10 lat po Biesłanie. Niezależni dziennikarze: za tragedię odpowiadają siły rządowe


Ilu terrorystów zajęło szkołę w Biesłanie? Co było powodem rozpoczęcia szturmu sił rządowych, do którego nie miało dojść i, do którego dojść nie powinno? Po 10 latach wciąż trwa śledztwo w sprawie najbardziej tragicznego ataku terrorystycznego w Rosji - zginęły wtedy 334 osoby, w tym 186 dzieci. A niezależni rosyjscy dziennikarze znajdują kolejne dowody na niekompetencję urzędników stojących za organizacją ataku.

Choć od tragedii Biesłanie minęło 10 lat, oficjalne śledztwo w sprawie ataku i śmierci 334 osób wciąż nie zostało zakończone. Akta sprawy są utajnione, poszkodowani nie mają do nich dostępu. Trwa ono, bo nie zidentyfikowano kilku terrorystów, którzy zginęli podczas szturmu sił rządowych.

W pierwszej części artykułu przedstawiliśmy chronologię wydarzeń w Biesłanie, do których doszło 1, 2 i 3 września 2004 roku.

Czas na wnioski, do których doszli niezależni rosyjscy dziennikarze i politycy, badający sprawę Biesłanu. Otwierają one oczy na działania władz i pokazują, jak mogło dojść do tej ogromnej tragedii.

Pamięć

Twórcy portalu "Pamiętaj o Biesłanie" (pomnibeslan.ru) od lat alarmują, że istnieje wiele rozbieżności, a nawet wykluczających się nawzajem wersji wydarzeń w oficjalnie prowadzonym śledztwie i w zeznaniach byłych zakładników. Domagają się oni od władz ujawnienia prawdy o tym, dlaczego podczas szturmu na szkołę nr 1 w Biesłanie zginęło 334 zakładników. Ich strona jest często atakowana przez hakerów, a w ciągu kilku miesięcy przed 10. rocznicą Roskomnadzor - Federalna Agencja Nadzoru Telekomunikacyjnego - z nieznanych powodów blokowała dostęp do witryny z terytorium Rosji.

Twórcami portalu są m.in.: dziennikarka i obrończyni praw człowieka Marina Litwinowicz, reporterka "Nowej Gaziety" Jelena Miłaszyna, która była w Biesłanie już 2 września 2004 roku i od tego dnia prowadzi własne dziennikarskie śledztwo, a także były deputowany do Dumy Państwowej Jurij Sawieliew, członek komisji parlamentarnej ds. zbadania ataku terrorystycznego. Pomaga im wielu mieszkańców Biesłanu.

"Projekt ma na celu przypomnienie i opowiedzenie na nowo o tych strasznych dniach. Po to, by pamięć o setkach niewinnych ofiar – dorosłych i dzieciach – została zachowana. Właściwe wnioski wyciągnięte z tego, co wydarzyło się 10 lat temu, mogą pomóc nam zapobiec takim przypadkom w przyszłości" – pisze Marina Litwinowicz na portalu pomnibeslan.ru.

Dziennikarze przygotowali kronikę wydarzeń z września 2004 roku. – Powstała ona na podstawie słów byłych zakładników. To, co opowiadają, mocno różni się od oficjalnej wersji, którą nam przedstawiono 10 lat temu i, do której wciąż przekonują nas władze – powiedziała w jednym z wywiadów Marina Litwinowicz.

Dwa sztaby

Dziennikarze w wydanej przez siebie broszurze „Prawda Biesłanu” piszą m.in. o tym, że decyzja o szturmie została podjęta przez władze zaraz po tym, gdy dowiedziały się o ataku terrorystów na szkołę. Nie było żadnej próby negocjowania z napastnikami, przyjęły one, że jedynym rozwiązaniem kryzysowej sytuacji może być zmasowany atak.

Tymczasem w Biesłanie wszyscy obawiali się szturmu. Matki uczniów napisały nawet odezwę do prezydenta Władimira Putina, w której wezwały go, by do niego nie dopuścił, obawiając się, że skończy się to śmiercią wielu zakładników, jak to było w przypadku Dubrowki w 2002 roku.

"Przez wszystkie te trzy dni w Biesłanie istniały dwa sztaby: jeden, nieoficjalny, na którego czele stanął prezydent Osetii Północnej Aleksandr Dzasochow" – piszą dziennikarze "Nowej Gaziety". "To właśnie on i inni osetyjscy urzędnicy, m.in. były prezydent Inguszetii Rusłan Auszew, usiłowali prowadzić negocjacje i prosić o pomoc różne znane osoby. Szukali wszelkich wariantów, by uratować zakładników" – czytamy w broszurze. Auszewowi udało się wynegocjować uwolnienie drugiego dnia ataku jedenastu kobiet z piętnaściorgiem małych dzieci.

Znajomi z Dubrowki

"Główny sztab operacyjny, utworzony oficjalnie, podlegał generałowi FSB Waleremu Andriejewowi. Faktycznie jednak kierownictwo objęli w nim trzej zastępcy dyrektora FSB: generałowie Władimir Proniczew, Władimir Tichonow i Aleksandr Anisimow. Analiza działań sztabu świadczy o tym, że od samego początku ten siłowy sztab szykował się do szturmu, a nie negocjacji" – piszą autorzy "Prawdy Biesłanu".

Gen. Proniczew był szefem sztabu operacyjnego podczas ataku terrorystycznego na Dubrowce w listopadzie 2002 roku i dowodził szturmem na teatr. Władze uznały akcję za sukces, krytycy podkreślali jednak, że brak koordynacji działań różnych służb – m.in. specnazu, milicji i pogotowia - doprowadził do dużej i nieuzasadnionej liczby zgonów wśród ewakuowanych już z budynku teatru zakładników. Ratownicy, nieświadomi tego, że ludzi w gmachu uśpiono fentanylem (to syntetyczny środek przeciwbólowy i anestezjologiczny - red.), układali ich na plecach. W efekcie, po prostu zadławili się wymiocinami.

Za "udaną operację antyterrorystyczną" na Dubrowce prezydent Władimir Putin odznaczył Proniczewa najwyższym tytułem honorowym – Bohater Federacji Rosyjskiej. Od roku generał jest na emeryturze.

"Nieumiejętne działania sztabu mocno wpłynęły na sytuację zakładników w Biesłanie. Aż do 3 września sztab, wykonując polecenie zastępcy rzecznika prezydenta FR Dmitrija Pieskowa twierdził, że w szkole jest 354 zakładników. Tę liczbę powtarzały oficjalne rosyjskie media, choć w Biesłanie wszyscy wiedzieli, że jest tam ponad 1000 osób. Gdy terroryści usłyszeli, jakie informacje podają media, przestali dawać zakładnikom wodę i zaostrzyli warunki dla nich" – podkreślają autorzy "Prawdy Biesłanu".

Anna Politkowska

Na wieść o ataku terrorystów na szkołę od razy zareagowała dziennikarka "Nowej Gaziety", Anna Politkowska. Była znana z krytyki Władimira Putina i wojny w Czeczenii, wielokrotnie opisywała w swoich publikacjach łamanie praw człowieka na Kaukazie. Podczas ataku na Dubrowce terroryści chcieli, by to właśnie ona była pośrednikiem w negocjacjach z władzami.

Politkowska od razu przyjechała do redakcji. Zaczęła dzwonić do Achmeda Zakajewa (przebywającego w Londynie czeczeńskiego polityka – red.), żeby dogadać się z Asłanem Maschadowem (byłym prezydentem Czeczenii, liderem czeczeńskich separatystów – red.) o jego udziale w negocjacjach dotyczących uwolnieniu zakładników.

- Po Dubrowce było jasne, czym to się wszystko skończy i Anna uważała, że włączenie do sprawy Maschadowa może pomóc – wspominał po latach Siergiej Sokołow, wydawca w "Nowej Gaziecie". - Zakajew po kilku godzinach powiedział, że Maschadow (poszukiwany przez rosyjskie służby i oskarżany o terroryzm – red.) w zasadzie zgodził się pośredniczyć w negocjacjach, ale w tym celu musi mieć zapewniony korytarz bezpieczeństwa – do szkoły i z powrotem, do Wielkiej Brytanii - opowiadał Sokołow.

Później władze rosyjskie oskarżyły Asłana Maschadowa o współudział w organizacji zamachu. Ten stanowczo odciął się od działań terrorystów.

Anna Politkowska miała lecieć do Nalczyku w Inguszetii, a stamtąd do Biesłanu. Jej lot jednak miał duże opóźnienie, zdecydowała się dolecieć do Rostowa nad Donem, a stamtąd samochodem pojechać na Kaukaz. W samolocie nic nie jadła, wypiła tylko herbatę. Po chwili zrobiło jej się słabo i straciła przytomność. Politkowska była przekonana, że w napoju była trucizna lub środek usypiający. Próbki krwi, pobrane do badań tuż po zdarzeniu, uległy zniszczeniu, zanim komukolwiek udało się je zbadać.

Asłan Maschadow

Inny dziennikarz, piszący o wojnie na Kaukazie i cieszący się zaufaniem Czeczenów - Andriej Babicki - został zatrzymany przez milicjantów na lotnisku Wnukowo z biletem do Nalczyku w ręku i oskarżony o "chuligaństwo w stanie nietrzeźwym". Zatrzymano go na kilka dni po tym, jak milicjanci wywołali pozorowaną bójkę. Babicki był jedną z nielicznych w Rosji osób, które mogły prowadzić negocjacje z terrorystami.

Z Maschadowem rozmawiali później również Rusłan Auszew i inni negocjatorzy. "Nad ranem 3 września osiągnięto porozumienie o jego przyjeździe do Biesłanu i rozpoczęciu pertraktacji o wypuszczeniu zakładników, jednak o godz. 13 rozpoczął się szturm" – napisali autorzy raportu "Prawda Biesłanu".

Trzy godziny

Politkowska nie odstąpiła od dziennikarskiego śledztwa i przez dwa lata badała sprawę ataku w Biesłanie. 31 sierpnia 2006 roku, w przeddzień drugiej rocznicy tragedii, na łamach "Nowej Gaziety" ujawniła wewnętrzną korespondencję rosyjskiego MSW, z której wynikało, że 1 września 2004 roku milicjanci w czeczeńskim mieście Szali co najmniej trzy godziny przed atakiem wiedzieli o tym, że planowany jest zamach na szkołę w Biesłanie. Miał im o tym powiedzieć zatrzymany Czeczen o nazwisku Arsamikow.

"To już nie są plotki, że ktoś uprzedzał o zamachu. To potwierdzenie, że o godz. 5 rano w MSW wiedziano o tym, że właśnie w Biesłanie szykowany jest atak na szkołę. Co zrobiono z tą wiedzą? Nic. Żadnych podwyższonych środków bezpieczeństwa w szkołach w Biesłanie. Nie odwołano zajęć. Nie przeczesano dróg dojazdowych do miasta. Ci, którzy przesłuchiwali Arsamikowa, poszli spać. I nie zastrzelili się, gdy po przebudzeni zrozumieli, że Arsamikow nie kłamał. Nie trafili na ławę oskarżonych" - pisała Politkowska.

Podkreślała też, że nie zostali osądzeni milicjanci i szefowie miejscowych oddziałów MSW w Osetii Północnej i Inguszetii, oskarżani o niedbalstwo. Powinni byli odpowiadać przed sądem za przepuszczenie bojówkarzy przez granicę Inguszetii z Osetią Północną za łapówkę oraz niezlokalizowanie obozu treningowego terrorystów w Inguszetii, z którego ci wyruszyli do Biesłanu.

7 października 2006 roku Anna Politkowska została zastrzelona w windzie swojego domu w Moskwie.

Ilu było terrorystów?

Na początku września 2004 roku rosyjska prokuratura generalna wszczęła śledztwo w sprawie tragedii w Biesłanie. Według ustaleń oficjalnego śledztwa, terrorystów było 32. Byli to Ingusze, Czeczeni, Arabowie i Ukrainiec, który przeszedł na islam. Podczas szturmu zginęło 31 napastników.

Do zorganizowania zamachu przyznał się Szamil Basajew – przywódca czeczeńskich rebeliantów, jeden z najgroźniejszych terrorystów świata, który wcześniej stał za zamachami m.in. na Dubrowce w listopadzie 2002 roku i Budionnowsku w czerwcu 1995 roku.

Poza nim władze rosyjskie oskarżyły o inspirowanie ataku powiązanego z Al-Kaidą obywatela Arabii Saudyjskiej Abu Omara al-Kuwaiti, zwanego Abu Dzait. Dowódcą terrorystów był Ingusz Rusłan Chuczbarow, którego nazywano "Pułkownikiem".

Napastnicy zdobyli broń i materiały wybuchowe 22 czerwca 2004 roku, podczas ataku na składy MSW w Nazraniu i budynki rządowe w Inguszetii. Zginęło wtedy co najmniej 98 funkcjonariuszy FSB i MSW. Już wtedy pojawiły się sygnały, że zamachowcy planują atak na wielką skalę, na podobieństwo szturmu na Budionnowsk, podczas którego zginęło 125 osób, a ponad 1600 zostało zakładnikami.

Obóz

Terroryści spotkali się 31 sierpnia 2004 roku w obozie szkoleniowym w pobliżu inguskiej wsi Psedach, skąd wyruszyli do Biesłanu. Oficjalne ustalenia śledztwa wskazują, że 32 napastników przyjechało dwoma pojazdami – ciężarówką GAZ-66 i samochodem osobowym, odebranym milicjantowi, którego zatrzymali po drodze do Biesłanu.

"Tę wersję (o liczbie terrorystów – red.) odrzucają jednak sami zakładnicy" – piszą autorzy raportu "Prawda Biesłanu". "Rekonstruując atak na szkołę, według zeznań świadków, można stwierdzić, że grup terrorystów było kilka i, że podchodzili do szkoły z kilku stron. Samochodów z terrorystami również było kilka. Według obliczeń, liczba napastników mogła sięgać 60-70 osób" – czytamy w broszurze. Ataku na Budionnowsk dokonało, według różnych szacunków, od 80 do 150 osób, dowodzonych przez Szamila Basajewa.

Autorzy "Prawdy Biesłanu" podkreślają, że wśród ciał rebeliantów zakładnicy nie znaleźli niektórych z bojówkarzy, którzy pilnowali ich w sali gimnastycznej. "Na miejscu znaleziono jednak tylko 31 zwłok terrorystów, więc prokuratura upiera się przy swojej wersji" – piszą dziennikarze.

- Przeprowadziliśmy eksperyment – powiedziała szefowa projektu pomnibeslan.ru Marina Litwinowicz w wywiadzie dla rosyjskiej sekcji Radia Swoboda. – Oficjalne śledztwo przekonuje, że terroryści przyjechali jedną ciężarówką GAZ-66, pod ławkami, przy nogach bojówkarzy stały wiadra z ładunkami wybuchowymi. Usiłowaliśmy wcisnąć 32 osoby w pełnym rynsztunku z jakimiś paczkami, imitującymi materiały wybuchowe, do takiego samochodu. Oni się tam nie zmieścili. A pojazd z bojówkarzami przejechał co najmniej 20 km po bezdrożach. Nie mogli dojechać w takim stanie – podkreśla Litwinowicz.

Zakładnicy i świadkowie w pierwszych godzinach po uwolnieniu twierdzili, że kilkunastu terrorystów mogło uciec z budynku, ponieważ już drugiego dnia wielu z nich zdjęło maski, ścięło brody i przebrało się w dresy.

Piekło

"Największym kłamstwem o biesłańskim zamachu jest próba zrzucenia winy za początek operacji na terrorystów. Oskarżenia o wysadzenie samodzielnie wykonanych ładunków wybuchowych w sali gimnastycznej i rozstrzelanie zakładników, którzy przeżyli zajęcie budynku, pojawiły się w chwili, gdy 3 września rozpoczął się szturm. Tej wersji władze trzymają się do tej pory, choć dowody świadczą o tym, że ładunki te wybuchły o wiele później, w wyniku pożaru, który gen. FSB Aleksandr Tichonow zakazał gasić aż do całkowitego wypalenia się i zawalenia dachu. Kilka ładunków w ogóle nie eksplodowało" – napisała kilka dni temu dziennikarka "Nowej Gaziety" Jelena Miłaszyna.

Zgodnie z oficjalną wersją śledztwa, pierwsze eksplozje, do których doszło o godz. 13.03 i 13.06, były wywołane przez "naćpanych terrorystów", którzy trzymali stopy na zapalnikach materiałów wybuchowych.

- W sądzie podczas rozprawy okazało się, że wykonano trzy wystrzały z miotacza ognia "Trzmiel" i dwóch granatników – mówi Marina Litwinowicz.

"3 września sala gimnastyczna została ostrzelana przez grupy snajperów specnazu FSB, rozlokowanych na dachach pobliskich pięciopiętrowców. Wystrzał z RPO-A (reaktywny miotacz ognia piechoty "Trzmiel") stał się przyczyną pierwszego wybuchu (granatu termobarycznego) w sali gimnastycznej. Strzał z RSzG (reaktywny granat szturmowy) padł z dachu domu nr 41. To był drugi wybuch. Tak rozpoczęła się operacja siłowa mająca na celu zlikwidowanie terrorystów, dokonywana przez specnaz FSB i wysłanych w ramach wsparcia pododdziałów MSW i ministerstwa obrony” – tak opisuje początek szturmu Jelena Miłaszyna z "Nowej Gaziety".

"Oficjalny sztab, dowodzony przez trzech generałów FSB, przez wszystkie dni szykował szturm – mimo zapewnień, że go nie będzie. Został wyznaczony na godz. 13, sztab jednak podjął decyzję o sprowokowaniu ataku, aby można było odpowiedzialność za niego zrzucić na terrorystów" – piszą autorzy "Prawdy Biesłanu".

"Ostrzał z zewnątrz tysiąca dzieci i dorosłych za pomocą miotaczy ognia i granatników sztab i śledczy przedstawią później tak: to terroryści wysadzili salę gimnastyczną z zakładnikami" – piszą dziennikarze w "Prawdzie Biesłanu".

- Wiemy, skąd strzelał specnaz, znaleźliśmy te miejsca na dachach domów stojących wokół szkoły – powiedziała Marina Litwinowicz w wywiadzie dla Radia Swoboda.

– Jeden strzał wykonano w dach sali gimnastycznej, drugi – żeby zrobić wyrwę w ścianie, trzeci trafił w boczną ścianę. Zaczął się pożar – płonął materiał ocieplający dach. Ponad 110 osób spłonęło niemal żywcem i jest to potwierdzone w oficjalnych dokumentach w aktach śledztwa – podkreśla Litwinowicz.

W wyniku operacji bojowej zginęło ponad 300 zakładników. "116 z nich poniosło śmierć w wyniku pierwszych wybuchów i pożaru w sali gimnastycznej. Miażdżąca większość doznała śmiertelnych ran w innych częściach szkoły podczas walki terrorystów ze specnazem FSB" – pisze Miłaszyna.

Czołgi

Kolejna kontrowersja to kwestia użycia czołgów T-72 podczas szturmu w chwili, gdy w szkole znajdowali się zakładnicy.

Czołgi pojawiły się w pobliżu nad ranem, 3 września. Wielu świadków twierdziło, że zaczęły strzelać już ok. godz. 15. Tak opisuje tę chwilę dziennikarz amerykańskiego "The New York Times", Chris Chivers, który przeprowadził w 2006 roku własne dziennikarskie śledztwo w sprawie Biesłanu.

"Stołówka (do której terroryści spędzili po pierwszych wybuchach ok. 300 zakładników – red.) była pełna zabitych, rannych, skulonych ze strachu ludzi. Z zewnątrz doniósł się głośny zgrzyt. Nad szkolnym płotem pojawiła się wieżyczka czołgu T-72. Lufa wypluła płomień, później gruchnęło. Cała fasada szkoły drgnęła, z sufitu poleciał kurz. Pocisk trafił w jedno ze szkolnych pomieszczeń".

Były deputowany Jurij Sawieliew jest przekonany, że strzały z czołgu spowodowały śmierć co najmniej kilkudziesięciu zakładników w południowej części szkoły.

Oficjalnie twierdzi się, że tylko jeden czołg wykonał siedem wystrzałów dopiero po ugaszeniu pożaru w sali gimnastycznej, ok. godz. 20.

Komisje

Kilkadziesiąt dni po tragedii powstały dwie parlamentarne komisje śledcze do spraw zbadania ataku w Biesłanie, rozpoczął się również proces terrorysty, który przeżył szturm oraz osetyńskich i inguskich milicjantów oskarżonych o niedbalstwo. Obserwatorzy podkreślali, że to działania bez precedensu - ani po zatonięciu "Kurska", ani po Dubrowce nie było takiej otwartości ze strony władz.

Chciały w ten sposób uspokoić zrozpaczonych biesłańczyków. Obawiały się również wybuchu konfliktu pomiędzy prawosławnymi w większości Osetyńczykami a wyznającymi islam Inguszami.

Mieszkańcy Biesłanu, którzy stracili swoich bliskich w zamachu, nie dali się jednak zagłaskać i od samego początku żądali odpowiedzi na pytania o śmierć tylu osób. Rok po tragedii spotkali się nawet z prezydentem Władimirem Putinem. "Śledztwo społeczne", które przeprowadzili, stało się impulsem do utworzenia lokalnej północnoosetyjskiej komisji parlamentarnej, na której czele stanął wicepremier miejscowego parlamentu Stanisław Kiesajew.

Ogromną pracę wykonał członek komisji parlamentarnej zwołanej przy Dumie Państwowej Jurij Sawieliew, który był naukowcem, fizykiem i balistykiem. Znał się więc na broni i materiałach wybuchowych. Po zakończeniu funkcjonowania oficjalnej państwowej komisji złożył zdanie odrębne, w którym dowodził, że to władze federalne i funkcjonariusze FSB są odpowiedzialni za szturm. Pisał o nim jako o tragedii, a nie udanej operacji związanej z "likwidacją terrorystów".

"Z kolei rodziny ofiar - ponad 500 osób - złożyły pozew do Europejskiego Trybunału ds. Praw Człowieka, domagając się sprawiedliwości od Federacji Rosyjskiej. Twierdzą, że państwo rosyjskie naruszyło art. 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka - Prawo do życia. W przypadku Biesłanu Trybunał ma wszelkie podstawy, by po raz pierwszy w historii instytucji uznać, że państwo pogwałciło swoje zobowiązania, podejmując decyzję o zabiciu zakładników w celu zlikwidowania terrorystów" - napisała w artykule, poświęconym 10-leciu tragedii w Biesłanie Jelena Miłaszyna.

Autor: Agnieszka Szypielewicz//plw / Źródło: pomnibeslan.ru, "Nowaja Gazieta", gazeta.ru, kommersant.ru, "Esquire", kp.ru, mk.ru