Kilkanaście ataków i setki ofiar. W Syrii coraz częściej sięgają po gazy bojowe

Syria ma posiadać bogaty arsenał broni chemicznejUS Army

Trwająca od ponad dwóch lat krwawa syryjska wojna domowa doszła już do takiego stadium, że - można to stwierdzić z dużą dozą prawdopodobieństwa - obie jej strony stosują gazy bojowe. Zrzucają na siebie odpowiedzialność za ataki, w których mogły już zginąć setki osób. Zdobycie gazów bojowych w Syrii nie jest niemożliwe, bowiem jest ich tam wielki zapas.

Początkowo syryjski arsenał broni masowego rażenia był głównie zmartwieniem dla wywiadów państw zachodnich, które obawiają się, iż w kraju pogrążonym w wojnie domowej i chaosie, grupy terrorystyczne łatwo zdobędą groźne substancje. USA i Izrael wiele razy przestrzegały Damaszek, że jeśli nie będzie pilnował swoich zapasów gazów bojowych, to podejmą działania nawet siłowe.

Reżim Baszara el-Assada zapewnia, że kontroluje swój groźny arsenał i użyje go wyłącznie w celu odparcia agresji zewnętrznej, a nigdy na własnych obywatelach. Wdając się w dyskusję o swojej broni chemicznej Damaszek po raz pierwszy latem 2012 roku pośrednio przyznał, że rzeczywiście ją posiada. Wcześniej była to tajemnica poliszynela, bowiem od lat nieoficjalnie wiedziano, iż Syria zgromadziła wielkie zapasy, zwłaszcza sarinu. Gaz przenoszony przez radzieckie rakiety Scud ma być "bronią ostateczną" Damaszku na wypadek starcia z Izraelem, który od lat 70-tych ma przewagę militarną nad Syrią.

Kto zaczął?

Pomimo zapewnień Damaszku, iż użyje broni chemicznej tylko na wrogach zewnętrznych i dobrze pilnuje swoich zapasów, wiosną 2013 roku zaczęły się pojawiać doniesienia o atakach przy pomocy gazów bojowych podczas walk z rebeliantami. Wówczas wojna domowa wkraczała w drugi rok i tak jak dzisiaj, żadna ze stron nie potrafiła zdobyć wyraźnej przewagi nad drugą.

W narastającej atmosferze impasu i wyczerpania 19 marca pojawiły się informacje o pierwszym dużym ataku przeprowadzonym rzekomo przy użyciu gazów bojowych. Na miasto Khan al-Assal opodal Aleppo na północy Syrii, gdzie od początku wojny toczą się zacięte walki, miała spaść rakieta z głowicą wypełnioną sarinem. Media rządowe podały, że atak przeprowadzili rebelianci i zginęło w nim 31 osób. Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka twierdzi, że ofiar było 26, w tym 16 żołnierzy. Rebelianci twierdzą, że atak przeprowadziło wojsko przy pomocy rakiety Scud.

Tego samego dnia do innego ataku przy pomocy broni chemicznej miało dojść w Al-Otaybeh, kilkaset kilometrów na południe, niedaleko stolicy kraju, Damaszku. Do sieci trafiły nagrania, rzekomo przedstawiające ofiary. Mężczyźni wyraźnie mieli problemy z oddychaniem, toczyli pianę z ust i mieli drgawki. Lekarz uwieczniony na nagraniu twierdził, że ofiary zostały wystawione na działanie gazu, którego objawy działania przypominają sarin. Opozycja twierdziła, że był to atak wojska w odpowiedzi na sukcesy rebeliantów w mieście dzień wcześniej, władze twierdzą coś odwrotnego. Sześć osób miało zginąć.

Kolejne przypadki

W kolejnych tygodniach doszło do szeregu innych incydentów, w których obie strony nawzajem obarczały się winą. 24 marca w miasteczku Adra, również niedaleko Damaszku, po ataku przy pomocy niezidentyfikowanego gazu miały zginąć dwie osoby, a kilkanaście zostać poszkodowanych. Ofiary miały doświadczać problemów z oddychaniem, skurczy mięśni, drgawek czy wymiotowania. Lekarze nie potrafili określić dokładnie rodzaju substancji chemicznych użytych w ataku.

13 kwietnia do kolejnego uderzenia przy pomocy broni chemicznej miało dojść na przedmieściach Aleppo przy pomocy bomb wypełnionych niezidentyfikowaną substancją chemiczną. Według źródeł opozycyjnych, zginęły w nim dwie kobiety i dwoje dzieci. Kilkanaście osób przeżyło zatrucie. Lekarze twierdzą, że ofiary świetnie reagowały na podanie atropiny, która jest antidotum na sarin.

Dwa tygodnie później na miasto Saraqeb kilkadziesiąt kilometrów od Aleppo spadły bomby, które miały wyglądać identycznie do tych zrzuconych 13 kwietnia. Po zetknięciu się z niezidentyfikowanym gazem ofiary miały wymiotować, mieć drgawki, trudności z oddychaniem i zwężone źrenice. Jedna osoba zginęła.

Po czterech miesiącach, w środę rano, miało dojść do najtragiczniejszego ataku przy pomocy gazów bojowych na miasto Ghouta opodal Damaszku. Liczba ofiar waha się od niemal 500 do 1,3 tysiąca. Jak zwykle obie strony obarczają się winą.

Powyższe przypadki nie wyczerpują listy wszystkich rzekomych ataków bronią gazową, ale o nich wiadomo coś więcej. Do ONZ miały dotychczas trafić informacje o łącznie 13-stu tego rodzaju incydentach.

Obie strony mają motyw

Ze względu na brak niezależnych i wiarygodnych źródeł informacji w Syrii, nie można w sposób jednoznaczny wskazać sprawców ataków. Jest jednak pewne, że ktoś wykorzystuje gazy bojowe. Miały to potwierdzić badania próbek gleby wywiezionych z Syrii przez dziennikarzy. Wyniki miały być na tyle jednoznacznie, że oficjalnie informacje na ten temat podały władze USA, Francji i Wielkiej Brytanii.

Obie strony konfliktu mają motyw do użycia broni chemicznej i dostęp do jej zapasów. Wojsko dysponuje swoim arsenałami i może stosować gazy bojowe jako narzędzie terroru oraz sposób na atakowanie wyjątkowo silnych pozycji rebeliantów. Opozycyjne bojówki składają się natomiast w znacznej mierze z dezerterów, którzy na pewno znają miejsca przechowywania broni chemicznych. W kraju pogrążonym w chaosie na pewno wejście w ich posiadanie nie jest niemożliwe. Teoretycznie ekstremistyczne elementy opozycji mogą atakować gazami bojowymi cywili i obarczać winą wojsko w celu uzyskania efektu propagandowego.

Sytuację naświetlić mogą inspektorzy ONZ, którzy przybyli już do Syrii w celu zbadania doniesień o wykorzystaniu broni chemicznej. Jest jednak mało prawdopodobne, aby udało im się zdobyć przekonujące dowody na winę którejś ze stron.

Autor: mk//gak / Źródło: tvn24.pl, BBC News

Źródło zdjęcia głównego: US Army

Tagi:
Raporty: