Wybuch powstania w getcie warszawskim był jednym z najważniejszych momentów w historii narodu żydowskiego, a także w historii Zagłady. Przywódcy świata zachodniego dysponowali informacjami o skali bestialstwa nazistów wobec Żydów - w tym relacją pierwszego naocznego świadka Shoah, Jana Karskiego. Dlaczego odwrócili wzrok? Wyjaśnia to prof. Anna Sommer, zastępczyni dyrektora Center for Jewish Civilization Uniwersytetu Georgetown w Waszyngtonie.
Powstanie w getcie warszawskim, które wybuchło 19 kwietnia 1943 roku, było pierwszym miejskim powstaniem na terenach Europy okupowanej przez nazistów. Było jednocześnie największą pojedynczą akcją zbrojną żydowskiego podziemia. Szacuje się, że od 700 do 1000 osób z Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz Żydowskiego Związku Wojskowego stanęło do walki z silnie uzbrojonym wojskiem niemieckim. W tej nierównej walce powstańczynie i powstańcy skazani byli na porażkę. Jednak, jak ocenił to jedyny z przywódców ŻOB, który ocalał - Marek Edelman - powstanie wybuchło właśnie po to, żeby nie pozwolić Niemcom na decydowanie o czasie i miejscu śmierci Żydów z getta.
Zanim jednak wybuchło, działacze żydowskiego podziemia w getcie, podejmowali najróżniejsze wysiłki, aby zdobyć wsparcie między innymi z Zachodu. Dlatego też skontaktowali się z polskim emisariuszem Janem Karskim. Za ich namową, Karski jesienią 1942 roku dwukrotnie przedostał się na teren warszawskiego getta - kilka miesięcy po rozpoczęciu przez Niemców akcji jego likwidacji. Następnie, w przebraniu ukraińskiego strażnika, przedostał się do getta tranzytowego w Izbicy (chociaż pierwotnie błędnie myślał, że to obóz zagłady w Bełżcu). Niedługo po tym ruszył z kolejną misją na Zachód, przekazując polskiemu rządowi w Londynie swój trzeci raport. Jedna z jego części dotyczyła sytuacji Żydów na okupowanych przez nazistów ziemiach polskich. Zdał również ustną relację z tego, co zobaczył w getcie oraz w Izbicy.
Karski spotkał się z wpływowymi politykami brytyjskimi, później także z przedstawicielami rządu amerykańskiego. 28 lipca 1943 roku przyjął go ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt, któremu zrelacjonował skalę prześladowań Żydów. Był pierwszym naocznym świadkiem Holocaustu, z którym rozmawiał amerykański przywódca. Roosevelt - jak później wspominał Karski - nie podjął tematu sytuacji Żydów, zmieniając temat pytaniem o to, czy Polska jako kraj rolniczy nie potrzebuje koni.
- Jan Karski nie przedstawił prezydentowi żadnych rewelacji, informacji, o których wcześniej by nie wiedział. Jakakolwiek inna reakcja, zaakceptowanie tego, o czym mówił Karski, wymuszałaby na prezydencie podjęcie konkretnych działań. Alianci nie byli na to gotowi ani też do tego skłonni - ocenia judaistka i historyczka prof. Anna Sommer, zastępczyni dyrektora Center for Jewish Civilization w Edmund A. Walsh School of Foreign Service Uniwersytetu Georgetown w Waszyngtonie. Tej samej uczelni, z którą przez powojenne dekady związany był Jan Karski, który po wojnie był profesorem School of Foreign Service. Prowadził zajęcia z zakresu stosunków międzynarodowych oraz teorii komunizmu.
Ekspertka w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną (tvn24.pl) przypomina również, że teksty o Zagładzie Żydów publikowane były w prasie amerykańskiej jeszcze przed spotkaniem Karskiego z prezydentem Rooseveltem. - Amerykanie wiedzieli o zbrodniach na Żydach. Mam wrażenie, że nie chcieli jednak dopuszczać do siebie informacji na temat ich skali - zwraca uwagę badaczka.
Z prof. Anną Sommer rozmawia Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Trzeci raport Jana Karskiego, w którym relacjonuje sytuację Żydów polskich, w tym w getcie warszawskim, powstał z końcem 1942 roku. Zatem mniej więcej cztery miesiące od rozpoczęcia przez nazistów akcji likwidacji getta. Czego świat dowiedział się z tego raportu o tym miejscu?
Prof. Anna Sommer: Jan Karski starał się przede wszystkim informować o dramatycznej sytuacji Żydów w jakiej społeczność ta znalazła się na terenie okupowanej Polski. Nie koncentrował się on więc jedynie na rzeczywistości getta warszawskiego.
W powszechnej świadomości Jan Karski funkcjonuje przede wszystkim z perspektywy informacji, które trafiły za jego sprawą z końcem 1942 roku najpierw do Wielkiej Brytanii, później do Stanów Zjednoczonych. Następnie, latem 1943 roku został przyjęty przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Franklina Delano Roosevelta. Wydaje mi się, że to spotkanie jest najistotniejszym elementem tego, jak współcześnie postrzegamy Jana Karskiego i jego zaangażowaniu w alarmowanie świata o Zagładzie Żydów. Trzeba jednak przypomnieć, że informacje na ten temat pojawiały się znacznie wcześniej. Dla samego Karskiego zaś momentem przełomowym było przedostanie się do getta warszawskiego.
Dlaczego?
Wiemy, że postrzegany jest jako człowiek silnie związany z Żydami. W dzieciństwie przyjaźnił się z Żydami, a dzięki mamie był wyczulony aby bronić swoich kolegów przed antysemickimi atakami. A zatem, jako wierzący, praktykujący katolik, od wczesnych lat miał bardzo bliskie relacje ze społecznością żydowską. Ponadto, był wrażliwy na ludzką krzywdę. Jednak bardzo rzadko mówi się o tym, że Karski w czasie wojny nie był świadomy skali dramatu Żydów, jak również realiów życia w getcie, dopóki sam ich nie zobaczył. Po namowie ze strony działaczy żydowskiego podziemia, przedostał się za mury getta warszawskiego i naocznie przekonał się o stopniu odczłowieczenia, strasznym upokorzeniu, niewyobrażalnej nędzy, w jakiej wegetowali Żydzi. Karski dopiero trzy lata od momentu wybuchu wojny uświadomił sobie skalę okrucieństwa, którego doświadczyli Żydzi w getcie (lub gettach).
Należy również pamiętać, że istotą działalności Karskiego nie było informowanie świata o Zagładzie. Także to, że Karski nie był pierwszym i jedynym źródłem informacji o systematycznej zagładzie Żydów, jaka dokonywała się na terenach okupowanej Polski. O masowym wymordowywaniu Żydów wiadomo było na długo przed jego kolejną misją na Zachód. Jednak siłą jego relacji było to, że był naocznym świadkiem Zagłady. Wcześniejsze informacje o sytuacji Żydów pojawiały się w pisemnych raportach. Karski zaś był pierwszą osobą, która przedostała się do getta, zobaczyła tamtejszą rzeczywistość. Następnie mógł przekazać światowym liderom to, co tam naprawdę się działo.
- Moim zadaniem było jedynie chodzenie, obserwowanie i zapamiętywanie. Ten odór. Dzieci leżały brudne. Widziałem mężczyznę z pustym wzrokiem. Zapytałem mojego przewodnika: co on robi? Przewodnik wyszeptał: "tylko umiera". Pamiętam upokorzenie, głód i nieżywe ciała na ulicy. Szliśmy ulicami i mój przewodnik cały czas powtarzał: "spójrz na to, zapamiętaj, zapamiętaj". I zapamiętywałem. Brudne ulice. Duszący smród wszędzie. Nerwowość. Napięcie. Wtedy wydarzyło się coś strasznego. Dwóch chłopców z Hitlerjugend spacerowało, radośnie się śmiejąc. Jeden z nich wyjął pistolet z pokrowca i zaczął strzelać. Szyba w oknie się rozbiła. Głos: "aaa!". To nie była część tego świata. To nie była część człowieczeństwa. Nie byłem tego częścią. Powiedziano mi, że to istoty ludzkie, ale nie wyglądąły jak ludzie. Mój przewodnik wówczas powiedział: "możemy zorganizować twoją wizytę w obozie śmierci".
Wspomniała pani o tym, że przygotowywane były pisemne raporty, które informowały o losie Żydów. Zatem co świat wiedział?
Do rządu polskiego na uchodźstwie w Londynie już w czerwcu 1942 roku trafił 30-stronnicowy raport przygotowany przez żydowskie podziemie w okupowanej Polsce. Zawarte w nim informacje były wystarczające, aby władze polskie miały świadomość skali zbrodni, jakich dopuszczali się Niemcy.
Bardzo ważnym kanałem, wykorzystywanym do przekazywania informacji - głównie do Stanów Zjednoczonych - była amerykańska placówka dyplomatyczna w Genewie. Latem 1942 roku do Departamentu Stanu USA trafił dokument, zawierający relację Gerharta Riegnera - przedstawiciela Światowego Kongresu Żydów w Genewie - z informacjami uzyskanymi od niemieckiego przedsiębiorcy Edwarda Schulte’a. Informowano wówczas o podjętym przez Niemców planie deportacji do Europy Wschodniej a następnie uśmierceniu około 3,5 do 4 milionów Żydów. W dokumencie tym pojawiła się również informacja, że ofiary miały zostać zgładzone przy użyciu "kwasu pruskiego”. Gazu, którego używano w komorach gazowych Auschwitz-Birkenau.
Dokument po weryfikacji ujrzał światło dzienne trzy miesiące później. Telegram Reignera nie był pierwszym raportem informującym o trwającej Zagładzie Żydów. Jednak był pierwszym, który trafił do opinii publicznej.
To znaczy do prasy?
Tak, amerykańska prasa pisała o Zagładzie. Jednak dziwnym trafem, te materiały nigdy nie przedostały się na pierwsze strony gazet. Teksty o masowych uśmiercaniu w komorach gazowych były publikowane na dziesiątych, dwunastych stronach dzienników. Oznacza to, że Amerykanie wiedzieli o zbrodniach na Żydach. Mam wrażenie, że nie chcieli jednak dopuszczać do siebie informacji na temat skali, zbrodni dokonywanych przez nazistów.
Skoro istotą misji Karskiego, nie była kwestia Żydów, to na czym polegała?
Jego działania koncentrowały się na wątkach politycznych. Nigdy nie otrzymał żadnych dyrektyw ze strony przywódców państwa podziemnego dotyczących zbierania informacji o sytuacji czy zagładzie Żydów. To była jego własna inicjatywa. Oznacza to również, że nie był to dla niego priorytet. Miał przekazywać na Zachód informacje o tym, co dzieje się w polskim podziemiu, konfliktach politycznych. Bardzo ważną sprawą była kwestia agentury sowieckiej. Podczas spotkań z przywódcami, ważnymi politykami państw alianckich, koncentrował się na wątkach polskich.
W tych materiałach prasowych, relacjach przekazywanych przez Genewę, były jakieś szczegóły, precyzujące to, czym było getto?
W tym okresie nie traktowano sytuacji Żydów jako kwestii odosobnionej: nie skupiano się na Żydach, jako grupie, która cierpi bardziej niż inne. Podczas spotkań z przywódcami alianckimi, Karski często przywoływał trzy punkty, o realizację których prosiło żydowskie podziemie. Chodziło o rozrzucenie na teren Niemiec ulotek, informujących o prześladowaniach narodu żydowskiego; dostarczenie twardej waluty, złota, dzięki czemu można byłoby ratować więcej osób - zapewnić odpowiednie warunki egzystencjalne osobom, które ewentualnie mogłyby Żydów ukrywać; przekazanie dokumentów umożliwiających Żydom ucieczkę z okupowanej Polski - przede wszystkim wizy wjazdowe do innych krajów, nie objętych wojną. Zazwyczaj w odpowiedzi na te prośby, Karski słyszał te same odpowiedzi.
To znaczy?
W sprawie rozrzucenia ulotek, politycy zachodni uważali, że przyniosą efekt odwrotny od założonego. Tłumaczyli, że Niemcy w reakcji na takie informacje, podzielą zdanie propagandy nazistowskiej, przekonywującej, że Żydzi mają zbyt wielkie wpływy i chcą wymusić na państwach zachodnich konkretne działania. Na postulat dotyczący pomocy finansowej, rozkładali ręce twierdząc, że nie mogą traktować Żydów inaczej niż inne narody, cierpiące pod okupacją niemiecką. To sugeruje, że zachodni przywódcy nie mieli świadomości o skali prześladowań i o tym, w jakich warunkach wegetują Żydzi w gettach.
Często do historii podchodzimy ze współczesnej perspektywy, zastanawiając się dlaczego podejmowano takie, a nie inne decyzje. Prezydent Roosevelt, na przykład, w odpowiedzi na relację z getta, zaczął dopytywać Karskiego o konie w Polsce. Próbuję jednak zrozumieć perspektywę lat 40. Dlaczego światowi przywódcy reagowali w taki sposób?
Mam wrażenie, że akurat prezydent Roosevelt doskonale wiedział, co dzieje się z Żydami na terenach polskich, okupowanych przez nazistów. Karski nie przedstawił prezydentowi żadnych rewelacji, informacji, o których wcześniej by nie wiedział. Jakakolwiek inna reakcja, zaakceptowanie tego, o czym mówił Karski, wymuszałaby na prezydencie podjęcie konkretnych działań. Alianci nie byli na to gotowi ani też do tego skłonni.
Po 80 latach trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź na takie działania. Wiadomomo jednak, że jednym z kluczowych czynników była niechęć do Żydów, która jeszcze przed II wojną światową stanowiła poważny problem nie tylko w Niemczech. Ta niechęć obecna była także w Polsce, innych krajach Europy, ale również w Stanach Zjednoczonych. W 1938 roku blisko 41 procent badanych Amerykanów, deklarowało swój negatywny stosunek do osób pochodzenia żydowskiego. Okrutnie smutne jest to, że po II wojnie światowej - w 1945 roku - ponad 50 proc. badanych Amerykanów deklarowało swoją niechęć do Żydów.
Poza tym musimy pamiętać, że w czasach okupacji nazistowskiej w Europie, w Ameryce życie toczyło się swoim rytmem. Amerykanie nie byli bezpośrednio zaangażowani w działania wojenne, bo ta nie toczyła się na ich ziemiach. Nie mieli wyobrażenia, czym ta wojna była. Jednocześnie bali się jej konsekwencji, w tym ewentualnych skutków masowej imigracji. Z tego powodu politycy amerykańscy często zasłaniali się prawnie ustalonymi kwotami imigracyjnymi. Gdy zwracano się do Departamentu Stanu z apelami o zwolnienie z tych kwot europejskich Żydów, odpowiedź była jedna: zmiana tych ograniczeń nie jest w gestii amerykańskiego rządu, a ustala je Kongres. Kongres zaś nie był zainteresowany poruszaniem tej kwestii. W 1942 roku odbywały się częściowe wybory do Kongresu i nikt nie chciał narazić się wyborcom, wywołując w kampanii temat przyjmowania większej liczby europejskich uchodźców. Oczywiście, nie chcę zrzucać pełnej odpowiedzialności na amerykańskich wyborców i kwestie walki politycznej, nie należy jednak ignorować tego czynnika, mówiąc o ograniczeniach wyjazdowych Żydów.
Część żydowskiego podziemia apelowała także o inne formy wsparcia, jak zbombardowanie obozów śmierci.
To prawda. Zachował się szereg dokumentów, które poruszają ten wątek. Pojawiały się także postulaty zbombardowania torów kolejowych, prowadzących do Auschwitz - nawet nie tych na terenie okupowanej Polski. Można było przerwać szlak komunikacyjny w Słowacji. Co ważne, tego typu prośby pojawiały się w okresie, gdy alianci byli obecni w Europie, stacjonując w bazach we Włoszech. W tym samym czasie naziści rozpoczynali straszliwy etap zagłady węgierskich Żydów. Był to ostatni etap Holocaustu: w ciągu sześciu tygodni do Auschwitz zwieziono ponad 400 tysięcy osób. A wystarczyło, żeby alianci wykazali się najdrobniejszym aktem, pokazującym, że zależy im na losie Żydów. Udowodnić, że aspekt humanitarny ma dla świata znaczenie. Ten brak reakcji, podjęcia jakichkolwiek działań uzasadniano często - już nawet nie niemocą, chociaż i takie wyjaśnienia padały – lecz chęcią szybkiego załatwienia problemu zakończeniem wojny. Strona aliancka tłumaczyła, że uratuje Żydów nie bombardowaniami komór gazowych, ale zwycięstwem nad nazistowskimi Niemcami.
Czy faktycznie alianci nie mieli żadnych innych możliwości?
Wydaje się, że istniały różne sposoby, które być może ocaliłyby przynajmniej część zgładzonych. Nie wykorzystana została możliwość nacisków, perswazji . Amerykanie mogli przynajmniej spróbować negocjować z krajami neutralnymi, aby te otworzyły drogę ucieczki chociażby dla części prześladowanych Żydów z okupowanych terenów Europy. Jednak aspekt humanitarny nie stanowił w tamtej wojnie priorytetu.
Powstanie w getcie warszawskim uznawane jest za jedno z najważniejszych wydarzeń w historii narodu żydowskiego. Było również pierwszym miejskim powstaniem na terenach okupowanych przez nazistowskie Niemcy. Czy te tragiczne wydarzenia z wiosny 1943 roku są obecne w pamięci zbiorowej?
Świadomość tego, co wydarzyło się w getcie warszawskim, jest zupełnie inna, w zależności od miejsca na Ziemi. Oczywiście, w Polsce pamięta się o tym powstaniu bardziej niż gdziekolwiek indziej. Natomiast nie mam pewności, czy Polki i Polacy - bez względu na różnice wieku - są w stanie właściwie odróżnić powstanie w getcie warszawskim od powstania warszawskiego. Nie zmienia to faktu, że w Polsce ta pamięć jest bardziej obecna niż w Stanach Zjednoczonych.
W przypadku USA jest to szersze zagadnienie. Chociaż Stany Zjednoczone są jednym z nielicznych krajów nieeuropejskich, gdzie kładzie się ogromny nacisk na edukację o Holocauście, to dane na temat świadomości czym ogólnie była Zagłada Żydów, są zatrważające. Takie badania prowadzone są systematycznie.
Dlaczego te wyniki są niepokojące?
Obserwuję wiele przyczyn powszechnego wręcz nierozumienia istoty Holocaustu. Przede wszystkim to wynik instrumentalizacji, trywializacji Zagłady, którą można zauważyć na co dzień. Zastanawiające jest również to, że pamięć historyczna jest częściej trywializowana i upolityczniana w Ameryce niż dzieje się to w krajach Europy Zachodniej. Nie chcę mówić o Polsce, gdzie sytuacja związana z polityką historyczną jest bardzo skomplikowana.
Tylko na podstawie blisko dziesięcioletniej pracy ze studentami amerykańskimi, obserwuję coś, co określam mianem "romantyzacji Holocaustu".
To znaczy?
Jest to forma uczenia o Zagładzie łatwo przystępna dla szerokiego grona odbiorców, w którym pomija się wątki drastyczne i dramatyczne. Paradoks polega na tym, że Amerykanie są dumni z tego, że programy nauczania obejmują kwestie Zagłady, gdy najczęściej uczennice i uczniowie dowiadują się o Holocauście na podstawie pamiętników Anny Frank. A przecież dobrze wiemy, że Anna Frank nie doświadczyła życia w getcie, a z jej pamiętnika nie dowiadujemy się niczego o rzeczywistości obozu koncentracyjnego. To prowadzi do bardzo powierzchownego podejścia do historii Zagłady.
Według najnowszych badań przeprowadzonych przez organizację Claims Conference, ponad 70 procent respondentów nie jest w stanie podać liczby Żydów zamordowanych w czasie II wojny światowej. Skoro więc ludzie nie rozumieją czym był Shoah, czym dramat Żydów w okupowanej Europie - zwłaszcza na okupowanych terenach polskich - to trudno mówić o jakiejkolwiek świadomości na temat powstania w getcie warszawskim. Takie wydarzenia w zasadzie nie istnieją w amerykańskiej narracji o Holocauście.
- Gdy wojna się zakończyła, dowiedziałem się, że rządy, przywódcy, uczeni, pisarze nie wiedzieli, co się działo z Żydami. Byli zaskoczeni. Mord na sześciu milionach niewinnych ludzi był tajemnicą, "okropną tajemnicą". (...) Wtedy stałem się Żydem. Ale jestem chrześcijańskim Żydem. Jestem praktykującym katolikiem. (...) Moja wiara podpowiada mi, że ludzkość popełniła drugi grzech pierworodny – przez sam fakt popełnienia przestępstwa, z powodu zaniedbania, dobrowolnej ignorancji lub braku wrażliwości, osobistych interesów, hipokryzji lub bezdusznego racjonalizowania. Ten grzech będzie ludzkość prześladować do końca jej dni. Prześladuje mnie. I chcę, żeby tak było.
A czy powstanie w getcie warszawskim jest obecne w żydowskiej pamięci zbiorowej?
Niestety, zmienia się to wraz z upływającym czasem. Starsze pokolenie Żydów ma większą świadomość tego czym było powstanie. Dla młodszych pokoleń zaś te wydarzenia są już bardzo odległe. Coraz częściej widać, że mało kto zadaje sobie trud, aby dociec do istotnych zagadnień związanych z historią eksterminacji Żydów.
Sprawa pamięci historycznej, zbiorowej w Stanach Zjednoczonych jest bardzo skomplikowana. Po zakończeniu II wojny światowej kwestia prześladowań i Zagłady, została wyparta ze zbiorowej świadomości żydowskiej, nawet jeśli wielu z Ocalonych znalazło w Ameryce nowy dom. Panuje tu powszechne przekonanie, o czym utwierdzam się w pracy ze studentami, że Ocaleni nie chcieli mówić o swoich doświadczeniach czasu wojny. Na pytanie, dlaczego po wojnie milczeli, w odpowiedzi słyszę często: przecież to naturalne, że o tak dramatycznych doświadczeniach chce się zapomnieć, nie chce się o nich opowiadać. Ale to nieprawda. Ocaleni chcieli dzielić się tym, co przeżyli, lecz nie mieli z kim. Ludzie nie byli przygotowani na słuchanie tych historii i nie byli w stanie zaakceptować prawdy, którą dzielili się Ocaleni. Musiały upłynąć mniej więcej dwie dekady, żeby pokolenie urodzone tuż przed wojną bądź zaraz po niej, było w stanie zaakceptować ich świadectwa. Takim momentem przełomowym był toczący się w 1961 roku proces Adolfa Eichmana w Jerozolimie.
Brak akceptacji ze strony starszej generacji mógł wiązać się z poczuciem winy: wiedzieliśmy i nie reagowaliśmy. To jest jedna z wielu przyczyn tego, że Ocaleni nie mieli do kogo mówić. Natomiast wiele lat później rozpoczął się nowy okres w historii społeczności żydowskiej w Stanach Zjednoczonych, kiedy coraz więcej osób zaczynało budować swoją tożsamość nie na judaizmie, ale na Holocauście.
W jaki sposób?
Coraz częściej fundamentem budowania własnej żydowskości, tożsamości żydowskiej, zamiast religii, wyznania, staje się identyfikowanie się z losami prześladowanych Żydów w czasie II wojny światowej. Shoah stał się elementem jednoczącym diasporę żydowską w Stanach Zjednoczonych.
Zmienia się więc podejście do historii, ale ciągle samo powstanie funkcjonuje gdzieś w sferze mitów. Cały czas pokutuje przekonanie o bezczynności Żydów wobec nazistów. A to nie jest prawda. Przecież powstanie w getcie warszawskim jest na to najlepszym dowodem, ale nie tylko. To przywódcy żydowskiego podziemia dowiedzieli się, że jest taki emisariusz, Jan Karski, który niebawem wyruszy do Londynu. To oni do niego dotarli i przekonali go, żeby wszedł do getta i sam zobaczył czym ono jest. Żydzi więc organizowali się, działali. Byli jednak odizolowani murami od reszty świata. Dosłownie i mentalnie dla wielu Polaków, postrzegających getta jako świat, który ich nie dotyczył. Ogromna rzesza Polaków - ale nie tylko - nie identyfikowała się w tamtym czasie z losem Żydów. Wybitny historyk i badacz Holocaustu Yehuda Bauer słusznie zauważył, że Hitler trafnie ocenił, iż większość narodów europejskich nie stanie po stronie Żydów, że zostaną oni potraktowani jako "obcy".
Czy tego rodzaju kształtowanie indywidualnej i zbiorowej żydowskości może mieć jakieś szersze konsekwencje?
Wydaje mi się, że identyfikowanie się z losami prześladowanych Żydów w czasie II wojny światowej, spowodowało to, że coraz więcej osób zaczęło bardziej świadomie traktować własną żydowskość. W efekcie może to mieć pozytywny wpływ na całą amerykańską diasporę Żydów.
Antysemityzm w powojennej Ameryce był naprawdę istotnym problemem, o którym rzadko się mówi. Przez długie lata Żydzi byli tutaj traktowani jako obywatele drugiej kategorii, odsuwano ich z życia społecznego. Skutkowało to tym, że wiele osób porzuciło judaizm, odcięło się od swoich korzeni. Podobne zjawisko występowało w międzywojennej Polsce, kiedy mocno rósł odsetek zasymilowanych Żydów. Czuli się Polakami i chcieli być traktowani jak inni Polacy, bez względu na wyznawaną religię. To samo działo się z amerykańskimi Żydami - chcieli być po prostu Amerykanami.
Jakie skutki społeczno-kulturowe ma "romantyzacja" Holocaustu, a nawet szerzej: historii ostatniego wieku?
Zjawisko romantyzacji historii wiąże się również z jej upolitycznianiem. Coraz częściej pojawia się dyskusja o tym, jak historia Zagłady zostaje wypaczona. W Stanach Zjednoczonych dotychczas uczono jej głównie na podstawie dziennika Anny Frank. Amerykanie natomiast coraz częściej zaczynają uczyć o Holocauście w kontekście historii amerykańskiego niewolnictwa i rasizmu, przez co zaczyna się porównywać skalę cierpienia. Jest to jednak absolutnie nieporównywalne.
Przez lata oprowadzałam po terenach byłego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau. Wielokrotnie obcokrajowcy pytali mnie o to, czy w Polsce uczy się o Holocauście. Natomiast bardziej zasadnym pytaniem byłoby: "w jaki sposób uczymy o Holocauście"?
Dlaczego?
Jest to bowiem pytanie o to: które elementy historii są wybierane, w jaki sposób nauczyciele i nauczycielki ją interpretują i w końcu czy pedagodzy, pedagożki są przygotowani do uczenia o Zagładzie. To dotyczy również sposobów edukacji w innych krajach, w tym w Stanach Zjednoczonych. Mam wrażenie, że nauczycielki i nauczyciele nie są do tego właściwie przygotowani. Nie chodzi o zasób wiedzy historycznej, ale o niezrozumienie tego, czym Zagłada Żydów była. Uczenie o Zagładzie w kontekście polityki pamięci, historii i problemów społecznych, z jakimi Amerykanie borykają się od dziesięcioleci, jest moim zdaniem pomyłką. Skłania to do kolejnych pytań o to, jak w następnych dekadach edukacja w tym zakresie będzie wyglądać, w jaki sposób kolejne pokolenia będą rozumieć Holocaust.
Zatem w jaki sposób powinniśmy edukować o Zagładzie?
Właściwa edukacja ma ogromne znaczenie. Muszę przyznać, że w ostatniej dekadzie coraz większa część studentek i studentów, uczestniczących w moich zajęciach to osoby, nie posiadające żydowskich korzeni. Żeby było jasne: nie dopytuję o to. Ten wątek pojawia się naturalnie w wielu rozmowach, gdy sami mówią o swoim pochodzeniu, o tym co wiedzą, a czego nie i dlaczego zdecydowali się na tego typu zajęcia. Tylko w tym semestrze mam trzy studentki, które do Waszyngtonu przyleciały z Indii jedynie po to, aby ukończyć tutaj studia. Temat Zagłady nie był im obcy i postanowiły pogłębić swoją wiedzę.
To pokazuje, że młode pokolenie potrzebuje odnaleźć istotne punkty odniesień. Są osoby, które próbują zrozumieć, dlaczego historia Zagłady jest cały czas żywa i powraca ciągle w debacie publicznej. To skłoniło mnie do zmiany własnego nastawienia. Nie ukrywam, że bardzo inspirującą dla mnie jest myśl Jana Karskiego o odpowiedzialności jednostki wobec cierpienia innych. Karski często przypominał o roli społecznej każdego z nas. Równie ważne było wystąpienie Mariana Turskiego podczas obchodów 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau, dotyczące obojętności. Kwestia ludzkiej obojętności powinna być kluczowa w uczeniu o Zagładzie.
W styczniu odbyła się polska premiera monodramu "Zapamiętaj. Świadectwo Jana Karskiego", na podstawie tekstu opracowanego przez moich kolegów z Uniwersytetu Georgtown: Dereka Goldmana i jego byłego studenta Clarka Younga. Pojawia się w nim wiele wypowiedzi Karskiego. W sztuce padają słowa, że wielkie zbrodnie z reguły rodzą się z małych rzeczy. To koresponduje ze stanowiskiem amerykańskiego filozofa Johna Kinga Rotha, który powtarza, że słowa mogą zabijać i bez nich nigdy nie doszłoby do Holocaustu.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: "David Strathairn: pomyślałem, że to wspaniała szansa, by przesłanie Karskiego przekazać w formie kreatywnej"
Może pani tę myśl rozwinąć?
Panuje powszechne przekonanie, że Holocaust rozpoczął się wraz z momentem, gdy Żydów zaczęto wysyłać do komór gazowych. To nieprawda. Zagłada rozpoczęła się, gdy naziści z Adolfem Hitlerem na czele doszli do władzy w Niemczech. Nazistom zajęło około ośmiu lat, żeby przygotować społeczeństwo do Holocaustu za pomocą słów właśnie. Wykorzystując język nienawiści, którym obdzierali Żydów z ich człowieczeństwa, sprawili, że niemieckie społeczeństwo uwierzyło w to, że jego obowiązkiem jest wyeliminowanie Żydów. Żenująco śmieszne i gorzkie zarazem jest to, że Niemcy dali się przekonać do rzekomego zagrożenia ze strony Żydów, którzy przed wojną stanowili zaledwie 0,5 procent całego społeczeństwa Niemiec. Co więcej, ta wrogość do Żydów była bardzo silna. Dowody na to można znaleźć w najróżniejszych raportach, zeznaniach, wspomnieniach Niemców, którzy masowo mordowali Żydów we wschodniej Europie.
Są to bardzo istotne, chociaż być może drobne elementy, na które staram się uczulać innych. Nie koncentruję się na datach czy szczegółowym analizowaniu przebiegu Zagłady, bo ważniejsze wydaje mi się to, w jaki sposób w ogóle możliwy był Holocaust, jakie były jego źródła. Edukacja o Holocauście powinna skupiać się przede wszystkim - moim zdaniem - na okresie 1933-39. Zwracam uwagę na ludzką obojętność. Powtarzał to również Jan Karski, twierdząc, że Shoah był możliwy, ponieważ my, ludzie, dokonywaliśmy wyborów. Moim studentom często zwracam uwagę na to, że do Zagłady Żydów doszło między innymi dlatego, że zbyt wielu decydowało się zabijać, tak niewielu decydowało się pomagać i pozostawała ogromna część ludzi, którzy byli obojętni na zbrodnie. Zarówno ci, zwykłe, przeciętne osoby, jak i światowi liderzy, posiadający realny wpływ na rozwój wydarzeń.
Istnieje jakaś recepta na obojętność?
Świadomość i odpowiednia edukacja. Dopóki ludzie nie uświadomią sobie, nie zrozumieją, że ich czyny, decyzje, są bardzo ważne, nadal pozostaną obojętni. Każdy z nas ma określoną rolę w społeczeństwie, ale nie każdy potrafi ją właściwie wykorzystać. Powinniśmy więcej o tym mówić. Do tego bardzo często potrzebne jest zadanie sobie trudu w postaci rachunku sumienia.
Chcąc uczyć o tym, czym jest obojętność i jakie są jej konsekwencje - na przykład w Polsce - potrzebna jest zmiana selektywnego podejścia do historii II wojny światowej. Pamięć o bohaterach powinna być uzupełniona również świadomością o tych osobach, które przyczyniały się do śmierci Żydów. W ten sposób można zrozumieć, że czyny i decyzje pojedynczych osób, mają ogromne znaczenie i wpływ na resztę. Również to, że ktoś decyduje się na milczenie, pozostanie obojętnym, jest jakimś działaniem, podjęciem jakiegoś wyboru, który ma swoje konsekwencje. Bez tak prowadzonej debaty publicznej, nie zmienimy świata.
Tomasz-Marcin Wrona
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: IPN