Premium

Dożywocie za nic

Zdjęcie: tvn24.pl

Kilka schodów na klatce schodowej zmienia ich mieszkania w więzienia, których nie opuszczają od lat. Seniorzy, którzy świat zewnętrzny oglądać mogą już tylko przez okno, coraz rzadziej są pod opieką najbliższych. Zastępują ich opiekunowie, często zatrudniani przez powstające w ostatnich latach jak grzyby po deszczu prywatne firmy. To jednak słono kosztuje.

POLSKA SIĘ STARZEJE. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA MAGAZYNU TVN24 >>>

Maria ma 78 lat. Z drugiego piętra bloku na łódzkim śródmieściu - jak mówi - jeszcze niedawno potrafiła zejść o własnych siłach. Kiedy pytam, jak "niedawno", okazuje się, że jeszcze przed śmiercią jednej z córek w 2017 roku. - Zabrał ją rak, młoda jeszcze była - mówi. Za pomocą kuli podchodzi pomalutku do szklanego stołu przykrytego białą ozdobną serwetką z powycinanymi wzorami. Łapie się za krawędź stołu, żeby zademonstrować, jak jeszcze pięć lat temu radziła sobie z pokonywaniem kolejnych schodów.

- Tak, widzi pan, się łapałam i schodek w dół. I kolejny, i kolejny. A potem w ten sam sposób do góry - mówi z przejęciem.

Problemy z biodrem i rwa kulszowa sprawiały, że pokonanie kilkudziesięciu stopni na drugie piętro trwało kilkanaście minut. Prawdziwa wspinaczka. 

- Nieraz się wstydziłam. Czułam, że ludzie mówią: głupia baba się szarpie zamiast w domu siedzieć. A ja nie chciałam siedzieć - mówi. 

Seniorzy, którzy stali się więźniami własnych domów
Seniorzy, którzy stali się więźniami własnych domówtvn24.pl

Ale teraz już siedzi. Od czasu, kiedy zięć ją przywiózł po obiedzie u drugiej córki. Pomógł jej wejść po schodach (trochę to zajęło), pożegnał się przy drzwiach i wrócił do auta. Pani Maria w mieszkaniu przypomniała sobie o parasolce. Albo zostawiła w aucie zięcia, albo została na parterze. Nie chciała dzwonić i robić zamieszania, postanowiła sama sprawdzić. 

- Byłam już zmęczona, ale jakoś zeszłam na dół. Z powrotem już nie dałam rady - przyznaje.

Żeby dostać się spod drzwi wejściowych na parter, musiała pokonać dziewięć schodków. Potem dwanaście kolejnych, żeby wejść na półpiętro. Gdzieś w tym miejscu poczuła, jakby przez jej organizm przeszedł prąd. Coś zabolało w miednicy, bardziej niż kiedykolwiek. Ciężko oddychając, oparła się o barierki. I tak stała. 

- Chciało mi się płakać, chciałam wzywać pomocy, ale było mi wstyd. Czekałam, czy może mi przejdzie, ale było coraz gorzej - mówi. 

Nie mogła ani wejść, ani zejść. Pamięta, że mijały ją dzieci sąsiadów, które przebiegły obok bez słowa. Nie pamięta, ile minęło czasu, zanim znowu ktoś się pojawił na klatce. Słyszała, jak ktoś przekręca zamek w drzwiach na parterze. 

"To jest bardzo poważny, powszechny problem"tvn24.pl

- Krzyknęłam, że potrzebuję pomocy, ale za cicho. Sąsiad, młody człowiek, miał swoje sprawy na głowie. Pewnie pomyślał, że się przesłyszał - opowiada kobieta. Płacze na to wspomnienie.

Pomoc przybyła kilkadziesiąt minut później. Zainteresowała się sąsiadka z pierwszego piętra. Był telefon na pogotowie, potem kilka dni w szpitalu. Do domu wniósł ją na wózku wnuczek z kolegą. 

- Córka przyjeżdża, sprząta, robi mi zakupy. Jest co tydzień. Sama jest schorowana. Wnuczek robi w Anglii, młodzi muszą teraz bardzo dużo pracować, za pieniędzmi gonić - opowiada. 

- Jak bardzo zmieniło się pani życie, od kiedy nie może pani samodzielnie wyjść z domu? - pytam.

