To, że ceny energii pójdą w górę, to jest oczywiste - mówi w rozmowie z TVN24 Biznes Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka. Pytany o zapowiadaną przez rząd PiS budowę elektrowni atomowej w Polsce, odpowiada: to oznaczałoby potężny program inwestycyjny, a na dziś nie mamy ani partnera do tej inwestycji, ani lokalizacji, ani rozstrzygniętej kwestii finansowania.
Piotr Naimski, pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej, stwierdził w rozmowie z RMF FM, że w tym roku ceny prądu wzrosły o 10 procent, a podwyżek możemy spodziewać się jeszcze przez najbliższe dziesięć lat. - Od mniej więcej 2030 roku mamy nadzieję, że (ceny prądu) będą spadały, dlatego że będziemy mieli tańsze źródła (energii) - mówił.
- Jesteśmy skazani na podwyżki cen prądu w najbliższym czasie - mówi Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki w latach 1997-2001. - O tym, czy ta podwyżka będzie bardziej znacząca czy mniej, zdecydują przepisy obowiązujące na naszym rynku i Urząd Regulacji Energetyki - dodaje w rozmowie z TVN24 Biznes.
Jak wyjaśnia, rachunki za prąd będą rosnąć z kilku powodów. - Po pierwsze dlatego, że produkujemy energię w znacznym stopniu z paliw stałych, czyli węgla brunatnego i kamiennego, a koszty emisji dwutlenku węgla rosną niesamowicie. Jeszcze cztery lata temu to było w okolicy 5 euro za tonę, teraz jest powyżej 40, a mówi się o tym, że wkrótce może być powyżej 50 euro. To jest potężne obciążenie. Hurtowe ceny energii mamy najwyższe w Unii Europejskiej - zauważa.
Kolejnym powodem jest brak wystarczającej konkurencji na polskim rynku. - Nasze transgraniczne połączenia służące do eksportu czy importu energii to jest mniej więcej 10 proc. naszego zużycia. Gdybyśmy mieli większą przepustowość, a o to zabiega Komisja Europejska, to mielibyśmy w Polsce niższe ceny energii. Po prostu importowalibyśmy więcej energii ze Szwecji czy Niemiec, gdzie prąd jest tańszy - podkreśla.
W ostatecznym rachunku za energię będą też uwzględnione - jak mówi Janusz Steinhoff - "potężne inwestycje w sieć dystrybucyjną i przesyłową, związane z transformacją energetyczną". - Mamy także rynek mocy, który będzie kosztował ponad 5 miliardów złotych w tym roku. To są koszty, które zapłacą polscy przedsiębiorcy i odbiorcy indywidualni - wyjaśnia.
"Rządzący zaklinali rzeczywistość"
Dlatego - jego zdaniem - transformacja w energetyce, co w praktyce oznacza odejście od węgla, musi zostać przeprowadzona dość sprawnie. - Mamy na to 30 lat, mam nadzieję, że politycy staną na wysokości zadania i przestaną uprawiać ten populizm, który słyszeliśmy co najmniej przez ostatnie 10 lat. Bo to nie tylko PiS, ale premier Donald Tusk też mówił, że nie ma potrzeby, żeby zamykać nierentowne kopalnie. Tymczasem kopalnia, która jest trwale nierentowna, musi zostać zlikwidowana - mówi.
Jak dodaje były wicepremier, podczas restrukturyzacji górnictwa, przeprowadzonej przez rząd Jerzego Buzka, zamknięte zostały 23 kopalnie, a zatrudnienie w górnictwie zostało zredukowane o 100 tysięcy osób. Teraz zatrudnionych przy wydobyciu jest około 80 tys. ludzi. Jego zdaniem obecny rząd, który negocjuje właśnie umowę społeczną z górniczymi związkami zawodowymi, powinien pójść śladem tamtych reform.
- Pakiet osłon socjalnych dla górników, czyli urlopy górnicze, jednorazowe odprawy, czy cały system przekwalifikowania. Na to warto wydawać pieniądze, tak się robi na świecie - dodaje.
Jego zdaniem "obecnie rządzący, szczególnie w pierwszej kadencji, zaklinali jednak rzeczywistość". - Prezydent Andrzej Duda mówił, że nie pozwoli zamordować górnictwa, że węgla mamy na 200 lat, premier Beata Szydło mówiła, że węgiel jest kołem zamachowym gospodarki. Górnicy byli po prostu oszukiwani z powodów politycznych - mówi.
Co z rekompensatami?
W 2019 roku dedykowaną ustawą ceny energii zostały zamrożone, kosztem rekompensat z budżetu dla spółek energetycznych. Wzrost rachunków w 2020 roku także miał być rekompensowany, jednak obecnie rząd mówi o wsparciu jedynie dla części klientów indywidualnych.
- My dzisiaj hamujemy wzrosty cen regulacyjnie dla zwykłego Kowalskiego, to są decyzje Urzędu Regulacji Energetyki. Wicepremier Jacek Sasin zapowiadał, że będzie ustawa o rekompensatach za wzrost energii elektrycznej, teraz się z tego rząd wycofuje, ale to nie byłoby dobre rozwiązanie. Najlepszym rozwiązaniem jest konkurencyjny rynek energii i właściwie dobrany miks energetyczny - mówi Janusz Steinhoff.
- Z jednej strony rekompensaty wydają się słusznym pomysłem o charakterze socjalnym, ale z drugiej nie zachęca to do oszczędzania energii i utrzymuje obecny stan, jeśli chodzi o energetykę - dodaje.
Jak zauważa były wicepremier, rosnące ceny energii to problem nie tylko dla kieszeni zwykłego klienta, ale także to kwestia konkurencyjności naszej gospodarki. - Wygaszenie wielkiego pieca w hucie Sendzimira (obecnie huta należąca do ArcelorMittal Poland - red.) jest efektem między innymi rosnących cen prądu i kosztu emisji CO2. Sytuację może poprawić wprowadzenie przez Komisję Europejską tak zwanego podatku od śladu węglowego. Przy czym jest to przedsięwzięcie skomplikowane ze względu na ramy Światowej Organizacji Handlu - zauważa.
- Unia Europejska jest w awangardzie, jeśli chodzi o przejmowanie się kwestiami klimatycznymi, efektem cieplarnianym, ale jeśli świat nie pójdzie za nami, to będziemy musieli chronić nasz rynek dodatkowymi cłami - dodaje.
Atom? "Mam potężne wątpliwości"
Zgodnie z przyjętym przez rząd na początku lutego, a opublikowanym w środę dokumentem strategicznym Polityka energetyczna Polski do 2040 roku w 2033 roku ma zostać uruchomiony pierwszy blok elektrowni jądrowej w Polsce. W sumie do 2043 roku ma być ich sześć. - To jest koszt rzędu 130-150 miliardów złotych - powiedział wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń w Polskim Radiu 24.
- 15 lat temu uznałbym, że inwestycja w energią atomową jest jedynym racjonalnym rozwiązaniem. W tej chwili mam potężne wątpliwości - ocenia Janusz Steinhoff.
- Koszty inwestycji w energetykę jądrową są niesamowicie duże. Koszt inwestycji w atom to jest jakieś 4,5 mln euro w przeliczeniu na jeden megawat, na węglu to jest 1,5, a na gazie to poniżej 1 miliona. Ponadto bardzo szybko tanieje fotowoltaika, czy ceny wiatraków, na wodzie i lądzie - zauważa.
Czy rok 2033 jest realny? - Nie. Nie znam takiego przykładu w Europie w ostatnim czasie, żeby w taki krótkim czasie zbudować reaktor w elektrowni jądrowej. Tym bardziej, że nie mamy wielkich doświadczeń, nie ma lokalizacji, nie ma też wybranego dostawcy reaktora, nie jest rozwiązany problem finansowania - odpowiada były minister gospodarki.
Jak zauważa, Niemcy rezygnują i z węgla, i z atomu. Chcą natomiast oprzeć swój system energetyczny na odnawialnych źródłach energii plus na energetyce gazowej. - Możemy wziąć pod uwagę to samo, zwłaszcza że poczyniono dużo na rzecz dywersyfikacji źródeł dostaw gazu do Polski i nie jesteśmy już uzależnieni od dostaw z Rosji - dodaje.
- Minister Piotr Naimski buduje gazociąg, który połączy nas z Norwegią poprzez Danię, czyli realizuje ten projekt, który był parafowany w czasach rządów Jerzego Buzka i atakowany przez ówczesną opozycję i ostatecznie zarzucony. Straciliśmy na tym wiele miliardów dolarów, nie mając żadnej alternatywy dla dostaw z Rosji, która dyktowała ceny - podkreśla.
Jak dodaje, system energetyczny, w którym dużą rolę odgrywa OZE, może być stabilizowany przez energię jądrową lub gaz. - Gaz przez Unię Europejską jest traktowany jako przejściowe źródło energii, do czasu gdy technologia magazynowania energii nie pójdzie do przodu. Atom jest źródłem zeroemisyjnym, jednak też wiążą się z tym pewne problemy środowiskowe, na przykład kwestia składowania odpadów radioaktywnych, czy utylizacja samej elektrowni po zakończeniu jej okresu eksploatacji - mówi.
- Ale przede wszystkim wysokie są koszty inwestycyjne. Być może odpowiedzią na te problemy są mniejsze reaktory jądrowe – taki chce budować Michał Sołowow, którego spółka, Synthos, podpisała w tej sprawie umowę z GE Hitachi Nuclear Energy. Tego typu reaktory się dopiero pojawiają w energetyce, ale rząd nie bierze ich pod uwagę, woli pójście w klasyczną energetykę jądrową, czyli duże jednostki po 1000, czy 1200 MW. To oznacza potężny program inwestycyjny - zauważa Janusz Steinhoff.
Źródło: TVN24 Biznes
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock