Wcześniej prawie zawsze siadałem do pisania z butelką wina czy innym trunkiem. Pamiętam, jak wtedy któryś ze starszych kolegów mnie ostrzegł: a co, jeśli to nie ty, a co, jeśli to używki tworzą to wszystko? - opowiada Paweł Swiernalis w rozmowie z tvn24.pl. - Lubię pisać i śpiewać o rzeczach, o których mam pojęcie. Może dlatego nie piszę o wesołych sprawach - przyznaje muzyk.
Muzyk, wokalista, autor tekstów, kompozytor. Paweł Swiernalis zadebiutował w 2016 roku płytą "Drauma". Zagrał ponad 250 koncertów w największych miastach w Polsce, grał w stolicy Korei Południowej - Seulu, Zagrzebiu, czy Lwowie. Jest laureatem festiwalu FAMA, w którym zdobył główną nagrodę, a także zwycięzcą eliminacji do koncertu Debiutów na Festiwalu w Opolu. Teraz przygotowuje materiał na swoją drugą płytę, którą promuje singiel "Blizny".
Estera Prugar: Niedawno ukazała się Twoja nowa piosenka "Szaleniec", która powstała we współpracy z kompozytorem Michałem Kmieciakiem.
Paweł Swiernalis: Znamy się z Michałem dość długo i w zasadzie nawet nie wiem, kiedy z rozmawiania o tym, że fajnie byłoby coś zrobić w końcu faktycznie od słów przeszliśmy do czynów. Napisał do mnie, że ma muzykę, więc przyjechałem do niego do domu i tak naprawdę przegadaliśmy większość czasu. I wyszło to bardzo naturalnie. To jest piękno muzyki, że nie wiesz, kiedy coś się uda. To było zaskoczeniem, bo później już wszystko poszło lawinowo.
Powstała kolejna smutna historia.
Tak. Ostatnio, będąc u mamy w Suwałkach, włączyłem jej "Szaleńca". Przez minutę się nie odzywała, a później zapytała: synku, co ja muszę zrobić, żebyś ty zaczął pisać niesmutne teksty? Tak że tak, jest smutny, ale również muzyka Michała jest jednoznaczna, jeśli chodzi o emocje. Natomiast ja, niestety albo "stety", bardzo lubię taplać się w smutku.
To jest bardziej atrakcyjne dla odbiorców?
Kurczę, chyba nie. Wydaje mi się, że mimo wszystko ludzie wolą wesołe rzeczy. Jest oczywiście jakaś grupa szaleńców, którzy lubią czasem w to uciec i jeszcze bardziej się pogrążyć, ale myślę, że gdyby zrobić badania na ten temat, to chyba raczej większość skłaniałaby się w stronę tych pozytywnych emocji.
Poruszasz tematy nie tylko smutne, ale także trudne, jak alkoholizm.
Lubię pisać i śpiewać o rzeczach, o których mam pojęcie. Może dlatego nie piszę o wesołych sprawach.
Alkohol wciąż jest w Polsce tematem tabu?
Mam wrażenie, że w Polsce alkohol jest podniesiony do rangi sakramentu, którego nie można pomijać, ale o którym nie można wprost mówić źle. W momencie, w którym piszesz o skutkach jego nadużywania i wpływie na ludzi jako jednostki, to dopiero wtedy, dotykając tego czułego punktu, otwiera się cała karawana opinii czy komentarzy. Ja sam od małego kojarzyłem, że ten alkohol po prostu jest. Myślę, że będąc Polakiem, ciężko sobie wyobrazić życie bez styczności z nim.
O swoich doświadczeniach mówisz i piszesz dość otwarcie, chociaż sam już nie używasz alkoholu.
Tak, dzięki temu jeszcze bardziej dostrzegam ten problem i to, jak ważny jest w życiu codziennym ludzi i to, jak pięknie się wpasowuje w normalne funkcjonowanie. Alkoholizm występuje nawet u osób, które są doskonale ułożone – mijając je na ulicy, nie byłabyś w stanie ocenić, że mają taki problem, ale wracają do domu i kończą wieczór dwiema butelkami wina, na przykład.
Pamiętam, że kiedy przestałem pić alkohol, to przez pierwsze pół roku nie mogłem chodzić na imprezy, bo po dwudziestu minutach zaczynałem się czuć bardzo źle. Widziałem, jak wszyscy obecni wlewają w siebie płyny i stają się – sam nie wiem – bardziej normalni czy właśnie nienormalni. Zajęło mi dużo czasu, żeby móc się w takich sytuacjach poczuć dobrze. Teraz jest świetnie, kiedy wychodzę i obserwuję, jak w miarę upływu minut wszystko skłania się ku jednemu poziomowi i nauczyłem się naturalnie w tym dryfować. Wiem, że są ludzie, którzy mogą sobie pozwolić na flirty z alkoholem, ale są też tacy, którzy nie powinni i chwilę mi zajęło dojście do wniosku, że należę do tej drugiej grupy.
Imprezy w życiu muzyka mogą być trudne do uniknięcia.
Mam wrażenie, że to celebrowanie jest wpisane w ten zawód – zagraliśmy koncert, schodzimy na backstage, no to cyk, toaścik. Zresztą nawet umówienie się ze znajomym na "piwko". Ale wszystko da się obejść. Po prawie dwóch latach niepicia alkoholu zauważyłem, że - po tak długiej przerwie – wypiłem sobie, na przykład kieliszek wina i okazało się, że przestało mnie to bawić. Poczułem, jak alkohol we mnie wjeżdża i zaczyna działać, nastąpiło pewne rozleniwienie i przestało mi to odpowiadać. Może czasami potrzeba przerwy, aby zdać sobie sprawę z tego, jak to tak naprawdę działa – rzecz jest przeciekawa.
To wszystko miało wpływ na twoją twórczość?
Bardzo się bałem, że tak będzie. Wcześniej prawie zawsze siadałem do pisania z butelką wina czy innym trunkiem. Pamiętam, jak wtedy któryś ze starszych kolegów mnie ostrzegł: a co jeśli to nie ty, a co jeśli to używki tworzą to wszystko? Bardzo mnie to zafrapowało, ale po czasie okazało się, że wena płynie skądś indziej, więc za bardzo się nic nie zmieniło. Chociaż widzę po muzyce, że przestała być aż tak powolna i melancholijna. Nie wiem, czy to ma związek, czy po prostu życie się inaczej potoczyło, ale na pewno jestem bardziej świadomy. To uczy również pokory i innego spojrzenia na sprawy przyziemne.
O swojej debiutanckiej płycie "Drauma" powiedziałeś, że jest "spowiedzią niewierzącego".
Zdecydowanie. Teraz, po trzech latach od jej wydania, widzę, jak bardzo tego potrzebowałem. Żeby się wykrzyczeć, wypisać, wyśpiewać z tego wszystkiego, co mi ciążyło i móc spokojnie pójść dalej, mając tę płytę jako taką podkładkę dla samego siebie, ale również czuć się wiarygodnym w dalszej twórczości. Myślę, że to był taki schodek, bez którego nie mógłbym wejść na kolejny. Jest takim pamiętnikiem z poprzedniego życia, do którego lubię wracać.
Wspomniałeś o pokorze. Debiut muzyczny również dał ci jej lekcję?
Jeszcze jak! Wszystkie błędy związane z byciem debiutantem, których do dziś nie potrafię sobie wybaczyć - myślenie, że skoro już wydałem album, to złapałem Boga za nogi. Piękna lekcja. Uważam, że też potrzebna, bo owszem – wielu rzeczy można było uniknąć, ale na pewno bardzo dużo przeżyłem przez te ostatnie lata. Nie wiedziałem, że aż tak mocno to się może skumulować. A to jest stąpanie po kruchym lodzie. Bardzo niebezpieczny obszar, gdzie jednego dnia masz wrażenie, że tak wiele jesteś w stanie zrobić, a już następnego, że nie - ktoś wchodzi na twoje miejsce albo zmienia się sytuacja, na którą nie masz wpływu i nie jest racjonalnie wytłumaczalna. Później znowu, z dnia na dzień, okazuje się, że ktoś po ciebie sięga i przypadkowym torem trafiasz do miejsca, w którym nie myślałaś, że będziesz. Fajna zabawa, ciężka gra, ale lubię to.
Utwierdziłeś się w przekonaniu, że to jest to, co chcesz robić?
Tak. Miałem parę… paręset chwil, kiedy myślałem, żeby może jednak posłuchać mamy, poszukać pracy w zawodzie i dostawać co miesiąc tę samą sumę pieniędzy. Żyć tak, jak mama by chciała. To są takie chwile, kiedy budzę się w nocy i myślę, że może gdybym dwa lata temu powiedział coś inaczej... Ale nie. Mając jedno życie i czując już, w jaki sposób można w tym świecie funkcjonować - mimo niepewności, bo ładuję w to całego siebie i nie mam żadnych gwarancji – jestem pewien, że chcę to robić. Nawet jeżeli nie wyjdzie i za 20 lat powiem sobie, że trzeba było spróbować w księgowości, to myślę, że i tak nie będę żałować. Moim zdaniem dopóki czegoś nie spróbujesz, to nie masz nawet prawa myśleć, że mogłoby być lepiej.
Zaczynałeś zupełnie sam. Dzisiaj masz zespół i wydawnictwo.
To jest doskonałe. Mam za sobą czterech wspaniałych muzyków, naszego dźwiękowca, menadżerkę i grono osób, które nas wspierają. To bardzo pomaga w tych momentach, "kiedy powiem sobie dość". Z drugiej strony mam też cały czas poczucie odpowiedzialności za kilka osób. Jeśli piosenka, którą nagram, zostanie singlem i nie będzie działać tak dobrze, jak założyliśmy, to lwia część winy jest moja. Natomiast to bardzo stymuluje, daje motywację do tego, żeby nie marnować czasu i cisnąć te 110 procent. Kolejna lekcja pokory, bo myślę, że gdybym przy debiucie miał przy sobie taki zespół muzyków, to może wszystko potoczyłoby się inaczej. Wiem, że nie chciałbym teraz tego stracić, tego czynnika ludzkiego, który jest nie do zastąpienia. Piękna sprawa.
Co według ciebie warunkuje to, czy komuś się uda, czy nie?
Dzisiejsze czasy są szalone. Tak naprawdę można zamknąć się w pokoju i samodzielnie nagrać płytę, która jakoś będzie brzmiała, jeżeli masz na nią pomysł. A później, przy pomocy kilku kliknięć, puścić ją w eter. Internet jest niesamowicie potężnym narzędziem i dzięki niemu jest mnóstwo debiutantów, którzy nawet nie planowali, że ich muzyka dotrze do tysięcy, a nawet milionów osób. To jest piękne, ale jest też druga strona tego medalu - przebicie się przez tę ilość muzyki, która dzisiaj powstaje. Nie jesteśmy nawet w stanie dotrzeć do wszystkiego. To, czy twój kawałek "zażre" w algorytmach, jest w dużej mierze warunkowane przez szczęście, które sprawi, że przesłucha go akurat ta osoba, która puści go dalej - nie da się tego przewidzieć. Owszem, są różne urządzenia marketingowe, płatne reklamy, ale to ciągle niczego nie gwarantuje. Myślę, że już 10 lat temu powiedzenie, że dobra muzyka sama się obroni, można było wyrzucić do kosza, bo tak to nie działa.
A jak działa?
W sposób fantastycznie dziwny. W momencie startu wszyscy są na tym samym poziomie, ale już po pół sekundy, zrobieniu ćwierci kroku u każdego to wygląda inaczej. Nie wiem, jak to opisać. Moja mama zawsze mówi, że tyle tej muzyki teraz wychodzi i pyta, czy mi się chcę w to bawić. No chce. Kluczem są konsekwencja, determinacja i wiara w siebie. Oczywiście ta wiara jest wymieszana z nutką goryczy, którą jest właśnie pokora, bo zapatrzenie w siebie też nie jest niczym dobrym. Trzeba wiedzieć, gdzie się stoi, jednocześnie znać swoją wartość, ale jest to walka dla silnych i odważnych.
Ty odważnie korzystasz również z form towarzyszących muzyce. W teledysku do piosenki "Blizny" wstąpiłeś pomalowany czarną farbą, z koroną cierniową na głowie.
Nie tylko w muzyce, ale również w życiu codziennym bardzo lubię wsadzać kij w mrowisko i patrzeć, jak wywołuje to różne sytuacje międzyludzkie. Nagle ludzi opanowują emocje - zarówno złe, jak i dobre. Inną rzeczą jest to, jaki wpływ na moje dzieciństwo i dojrzewanie miał Kościół i religia. Do dziś odbija mi się to czkawką i jest to temat, któremu nie potrafię się oprzeć. Fundamentalnie zmieniło się moje spojrzenie na sprawy doczesne i wieczne, ale bardzo lubię poruszać ten temat. I prowokować. Choć zupełnie nie planowałem, że założenie korony cierniowej, która była używana przez setki lat po prostu jako symbol osoby skazanej, będzie aż tak jednoznacznie połączone z postacią Jezusa Chrystusa. Natomiast to też moja głupota, że zapomniałem, w jakim kraju mieszkamy i w jakich czasach żyjemy.
Nie bałeś się reakcji?
Nie mam problemu z krytyką. Najbardziej lubię, kiedy ktoś powie, że coś jest słabe i potrafi to uargumentować. Ale jeśli ktoś przychodzi i na start mówi brzydkie rzeczy, bez jakichkolwiek argumentów, to zawsze mnie ciekawi, kim są ci ludzie i czym się zajmują. Dla mnie oczywistym jest to, że tworząc muzykę i robiąc teledysk, głównym zamysłem jest to, aby ktoś go obejrzał. Porzuca się swoją sferę intymności, ale też wkrada do czyjegoś świata, mówiąc mu: patrz. A skoro tak, to trzeba być gotowym, że ten ktoś się wypowie.
Autor: Estera Prugar / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Aga Rzymek