- Życie? To już nie jest życie. Nie chcę już żyć, bo nikomu nie jestem do niczego potrzebna. Ludzie w moim wieku mówią, że chcieliby umrzeć przez sen. Ja bym nie chciała. Boję się, że długo będę tu leżeć, zanim córka będzie mogła przyjechać. A poza tym dużo jestem sama, więc może, jak Bóg da, chociaż przy śmierci nie będę sama - odpowiada pani Maria.

Niebo i kawałek dachu

Żaluzje odwrócone są tak, żeby do niewielkiego pokoiku na trzecim piętrze bloku, stojącego na łódzkim Teofilowie, wpadało światło. Na parapecie stoją doniczki, w których rosną bujne rośliny. Kiedy patrzę w okno, widzę znajdujący się z drugiej strony osiedlowej uliczki blok. 81-letni Edward widzi go tylko kilka razy na dobę, kiedy żona podniesie poduszkę, żeby mógł zjeść posiłek. Widzi wtedy okna na najwyższym piętrze i dach sąsiedniego budynku. 

- Gdy leżę, patrzę na fragment nieba nad sąsiednim blokiem. Obserwuję chmury, jak akurat są. Jak nie ma, to gołe niebo. Czasem przelecą ptaszki. Więcej świata za oknem nie ma - opowiada pan Edward. 

Kiedy pytam, kiedy ostatni raz był na zewnątrz, odpowiada, że "zależy, jak liczyć".

Panem Edwardem opiekuje się żona i córkatvn24.pl

- Na własnych nogach wyszedłem siedem lat temu. Pojechałem na działkę i złamałem nogę. Rok temu mnie panowie z transportu medycznego znieśli i karetką zawieźli do szpitala. Badania, rozmowa z lekarzem i powrót tutaj. Umiarkowana atrakcja - uśmiecha się lekko.

Kiedy rozpoczynam z nim rozmowę, pan Edward prosi żonę, żeby poszła do innego pokoju. "Ja stąd nie pójdę, a chcę w spokoju wymienić kilka zdań. Jak dorosły. Pozwolisz?" - mówi. Żona, nieco zaskoczona, pyta, o jakich to tajemnicach planuje opowiadać mąż. Ale wychodzi. 

- Jestem w łóżku cały czas, żona jest ze mną cały czas. Pomaga, opiekuje się. Bez niej już by mnie nie było. Ale w tym wszystkim ciągle jestem człowiekiem. Czasem chcę pogadać bez świadków, wpłynąć na cokolwiek - mówi senior. 

Kiedy pytam, jak wyglądają jego dni, pan Edward uśmiecha się smutno i mówi, że "podobnie":

- Pobudka, toaleta, śniadanie. Obiad, kolacja, toaleta i spać - wylicza szybko. 

- A pomiędzy? - pytam. Rozmówca wzrusza ramionami. 

- Telewizja. Ostatnio patrzę, co Rosja z Ukrainą robi. Polityką się nie interesuję, nie mam na to siły - mówi. 

Kiedy pada pytanie, czy porusza się na wózku inwalidzkim po mieszkaniu, przecząco kiwa głową. 

- Za wąskie - pokazuje ręką futryny. 

Pan Edward od siedmiu lat nie wychodzi z mieszkaniatvn24.pl

Na ścianie widzę kilkanaście zdjęć. Wszystkie robione z tego samego miejsca. Lewa część fotografii jest zawsze taka sama: widać łóżko, na którym w pozycji półsiedzącej leży wpatrzony w obiektyw pan Edward. Na prawych stronach fotografii widzę członków jego rodziny. Na każdym kolejnym zdjęciu wszyscy coraz starsi.

- To nasz wnuczek, został ratownikiem medycznym - pokazuje żona pana Edwarda, która już wróciła do pokoju męża. - Bardzo nam pomaga, tak samo jak córka. Bez niej bym nie dała rady - mówi. 

Edward opiera się o poduszkę, patrzy w sufit. Zaczyna opowiadać, nie odrywając wzroku, że kiedyś był operatorem dźwigu. 

- To ja stawiałem te bloki. Dużo ode mnie zależało. Teraz nie zależy ode mnie już nic, na nic nie mam wpływu - mówi.

Żona stara się obrócić słowa męża w żart, opowiada anegdoty z czasów, kiedy jeszcze pracował. Pan Edward nie słucha.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam