Premium

"Żeby zdobyć Siewierodonieck, muszą go zniszczyć". Wojna artylerii w Ukrainie

Zdjęcie: Maxym Marusenko/NurPhoto via Getty Images

Konflikt rosyjsko-ukraiński w ostatnich tygodniach stał się przede wszystkim wojną artylerii. Tak jak podczas wojen światowych obie strony przerzucają się tyloma rakietami i pociskami, że najłatwiej byłoby je liczyć w wagonach. Artylerzyści polują nie tylko na piechotę i czołgi przeciwnika, ale i na jego działa i wyrzutnie rakiet. Pomagają im radary, drony i satelity. W tej grze Rosjanie mają przewagę ilości, lecz po stronie Ukrainy może stanąć jakość. Ale tylko pod warunkiem, że dostawy z Zachodu będą kontynuowane.

Ukraina broni się przed rosyjską inwazją już cztery miesiące. W początkowym okresie walk agresorzy próbowali szybko zająć stolicę kraju, Kijów, atakując z północy, od strony Białorusi, i z północnego-wschodu, z terytorium Rosji. Gdy to się nie powiodło, Rosjanie wycofali z tej części Ukrainy, pozostawiając po sobie dowody na popełnione zbrodnie wojenne w takich podkijowskich miejscowościach, jak Bucza i Makarów. Od kilku tygodni walki koncertują się w Donbasie, którego część osiem lat temu udało się oderwać pod szyldem dwóch separatystycznych republik ludowych - donieckiej i ługańskiej. W lutym tego roku, tuż przed inwazją, prezydent Rosji Władimir Putin oficjalnie uznał - jako jedyny na świecie - niepodległość obu państewek w granicach całych ukraińskich obwodów - donieckiego i ługańskiego, podczas gdy wtedy kontrolował około 30 procent terytorium każdego z nich.

Obecnie, w drugiej połowie czerwca, jednym z ostatnich skrawków obwodu ługańskiego, który pozostaje pod kontrolą ukraińską, jest Siewierodonieck, przed atakiem Rosjan miasto około stutysięczne. To tutaj koncentrują się najcięższe walki. Według relacji strony ukraińskiej poszczególne kwartały miasta przechodzą z rak do rąk. Z całą pewnością w starciu ważną role odgrywa artyleria, którą Rosjanie ostrzeliwują dzielnice mieszkalne i przemysłowe. - Budynki, które zajmowaliśmy wczoraj, zostaną dzisiaj zniszczone ich artylerią. Musimy się z nich wycofać, bo nie ma sensu tam zostawać - powiedział niedawno dowódca ukraińskiego batalionu, który broni miasta. Dodał, że taktyka Rosjan polega na tym, że "jeśli zobaczą Ukraińców zajmujących pozycję, nie szturmują i nie przejmują budynków", lecz "po prostu równają je z ziemią".

"Obecnie toczy się wojna artylerii", którą Ukraina przegrywa - przyznał niedawno wiceszef ukraińskiego wywiadu wojskowego. Także polski minister obrony Mariusz Błaszczak doszedł do wniosku, że "wojna na Ukrainie pokazała, jak istotna jest artyleria" i "dlatego Polska musi stać się potęgą artyleryjską". Pod koniec maja resort obrony oficjalnie zapytał rząd USA o możliwość zakupu wyrzutni HIMARS, których rakiety - w zależności od typu - mogą razić cele odległe o około 80 lub 300 kilometrów. MON - wynika z zapytania - chce mieć tej broni więcej niż mają same Stany Zjednoczone.

"TAM JEST STAŁY OSTRZAŁ I PIEKŁO". MATEUSZ LACHOWSKI O NAJCIĘŻSZYCH WALKACH W UKRAINIE >>>

Skąd taka zmiana w charakterze walk? Dlaczego Rosjanie działają w ten sposób? Jak mogą im się przeciwstawić Ukraińcy? I jaką rolę odgrywają w tym dostawy z Zachodu? O to wszystko zapytaliśmy byłego przełożonego polskich artylerzystów w Wojskach Lądowych, emerytowanego generała brygady Jarosława Kraszewskiego. Z byłym szefem Wojsk Rakietowych i Artylerii, opinii publicznej szerzej znanym jako najważniejszy wojskowy doradca Andrzeja Dudy w pierwszych latach prezydentury, już raz analizowaliśmy dla czytelników tvn24.pl rolę artylerii w konflikcie rosyjsko-ukraińskim. Było to jednak w pierwszym miesiącu inwazji, gdy wciąż decydujący dla przebiegu walk był manewr. Obecnie walki mają charakter bardziej pozycyjny i pod wieloma względami przypominają to, co działo się na frontach pierwszej i drugiej wojny światowej.

Czytaj więcej: MON PYTA USA O RAKIETY HIMARS. CHCE MIEĆ ICH WIĘCEJ NIŻ SAMI AMERYKANIE >>>

"Żeby zdobyć Siewierodonieck, muszą go zniszczyć"

Generał Kraszewski zwraca uwagę, że wycofując się spod Kijowa, Rosjanie skrócili front, ale nadal rozciąga się on na długości około tysiąca kilometrów, od Chersonia na południu Ukrainy, który agresorom udało się zająć stosunkowo łatwo w pierwszych dniach inwazji, przez Donbas na południowym wschodzie, gdzie obecnie toczą się najcięższe walki, po Charków na północnym wschodzie, skąd Rosjanie się wycofali, ale tylko na tyle, by mogli wciąż ostrzeliwać miasto. Tymczasem rosyjskie siły zbrojne mają na Ukrainie od 70 do 100 batalionowych grup taktycznych, liczących od 700 do 900 ludzi. - To zdecydowanie za mało, w dodatku bataliony wycofane spod Kijowa są już zmęczone walką. Mają duże straty w ludziach i sprzęcie - wskazuje Kraszewski.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam