Typ reaktora, o którym mówi Orlen, jest w fazie licencjonowania. Nie jest to gotowy produkt, który możemy kupić i od razu postawić - wyjaśnił w rozmowie z TVN24 Biznes Rafał Zasuń z portalu Wysokienapięcie, odnosząc się do siedmiu wstępnych lokalizacji reaktorów BWRX-300 w Polsce. Jego zdaniem rynek obrócił swoje nadzieje w kierunku małych jednostek, ponieważ pomimo że są droższe, to nie mają wielu wad dużego reaktora.
Daniel Obajtek, prezes PKN Orlen, przekazał podczas konferencji w tym tygodniu listę siedmiu wstępnych lokalizacji, w których spółka Orlen Synthos Green Energy mogłaby zbudować reaktory BWRX-300 projektu GE Hitachi. Wytypowane miejsca mają być poddane co najmniej dwuletnim badaniom. Podano 7 lokalizacji, między innymi to Ostrołęka, Włocławek i okolice Warszawy.
- Dokonaliśmy wstępnych badań, ale potrzebne przez dwa lata będą badania geofizyczne i dialog społeczny - powiedział Obajtek na konferencji prasowej.
Duży reaktor produkuje prąd, mały również ciepło
Rafał Zasuń z portalu Wysokienapięcie wskazał na jedną wadę SMR (Small Modular Reactors), czyli małych reaktorów modułowych. - Wada jest taka, że ich jeszcze nie ma. One wciąż są (jedynie) na deskach kreślarskich. Reaktor, o którym mówi Orlen, jest w fazie licencjonowania. Nie jest to gotowy produkt, który możemy kupić i od razu postawić - wyjaśnił w rozmowie z TVN24 Biznes.
Na pytanie, czym jest mały modułowy reaktor, odpowiedział, że teoretycznie niczym nie różni się od dużego rektora poza tym, że jego produkcja przebiega w jednym miejscu, modułowo i później na miejscu składa się go jak z klocków. - Co oczywiście bardzo upraszcza montaż. To powoduje, że budowa trwa o wiele krócej. One są też dużo prostsze w budowie, zajmują mniej miejsca - stwierdził.
Zauważył, że do tej pory modułowe reaktory nie były wdrażane ze względu na finalną cenę.
- Jak policzono koszty, w przeliczeniu na megamoce, budowy małych reaktorów, to się okazało, że one są mimo wszystko droższe niż te duże. Później jednak okazało się, że budowa tych dużych reaktorów nie idzie zgodnie z planem, na przykład w Finlandii, we Francji czy w Stanach Zjednoczonych. One zaczęły się ślimaczyć. W Finlandii ten czas był dłuższy o 15 lat, we Francji reaktor miał być oddany w 2012 roku, a jest budowany do dziś. Budżet przekroczono pięciokrotnie. To samo jest w Stanach Zjednoczonych. Jest już po terminie ponad 10 lat, a budżet wzrósł trzykrotnie - wyliczał.
Luka kompetencyjna na rynku
W jego ocenie powodem takiej sytuacji jest luka kompetencyjna. - Reaktorów praktycznie nie budowano w latach 90. Energii na świecie było dosyć, spadł popyt na energię elektryczną. W latach dwutysięcznych wrócono do ich budowy, ale zwiększono kryteria bezpieczeństwa, przez to inwestycja stała się bardziej skomplikowana. Ludzie, którzy budowali reaktory w latach 70., poszli na emeryturę. Ci nowi nie umieli skończyć ich w terminie i w budżecie. Reaktory buduje się długo, każda zmiana powoduje wzrost kosztów - tłumaczył.
Te powody sprawiły, że "rynek obrócił swoje nadzieje w kierunku małych reaktorów, bo pomimo że są droższe, to nie mają wad dużego reaktora".
- Buduje się je krócej, łatwiej zaplanować budżet, a poza tym mają tę kolosalną zaletę, że mogą produkować ciepło, parę technologiczną. Duży reaktor produkuje tylko prąd. Mały reaktor, jeśli się go postawi w przy fabryce, która potrzebuje pary technologicznej, może produkować również ciepło. Może też dostarczać ciepło do sieci ciepłowniczej w Warszawie czy Krakowie - wskazał.
Wyjaśnił, że dużo mniejsze reaktory Rosjanie stosują na Arktyce przy złożach minerałów. - Chodzi o reaktory 5, 10 megawatowe. To jest jednak inny przypadek, bo u nas mówimy o eksploatacji na długie lata - zaznaczył.
Duże reaktory budzą więcej wątpliwości
Zdaniem Rafała Zasunia większość firm, które budowały duże reaktory, dzisiaj inwestuje w małe. - Dlatego, że duże reaktory budzą więcej wątpliwości na przykład ze względu na pieniądze, które trzeba wyłożyć i zaryzykować, bo każde opóźnienie, wzrost cen stali czy cementu powoduje gigantyczne trudności - wskazał.
Przypomniał, że w lat 60. czy 70. reaktory budowało państwo, biorąc odpowiedzialność w dużej mierze za planowanie, zakup materiałów i surowców potrzebnych do tych reaktorów. To, co powstaje dzisiaj, dzieje się w bardziej rynkowych warunkach.
- Kiedy Francja budowała reaktory w latach 90., to nie było rynku energii i Francuzi mogli przerzucić na podatników i na konsumentów koszt budowy tych elektrowni. Dzisiaj mamy rynek energii, przerzucenie kosztu budowy elektrowni jądrowej czy to na podatnika czy na konsumentów takie proste nie jest - zauważył.
Wskazał jednocześnie, że zaletą małych modułowych reaktorów jest to, że wydatki można rozłożyć na kilka lat. - Najpierw się buduje jeden moduł, który kosztuje półtora miliarda euro, a nie tak jak ten duży, gdzie koszt to 50 miliardów euro - podał.
Kiedy w Polsce pojawią się małe reaktory?
Rafał Zasuń zwraca uwagę, że teraz jest pytanie, czy SMR-y się pojawią na rynku i czy udowodnią, że działają. - Jeśli tak, to nie mam wątpliwości, że zawojują rynek i wyprą duże elektrownie. Pod warunkiem, że się pojawią - stwierdził.
- A ciągle ich nie ma. Dlatego to, co robią Kanadyjczycy, którzy są najbardziej zaawansowani w licencjonowaniu modułowych reaktorów, to jest rozpoznanie bojem - dodał.
Według Zasunia, jeśli Kandyjczycy osiągną sukces, a mają największe doświadczenie w eksploatacji reaktorów jądrowych, to to znaczy, że innym krajom też może się udać.
Szef Orlenu Daniel Obajtek informował, że pierwszy blok SMR mógłby zostać uruchomiony w Polsce w 2029 roku.
- Nie przywiązywałbym się do tych dat w Polsce, bo decydujące będzie to, co się stanie w Kanadzie. Jeżeli Kanada odpali w 2028 roku swój reaktor, to nie będzie przeszkód, żeby budować go w Polsce. Jak to się nie uda, to projekt się wywali. Nie wyobrażam sobie, że nie będzie reaktorów w Kanadzie, a będą w Polsce. To nie wchodzi w grę - stwierdził Rafał Zasuń.
Czytaj wiecej: "Pewność dostaw energii jest zagrożona"
Źródło: TVN24 Biznes