Hollywood ma na niego chrapkę, ale na nim nie robi to wrażenia. Paweł Pawlikowski odrzuca kolejne oferty. Kręci filmy wyłącznie na swoich warunkach i tylko o tym, co go obchodzi. Trzyma się z dala od mainstreamu, a mimo to - ku własnemu zaskoczeniu - zdołał podbić świat. Kim jest twórca "Idy"? Polska publiczność nie wie o nim niemal nic, prócz tego, że za jego sprawą po raz pierwszy cieszy się z Oscara dla polskiego filmu.
Robi kino dokładnie takie, jak on sam - nie dające się zaszufladkować, wymykające się gładkim interpretacjom, owiane tajemnicą. - Mam taką głupią ambicję, by kręcić filmy inne od wszystkich, które dotychczas powstały, mające własną logikę, przykuwające uwagę widza, ale niedające szansy na przewidzenie po 10 minutach oglądania, co się wydarzy – przyznał w wywiadzie dla brytyjskiego "The Telegraph"."Ida" jest właśnie takiego kina wzorcowym przykładem.
Kulturowo niezdefiniowany
Brytyjczycy mówią o nim: "jeden z najzdolniejszych angielskich reżyserów", jego filmy nazywają zaś "czystą esencją angielskości". On sam zaprzecza temu jednak, twierdząc, że choć robił filmy w Wielkiej Brytanii, nigdy nie był prawdziwie brytyjski.
Zawsze odstręczało go ich zaangażowanie społeczne, które kompletnie go nie interesuje i kojarzy mu się z socrealizmem. My z kolei chętnie widzielibyśmy w nim naszego reżysera, choć nie sposób uznać go za typowego polskiego twórcę. Trudno dopatrzyć się w jego filmach śladów kina moralnego niepokoju czy nawet szkoły polskiej. Widać za to fascynację francuską Nową Falą - skłonność do eksperymentowania, swobodną strukturę dramaturgiczną, no i słabość do kina kameralnego, z niskim budżetem i autorskim stemplem.
Bo Paweł Pawlikowski wymyka się wszelkim etykietom - niechętny ideologiom, robi świetne kino pozagatunkowe i wciąż szuka własnej drogi, niekojarzonej z żadnym nurtem czy trendem. Zresztą mówi o sobie, że jest "kulturowo niezdefiniowany".
Naznaczony nostalgią
Znakiem rozpoznawczym jego kina jest nostalgia. Niechętnie się do tego przyznaje i mówi, że wstydzi się trochę, bo nie chce uchodzić za sentymentalnego faceta. Nie umie się jednak od tej nostalgii uwolnić. Zapewne wpływ na to ma życiorys - nagły wyjazd z kraju wbrew własnej woli i towarzysząca mu przez całe życie tęsknota za miejscem urodzenia - Warszawą. Dopiero teraz, po nakręceniu "Idy", po ponad 30 latach na dobre do niej powrócił.
Urodził się w 1957 roku w rodzinie lekarza antykomunisty, który wpoił mu miłość do Powstania Warszawskiego. I do jazzu. Można powiedzieć, że już jako niemowlę został naznaczony przez X muzę. Jego matką chrzestną byłą bliska przyjaciółka matki Barbara Kwiatkowska-Lass, pierwsza żona Romana Polańskiego, gwiazda między innymi filmu "Ewa chce spać”.
Dzieciństwo w odbudowywanej stolicy, kolegów z podwórka i miejsca naznaczone traumą bolesnej historii zapamiętał jako najszczęśliwszy okres w życiu. Małżeństwo rodziców rozpadło się, a ojciec w '68 wyjechał z kraju i zamieszkał w Niemczech. Dwa lata później w jego ślady poszła matka anglistka, zabierając nieszczęśliwego z tego powodu syna z sobą do Anglii. 14-letni Pawlikowski był zrozpaczony. Nie mówił w ogóle po angielsku, a za sobą zostawił przyjaciół i świat, jaki kochał.
Po latach wspomina, że już nigdy nie pasował do żadnego miejsca, w każdym czuł się obcy, a wyjazd z Polski stał się dla niego wielką traumą. Zainteresował się literaturą, poezją, zaczytywał się w wierszach Rimbauda, Rilkego, sam także pisał. Studiował filozofię i literaturę, myślał o karierze naukowej, ale rozpoczętą pracę doktorską rzucił w kąt, dochodząc do wniosku, że nikomu jest ona niepotrzebna.
I wtedy, jak mówi, po trosze z rozpaczy, zapisał się na warsztaty filmowe w Oxfordzie, gdzie nauczył się obsługiwać kamerę. Kręcił filmy krótkometrażówki, a wkrótce trafił na staż do BBC gdzie zaczął realizować dość niezwykłe dokumenty. Tak zaczęła się przygoda z filmem Pawlikowskiego, która - w co zapewne nikt by wówczas nie uwierzył - doprowadzić go miała do Dolby Theatre w Hollywood. Do Hollywood, którego szczerze nie znosi.
Między Wschodem i Zachodem
Swoje najgłośniejsze i najlepsze dokumenty realizowane dla BBC Pawlikowski poświęcił Rosji. Do najbardziej cenionych należy "Z Moskwy do Pietuszek z Wieniediktem Jerofiejewem" (1990), który powstał na podstawie wielogodzinnego wywiadu z pisarzem. Twórcy przedstawiają kolejne przystanki trasy, pasażerów podróżujących nią często lub sporadycznie wspominających pisarza, który kiedyś jeździł z nimi. Wstrząsającemu obrazowi pijanej i pijącej Rosji towarzyszą cytaty z poematu Jerofiejewa. Dla nieznających twórczości autora książki "Moskwa-Pietuszki" Brytyjczyków film był objawieniem, choć niewiele z niego rozumieli.
Gdy poślubił rosyjską pianistkę jego fascynacja tamtejszą kulturą znalazła dodatkowe wsparcie. Przez kilka następnych lat realizował kolejne dokumenty, m.in. o Dostojewskim.
Na pełnometrażowy debiut Pawlikowski odważył się dopiero w wieku 40 lat. "Ostatnie wyjście" było historią rosyjskiej imigrantki, która z dzieckiem przybywa do Wielkiej Brytanii, by uzyskać azyl. Obraz pochodzi z 2000 r.. a Pawlikowski otrzymał za niego nagrodę BAFTA dla obiecującego brytyjskiego twórcy. Cztery lata później powstało "Lato miłości", klimatem przypominające nieco "Piknik pod wiszącą skałą" Weira. To opowieść o samotności i o lesbijskiej inicjacji nastolatek, które dzieli przepaść klasowa. I znów nie wiedziano, jak sklasyfikować ten film. Wszystko, co u Pawlikowskiego jest transcendencją przeraźliwie praktyczni Brytyjczycy usiłowali podciągnąć pod społeczne role, szukali wyjaśnień dla tego, co miało zostać niedopowiedziane. Mimo to film ich zachwycił, zdobywając BAFTĘ dla najlepszego obrazu brytyjskiego. Od tego filmu zaczęła się międzynarodowa kariera Emily Blunt.
Następnym projektem był "The Restraint of Beasts", którego realizację Pawlikowski przerwał jednak z powodu osobistej tragedii. U jego żony wykryto raka w ostatnim stadium, porzucił więc długo przygotowywany projekt i zamilkł na kilka lat, najpierw, by opiekować się nią do końca, potem - by zająć się córkami. - Wolałem się nią opiekować niż być na planie. Wybrałem życie, nie sztukę - mówił potem pytany, czemu nie doprowadził projektu do końca. Dopiero gdy córki skończyły szkołę średnią wrócił w 2011 roku "Kobietą z piątego piętra" z udziałem Kristin Scott Thomas i Ethana Hawke'a. Tym filmem próbował odreagować swój dramat. Wkrótce miał zacząć pracę nad "Idą".
Między katolicyzmem a żydowskimi korzeniami
Z autoryzowanego blogu reżysera wynika, że "Ida" rodziła się w wielkich bólach i to przez wiele lat. Najpierw Pawlikowski wraz z Cezarym Harasimowiczem napisali scenariusz pt. "Siostry miłosierdzia", nagrodzony Media European Talent Prize na festiwalu w Cannes. Z czasem został z niego jednak jedynie pomysł, na który nie bez wpływu był fakt, że Pawlikowski dowiedział się od ojca o własnych żydowskich korzeniach.
Wychowany przez matkę katoliczkę, sam także zawsze uważał się za katolika. Dopiero jako dorosły człowiek usłyszał od taty ateisty, że babcia od strony ojca zginęła w Auschwitz. Gdy już przetrawił tę informację, natknął się na polskiego księdza, który odkrył - już po przyjęciu święceń, trochę jak filmowa "Ida" - że był pochodzenia żydowskiego. W wywiadzie dla "IndieWire" Pawlikowski opowiada: "Ten ksiądz przeżył wojnę jako dziecko w klasztorze, potem wyrósł na księdza. Poznawszy prawdę o swojej przeszłości, zaczął próbować połączyć swoje chrześcijańskie i żydowskie dziedzictwa. I myślę, że wciąż stara się zrobić to teraz. To dało mi do myślenia, i stało się dobrym punktem wyjścia dla mojej opowieści".
