dodatkowo politycznego wymiaru.

Artykuł pojawił się w oryginalnej formie w Magazynie na Weekend TVN24 18 października.

2 grudnia dwoje uzbrojonych napastników wtargnęło do Inland Regional Center, stanowego ośrodka pomocy niepełnosprawnym w San Bernardino i otworzyło ogień do kilkuset zgromadzonych ludzi. Zginęło 14 osób, kilkanaście zostało rannych.

Atak w Kalifornii to najbardziej krwawa strzelanina w USA od 2 października, kiedy uzbrojony napastnik wtargnął na teren kampusu uczelni w Roseburgu w stanie Oregon i zastrzelił dziewięć osób, a kilka ranił.

W czerwcu motywowany nienawiścią rasową napastnik zabił dziewięć osób w kościele w Charleston w Karolinie Południowej. W maju w strzelaninie pomiędzy członkami gangu motocyklowego w Waco (Teksas) zginęło 9 osób, a 18 zostało rannych. Osiem ofiar śmiertelnych to bilans sierpniowej masakry w Houston, w której mężczyzna zabił rodzinę swojej byłej partnerki, w tym sześcioro dzieci.

USA przed Jemenem

Jeśli chodzi o broń, Stany Zjednoczone są absolutnym wyjątkiem. To jedno z niewielu państw na świecie, w których dostęp do broni palnej jest tak powszechny, a prawo do jej posiada gwarantuje konstytucja.

Statystycznie na 100 mieszkańców aż 88 ma w domu broń palną – wynika z danych Small Arms Survey, szwajcarskiego instytutu gromadzącego dane ze 178 krajów dotyczące broni i związanej z nią przemocy. USA są pod tym względem światowym rekordzistą i zostawiają daleko w tyle drugi w tabeli Jemen, w którym "zaledwie" co drugi mieszkaniec jest uzbrojony. Dla porównania w Polsce tylko 1 osoba na 100 posiada broń.

Badacze z Injury Control Research Center na Uniwersytecie Harvarda w swojej pogłębionej analizie badali związek pomiędzy częstotliwością występowania morderstw a dostępem do broni palnej w 26 rozwiniętych krajach. Nie pozostawiają wątpliwości: więcej broni na rynku oznacza więcej morderstw.

11 krwawych strzelanin, 11 przemów

W pierwszych dniach października zginęła dziesięciotysięczna ofiara strzelanin w tym roku. Po ataku w Roseburgu prezydent USA Barack Obama po raz 11. w czasie swoich dwóch kadencji zabrał głos ws. masowych strzelanin i – jak podkreślają amerykańskie media – było to jedno z najmocniejszych przemówień, choć pewnie nie ostatnie na ten temat.

CZYTAJ: NAJWIĘKSZE STRZELANINY W USA

Prezydent po raz kolejny zaapelował o większą kontrolę nad dostępem do broni i podkreślił, że "modlitwy już nie wystarczają". – Nie jesteśmy jedynym krajem na świecie, w którym mieszkają ludzie chorzy psychicznie i chcący skrzywdzić innych. Jesteśmy jednak jedynym rozwiniętym krajem, w którym co kilka miesięcy dochodzi do masowej strzelaniny – powiedział prezydent. Dodał, że podejmowane przez niego próby zaostrzenia prawa do posiadania broni są torpedowane w Kongresie przez republikańską większość.

Właściwie na finiszu swojej drugiej kadencji Obama po raz ostatni – jak donosiła w ubiegłym tygodniu telewizja NBC – spróbuje zaostrzyć prawo ws. handlu bronią. Według przecieków propozycja Obamy polega na tym, że każdy licencjonowany sprzedawca broni będzie musiał dokonywać tzw. background check, czyli zajrzeć w akta potencjalnego klienta i sprawdzić, czy np. nie leczy się on psychiatrycznie. Również sama definicja sprzedawcy miałaby być jasno określona, na co już w 2003 r. nie zgodził się Senat.

Obama o strzelaninach: w jakiś niezrozumiały sposób to stało się rutyną

Konstytucja, broń i polityka

Amerykańska miłość do broni palnej ma podłoże historyczne, a prawo do posiadania i noszenia broni gwarantuje druga poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych z 1791 r.

Stanowi ona, że:

Dyskusja nad prawem do posiadania broni od lat jest wykorzystywana politycznie, a temat wraca po każdej tragicznej w skutkach strzelaninie. Wyborcy i sami działacze Partii Demokratycznej są zwolennikami bardziej restrykcyjnej i efektywnej kontroli nad prawem do posiadania broni, republikanie – wręcz przeciwnie.

Demokraci i "politycznie toksyczny" temat

Po strzelaninie w Roseburgu ubiegająca się o nominację demokratów w wyborach prezydenckich Hillary Clinton i jej główny kontrkandydat Berni Sanders upomnieli się o większą kontrolę rynku broni.

Clinton zapowiedziała, że jeśli zostanie prezydentem, to pójdzie na wojnę z Kongresem, a jeśli to zawiedzie, to skorzysta z uprawnień wykonawczych przysługujących głowie państwa. – Pora działać w sprawie przemocy związanej z bronią – stwierdziła w ubiegłym tygodniu na wiecu w New Hampshire, gdzie zaprezentowała swój czteropunktowy plan walki z powszechnym dostępem do broni. Ostro zaatakowała także Narodowe Stowarzyszenie Broni (NRA), czyli największego amerykańskiego lobbystę broniącego wolnego dostępu do broni.

Jeden z jej kontrkandydatów Bernie Sanders uniknął aż tak jednoznacznych deklaracji i w okrągłych słowach stwierdził, że "broń nie powinna być w rękach ludzi, którzy nie powinni jej mieć". Jednocześnie wezwał do wzmocnienia systemu wydawania pozwoleń.

Z kolei Martin O'Malley zapowiedział stworzenie centralnego systemu rejestrowania broni.

"To znak, że kontrola nad bronią stała się mniej politycznie toksyczna dla demokratów, niż była w przeszłości" – komentował deklaracje demokratów "Wall Street Journal".

"Broń nie zabija ludzi, ludzie zabijają ludzi"

Po drugiej stronie politycznej barykady pomysł jakichkolwiek zmian raczej nie znajdzie zwolenników. Republikanie, którzy w większości popierają prawo do posiadania i noszenia broni palnej, twierdzą, że nie ma związku pomiędzy dostępem do niej a poziomem przemocy. Ich zdaniem to nie w samej dostępności broni tkwi problem, ale raczej w ludziach, którzy się nią posługują, stąd popularny slogan: "broń nie zabija ludzi, ludzie zabijają ludzi". Posiadanie broni – jak twierdzą – wynika z tradycji, służy do obrony i zapewnienia sobie bezpieczeństwa, a nie urządzania strzelanin.

Ubiegający się o republikańską nominację w wyborach prezydenckich senator Marco Rubio stwierdził nawet, że pomysł kontroli broni "nie działa w przypadku wariatów".

Jeszcze dalej poszedł Donald Trump, którego zdaniem istnienie tzw. stref bez broni (gun-free zones) skutkuje dużą liczbą ofiar śmiertelnych strzelanin. – Gdybyśmy mieli kilku nauczycieli lub kogoś z bronią w tamtym pomieszczeniu, to byłoby, do cholery, znacznie lepiej – powiedział po strzelaninie w Roseburgu. Trump zresztą otwarcie wzywa do zlikwidowania stref bez broni, które wprowadzono w USA w 1990 r. i które obejmują teren szkół i uniwersytetów oraz obszar w promieniu 300 m od ich murów. Stref gun-free nie chce także Ben Carson, który wolałby dać broń nauczycielom i szkolić ich z taktyk dywersyjnych.

Ten sam polityk zresztą przekonywał w telewizji CNN, że do Holokaustu nie doszłoby, gdyby Żydzi byli uzbrojeni.

Inny republikanin, Jeb Bush swoim komentarzem do ostatniej tragedii w college'u wywołał w USA burzę, bo stwierdził, że "takie rzeczy się zdarzają". – Zawsze jest kryzys i impuls, żeby coś zrobić. I to nie zawsze jest to, co trzeba zrobić – stwierdził, pytany o opinię na temat większej kontroli nad bronią w USA.

Z kolei Teksańczyk Ted Cruz swoją fascynację bronią demonstrował w jeszcze inny sposób. W sieci jest nagranie, na którym uczy Amerykanów, jak zrobić "machine-gun bacon", czyli jak usmażyć boczek owinięty na lufie pistoletu maszynowego w czasie pobytu na strzelnicy.

Amerykanie chcą broni

Choć broń w toku kampanii wyborczej nabiera wyraźnie politycznego kontekstu, to raczej nie stanie się tematem numer jeden, bo zbyt mocno polaryzuje samo amerykańskie społeczeństwo.

Prawo do posiadania broni uznawane jest niemal za świętość na konserwatywnym południu. Co więcej, aż 73 proc. badanych – jak wynika z sondażu Instytutu Gallupa – mówi stanowcze "nie" zakazowi posiadania broni przez cywilów. To niemal najwyższy wynik od 1959 r., od którego Instytut zadaje to pytanie.

Obecnie niespełna połowa (47 proc.) badanych Amerykanów chciałaby zaostrzenia prawa do posiadania broni. To jeden z najniższych wyników w ostatnim 25-leciu, niższy aż o 31 punktów procentowych od danych z 1990 r., kiedy ostrzejszych przepisów chciało 78 proc. pytanych Amerykanów.

Wydaje się, że Amerykanów nie przekonują także dane, z których wynika, że każdego roku od ran postrzałowych ginie ok. 33 tys. ludzi, ani też wydarzenia takie jak strzelaniny: w Fort Hood z 2009 r. (13 ofiar), sali kinowej w Aurorze z 2012 r. (12 ofiar), szkole podstawowej Sandy Hook w Newtown z 2012 r. (28 ofiar, w tym 20 dzieci), kościele w Charleston z 2015 r. (9 ofiar), czy ostatnia w Roseburgu.

Masowe strzelaniny w USA przyciągają uwagę, ale to tylko niewielki wycinek samego problemu. Najwięcej ludzi ginie, bo popełniają samobójstwa, zostają celowo zastrzeleni lub zostają przypadkowymi ofiarami strzelanin.

Broń i pieniądze

W USA mieszka zaledwie niewiele ponad 4 proc. światowej populacji, ale – według danych Small Arms Survey – znajduje się tutaj połowa wszystkich cywilnych sztuk broni. Przemysł handlu bronią i amunicją kwitnie w najlepsze i – jak twierdzą analitycy IBIS World – tylko w 2015 r. zarobi ponad 15 mld dolarów. Co ciekawe, na dwie kadencje Baracka Obamy, w czasie których wielokrotnie zapowiadał on zamiar zaostrzenia prawa ws. posiadania broni, przypada złoty okres dla handlarzy bronią. Jak donosił "Washington Post", przemysł w tym czasie podwoił swoje dochody. Okazuje się bowiem, że płomienne wystąpienia prezydenta i zapowiedzi nadzoru nad handlem bronią przyniosły odwrotny do zamierzonego skutek. Może i z Obamą zgodzili się mieszkańcy metropolii, ale wśród mieszkańców miasteczek słowa głowy państwa traktowane były jak zamach na konstytucję. Szczególnie tam pojawiły się obawa i lęk przed zapędami Obamy, na czym polityczny kapitał zbiła m.in. TEA Party. Pierwszy czarnoskóry prezydent USA był przedstawiany jako kenijski socjalistyczny dyktator, który zamierza odebrać ludziom broń.

Każda próba zaostrzenia prawa do posiadania broni spotykała się z ostrym sprzeciwem nie tylko republikanów, ale przede wszystkich wpływowych lobbystów. NRA i inne organizacje go broniące blokują wszystkie inicjatywy i próby otoczenia rynku większą kontrolą. NRA sprzeciwia się właściwie każdej formie regulowania rynku broni, w tym restrykcjom dot. posiadania broni długiej, prowadzenia rejestrów sprzedaży, sprawdzeniu akt potencjalnego kupca (background check) w czasie targów i zmianom w rejestracji broni palnej.

Niemoc polityczna w Kongresie nie oznacza jednak, że lobby jest niezwyciężone.

Regionalna porażka lobbystów

Od 2012 r., po masakrze w szkole podstawowej w Newton, 39 amerykańskich stanów wzięło sprawę w swoje ręce i uchwaliło w sumie 117 aktów prawnych dotyczących dostępu do broni. W 18 stanach – jak pisze "New York Times" – przed zakupem broni obowiązuje background check, a w przyszłym roku tę zasadę najprawdopodobniej wprowadzą kolejne dwa stany. W 20 stanach broń nie może znajdować się w domu, w którym dochodzi do przemocy.

Małe postępy nie znaczą wcale, że lobbyści się poddają. W ubiegłym roku próbowali uchylić obowiązek sprawdzenia akt kupców przed sprzedażą broni w Iowa i Północnej Karolinie.

Autor: Patrycja Król / Źródło: tvn24.pl

Tagi:
Raporty: