Z angielska pacemaker, po polsku sympatyczny zając. Kim jest?
To jego plecy oglądają biegacze podczas największych imprez, jak maratony czy półmaratony. Nadaje tempo, motywuje, pomaga, podpowiada i trzyma w ryzach kilkusetosobową grupę. A do tego przybiega na metę z dokładnością co do sekundy.
Pacemaker, czyli kto?
W dosłownym tłumaczeniu z języka angielskiego pacemaker to ktoś, kto tworzy tempo. Człowiek taki, zwany również zającem, w biegach masowych pełni bardzo odpowiedzialną funkcję. To na nim spoczywa ciężar tego, aby dobiec do mety w czasie, o jakim marzy podążająca za nim grupa biegaczy. Jeżeli w półmaratonie prowadzę grupę na 2 godziny, to moim najważniejszym obowiązkiem i głównym celem jest przybiec na metę w czasie 1:59:59. Jeżeli spóźnię się o sekundę, to będzie... pasztet.
Zająca poznacie bardzo łatwo. Po pierwsze rozglądajcie się na starcie za balonikami przypiętymi do koszulki. Może mieć również plecak z flagą, której na pewno nie przeoczycie. Ponadto będzie on zapewne charakterystycznie ubrany, gdyż organizatorzy biegów najczęściej ubierają wszystkich pacemakerów w jednakowe stroje.
Pacemakerzy pojawiają się w strefach startowych na kilkanaście minut przed startem biegu. Ten czas możecie poświęcić na dopytanie wszystko, co tylko przyjdzie Wam do głowy.
Warto na przykład zapytać, jaką strategię na bieg ma zając. Zazwyczaj rozróżnia się dwa sposoby prowadzenia grupy. Ja preferuję bieg równym tempem - od startu do mety każdy kilometr pokonywany jest w jednakowym czasie. Jest to taktyka wygodna i bezpieczna, bo pozbawiona szarpania i przyspieszania.
Możecie jednak spotkać się także ze strategią "negative split". Oznacza tyle, że tempo biegu wzrasta kilkukrotnie w jego trakcie. W praktyce wygląda to tak, że druga połowa dystansu będzie pokonana szybciej od pierwszej.
Co daje bieg w grupie
Bieg z pacemakerem, równoznaczny z biegiem w dużej grupie, to znakomitą opcja przede wszystkim dla debiutantów na danym dystansie, a także pragnących pobić swój rekord życiowy. Podobnie jak w kolarskim peletonie, pokonywanie kolejnych kilometrów w otoczeniu kilkudziesięciu innych zawodników z liderem na czele jest zwyczajnie łatwiejsze.
Po pierwsze, z fizycznego punktu widzenia - zawodnicy będący w środku grupy są osłonięci od wiatru i biegnie im się lżej. Po drugie, znaczenie ma psychika - w przypadku samotności na trasie spadek motywacji i brak sił mogą okazać znamienne (in minus) dla wyniku na mecie. Kiedy ktoś słabnie w grupie, to zawsze znajdzie się ktoś inny, kto podniesie na duchu i spróbuje "podciągnąć" go na kolejnych kilometrach.
Perspektywa biegacza
Wszystko mam dopięte na ostatni guzik. Za sobą kilkumiesięczny okres przygotowawczy, trenowałem bardzo mocno. Przygotowałem się jak najlepiej tylko mogłem do swojego pierwszego maratonu. Nie pozostaje mi nic więcej, jak dać z siebie wszystko i pobiec na 100 procent swoich możliwości. Na szczęście będę mógł liczyć na pomoc.
Owszem, mógłbym biec sam i liczyć tylko na siebie, ale w moim pierwszym starcie chcę mieć obok siebie kogoś, komu mogę zaufać. Nawet, jeśli go nie znam.
Jest i mój pacemaker. Wymieniłem z nim kilka maili przed biegiem, ale mimo to mam do niego sporo pytań. Niejeden pewnie uznałby te pytania za głupie, jednak on odpowiada na każde z nich bardzo wyczerpująco. Chcę wiedzieć, czy i co można jeść podczas biegu? Co, ile i jak pić (a picie w ruchu z kubeczka nie jest takie łatwe)? Jak szybko pobiegniemy? Czy powinienem się cieplej ubrać? Czy raczej rozebrać? I wiele, wiele innych.
Znajomi mi mówili: "biegnij sam". Mówili: "wydrukuj sobie opaskę z międzyczasami i biegnij sam". Na szczęście ich nie posłuchałem. Taka opaska, mimo że jest świetną ściągą i podpowiedzią, na pewno nie powiedziałaby mi, jak powinienem zachowywać się na punktach odżywczych. Na pewno nie byłaby w stanie zagrzewać do walki wtedy, kiedy łapie kryzys. Nie podzieliłaby się żelem energetycznym czy izotonikiem.
Owszem, dzięki dokładnej rozpisce międzyczasów na każdym kilometrze wiem, czy biegnę na taki czas, jaki sobie założyłem, ale to dzięki pacemakerowi nie muszę się troszczyć o to, czy biegnę za wolno czy za szybko. Nie myślę o tempie biegu. To on jest tempomatem w naszej grupie. Tempomatem i motywatorem. To naprawdę przydatne, kiedy na ostatnich kilometrach, gdy nie mam już siły, on zaczyna krzyczeć do nas jeszcze głośniej, zagrzewa nas do walki i angażuje się w nasz bieg tak, jak gdyby to on sam walczył o swój rekord życiowy.
Świadkowie walki na trasie
Paweł Potempski, który "zającowaniem" zajmuje się od kilku lat mówi, że pacemaker jest i świadkiem i uczestnikiem sukcesów, ale także dramatów innych zawodników. - Najistotniejsze jest bycie częścią tego całego zamieszania, na które składają się osobiste sukcesy i, niestety, czasem porażki uczestników biegu - opowiada Paweł. - Jesteśmy świadkami ogromnej walki, przełamywania własnych słabości, dramatów, niejednokrotnie morza łez, ale też wielkiej radości z osiągniętego na mecie celu. Ta mieszanka uczuć udziela się także nam, prowadzącym grupę i na długo pozostaje w pamięci - kończy Potempski.
Zawodnicy, którzy stają na starcie za naszymi plecami, pokładają w nas wielkie nadzieje. Będziemy robić wszystko, aby im sprostać. Swoją pewnością siebie musimy przekonać ich, że jesteśmy odpowiednimi ludźmi na odpowiednim miejscu.
Wydawać by się mogło, że pacemaker ma tylko biec. Nic bardziej mylnego. Przebieranie nogami jest jednym z kilku elementów układanki. Musimy trzymać równe tempo biegu i ewentualnie dostosowywać je do dynamicznie zmieniającej się sytuacji na trasie (ukształtowanie terenu, punkty odżywcze, warunki pogodowe). Musimy "być obecni" w grupie. Motywujemy biegaczy, krzyczymy do nich, zabawiamy. - Pomimo ogromnej odpowiedzialności, jaka na nas ciąży, myślę, że chodzi tu głównie o dobrą zabawę. Zbudowanie odpowiedniej atmosfery i odpowiednie zmotywowanie grupy to najważniejsze zadanie. Jak głowa dobrze pracuje, to reszta musi się udać - mówi Paweł Potempski.
Co ma z tego pacemaker
- Zającowanie to przygoda - mówi Marcin Krasoń, który był pacemakerem w Półmaratonie Warszawskim w 2014 roku. - To wspaniałe doświadczenie, podczas którego walczy się o czyjeś życiówki, przeżywa z ludźmi kryzysy i wychodzi z nich. To dzień, w którym najważniejsze są osiągnięcia innych. Ale jednocześnie to bardzo ciężki kawałek chleba, bo utrzymanie dobrego tempa jest niezwykle trudne, a zmotywowanie grupy do biegu jeszcze trudniejsze - mówi Krasoń.
Filip Bojko, znany w środowisku biegowym, jako kumpel Psakomandosa (obecnie najbardziej rozbieganego psa w Polsce i jednego z kilku psów-ultramaratończyków) cieszy się, że może pomagać innym biegaczom. - Wychodzę z założenia, że dobra energia wraca. Lata temu kilka osób bardzo mi pomogło biegowo. Teraz ja mogę pomóc innym chociażby w taki sposób. Staram się kilka razy w roku zającować tutaj w mojej rodzinnej Warszawie. Radość podopiecznych, którym udaje się wykręcić zakładany czas, daje mi pozytywnego kopa i bardzo mnie cieszy. Trzeba dzielić się z innymi - mówi Bojko.
W podobnym tonie wypowiada się Paweł Pakuła, który kilkukrotnie miał okazję być pacemakerem - Przyjemnie jest móc pomagać. To bardzo naturalny, ludzki odruch, dlatego to robię. Do tej pory prowadzeni przeze mnie biegacze byli zadowoleni, dziękowali mi na mecie i chwalili na internetowym forum - opowiada Paweł. - Z niektórymi z nich do dziś utrzymuję kontakt. To bardzo miłe zrobić coś dobrego dla innych i mieć świadomość, że udało się to zrobić dobrze. To daje satysfakcję.
Na naszej antenie już niedługo zobaczysz nowy program "Ruch i Zdrowie - Witaj w Klubie", którego możesz być częścią. Wystarczy, że podzielisz się z nami tym, jak sport i dieta wpływają na Twoje życie. ZOBACZ WIĘCEJ W KONTAKCIE 24
Autor: Marcin Kargol/ŁUD / Źródło: TVN Meteo