Kadry z filmu "Ida":
Pisanie scenariusza trwało potwornie długo. Ostatecznie film powstał na podstawie bodaj 23. wersji scenariusza, nad którym potem reżyser pracował wraz z Rebeccą Lenczewską.
Postać Wandy Gruz jest wypadkową dwóch postaci, z których obie miały krew na rękach. - W latach 80. spotkałem w Oxfordzie bardzo uroczą starszą panią. Była żoną mojego profesora, który czasami zapraszał mnie do swojego domu na kolację i drinki - opowiada Pawlikowski w wywiadzie. - Bardzo lubiłem panią, była ciepła, dowcipna, ironiczna, mądra. I dopiero 10 lat później usłyszałem, że polski rząd wystąpił z wnioskiem o jej ekstradycję z uwagi na "zbrodnie przeciwko ludzkości", ponieważ w latach 50. była stalinowskim prokuratorem odpowiedzialnym za procesy pokazowe niewinnych ludzi, których skazywała na śmierć. Byłem w strasznym szoku. Nawet chciałem zrobić o tym dokument, ale się nie zgodziła, a ja nie mogłem długo dojść do siebie po tej wiadomości - wspomina reżyser.
Drugą osobą ,której biografia miała wpływ na ostateczny kształt postaci Wandy Gruz była Julia Brystygierowa, zbrodniarka stalinowska w randze pułkownika NKWD, tzw. Krwawa Luna. Słynęła z sadystycznych tortur zadawanych młodym więźniom i była kochanką najważniejszych polskich komunistów. Pod koniec życia dzięki przyjaźni z siostrami z podwarszawskich Lasek przeżyła nawrócenie.
Wszystkie te zdarzenia znalazły oddźwięk we wciąż zmienianym scenariuszu "Idy".
"Ida"czyli list miłosny do Polski
Pawlikowski tłumaczy: "Żeby było jasne, nieporozumieniem jest teoria, że zrobiłem film o polskiej współodpowiedzialności za Holocaust. Taki film powstał w Polsce i było nim 'Pokłosie". Mnie jednak nie interesuje takie kino. Owszem u mnie też jest mowa i o Holokauście, i o stalinowskich zbrodniach ale jest też miłość, i jazz, i kryzys wiary, i przede wszystkim kryzys tożsamości, z którym zmaga się Ida" - wyjaśniał polski reżyser dziennikarzowi "IndieWire".
Pytany o zarzuty wobec filmu, jakie wniosła po jego sukcesach część prawicowej strony, Pawlikowski odpowiada ze smutkiem: - "Ida" jest moim listem miłosnym do pewnego rodzaju Polski, za którą całe życie tęsknie, a która zostawiłem za sobą wyjeżdżając z kraju. Napisałem tym filmem list miłosny, a oskarżono mnie o antypolskość.
W czym jego zdaniem tkwi tajemnica gigantycznego sukcesu skromnej czarno-białej produkcji bez wielkich gwiazd? Pawlikowski odpowiada:"Z moich spotkań z publicznością na całym świecie wynika, że ten film dociera do wszystkich. I w Korei i w Finlandii, absolutnie wszędzie. Powinienem więc chyba powiedzieć, że chodzi o jakąś uniwersalna prawdę o życiu, jaką niesie. Nie ma jednej prawdy o wszystkim, jest wiele ludzkich zachowań, przypadków, paradoksów, spraw nieoczywistych. O tym zwykle opowiadam w swoich filmach i tylko takie opowieści mnie interesują".
Polski reżyser nie ukrywa, że praca w Hollywood nie jest szczytem marzeń i że znacznie lepiej czuje się, robiąc niskobudżetowe filmy o tym, co naprawdę go dotyka. Dlatego w niemal każdym wywiadzie dla branżowej hollywoodzkiej prasy pada pytanie: "Dlaczego? I jak to możliwe".
W rozmowie z "Variety" twórca "Idy" wyjaśnił to krótko i dosadnie: "Powiem tak: nie jest trudne nakręcić film za miliony dolarów, w którym odpowiedzialność za wszystko bierze ten, kto go finansuje. Znacznie trudniej jest pozostać wiernym tylko tym pomysłom, w których ty naprawdę się zakochasz. I walczyć o możliwość ich realizacji, biorąc samemu odpowiedzialność za ostateczny kształt wszystkiego, co robisz. To jest moim głównym wyzwaniem w życiu. Nie praca w Hollywood".
Autor: Justyna Kobus//rzw / Źródło: "The Hollywood Reporter", "IndieWire", pawlikowski.com/tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Opus Film