Wojna, której nikt nie chce. Co może zmienić inwazja na Gazę?


Izraelskie przygotowania do inwazji lądowej na Strefę Gazy idą pełną parą, a z zapowiedzi polityków w Tel Awiwie wynika, że nie cofną się oni przed przeprowadzeniem operacji. Zarówno jednak dla Izraela jak i Hamasu taki krok oznacza wielkie kłopoty. Nie jest ona na rękę też innym graczom w regionie. Kto przywitałby ją z zadowoleniem?

Dla Izraela inwazja oznacza wielkie zaangażowanie sił i środków w gęsto zaludnionej Strefie Gazy i prawdopodobne straty w ludziach.

Chociaż przewidywany scenariusz operacji nie zakłada bezpośredniego wejścia Izraelczyków do wielkich ośrodków miejskich, a jedynie odcięcie komunikacji między nimi i resztą świata, to i tak niesie ona ze sobą ryzyko śmierci żołnierzy.

W przypadku, gdy rakiety Hamasu nie sieją dotychczas morderczego spustoszenia wśród izraelskich cywilów (sukces systemu antyrakietowego Żelazna Kopuła), wojna kosztująca krocie i życie żołnierzy, może się okazać politycznym obciążeniem dla rządu. Tym bardziej, że za kilkadziesiąt dni Izrael czekają wybory parlamentarne.

Inne niebezpieczeństwo, na które naraża się Izrael wchodząc do Strefy, to atak z północy, ze strony libańskiego Hezbollahu.

Choć ta organizacja na razie zajęła wstrzemięźliwe stanowisko wobec nalotów na Gazę, powstrzymując się przed jakimikolwiek wrogimi krokami wobec Izraela, nie można wykluczyć, że to tylko gra na czas.

Hezbollah, którego czeka najprawdopodobniej ostra walka o władzę w Libanie, jeśli upadnie sąsiedni, przyjazny mu reżim syryjski, nie chce na razie szafować siłami. Jeśli jednak Izrael ugrzęźnie dostatecznie długo w Strefie, to organizacja ta może pokusić się o zadanie "ciosu w plecy" Izraelowi.

Ekstremiści na fali Operacja izraelska w Strefie Gazy to też niechybnie wzrost znaczenia i roli dżihadystów w regionie. Nic tak nie porusza islamskich ekstremistów jak widok muzułmańskich cywilów ginących z rąk Izraelczyków - w takim przypadku zamachów na izraelskie cele na całym świecie nie sposób wykluczyć.

Dżihadyści stanowić mogą kolejny problem w samej Strefie, ale i na Zachodnim Brzegu.

Jeśli założyć, że w wyniku operacji wojskowej udałoby się osłabić Hamas (celem takiej operacji byłoby raczej pozbawienie go arsenału rakietowego, nie odsunięcie od władzy), zwycięsko z sytuacji mogłyby wyjść konkurencyjne wobec niego ugrupowania, przy których Hamas, w co być może trudno uwierzyć, jawi się jako ugrupowanie umiarkowane. Zradykalizować się musiałby także w przypadku inwazji rząd Mahmuda Abbasa na Zachodnim Brzegu, inaczej i on mógłby paść ofiarą zaostrzających się nastrojów wśród Palestyńczyków.

Izolowany Izrael W końcu inwazja to dalsza izolacja Izraela na arenie międzynarodowej. Powrót do partnerstwa z Turcją stałby się jeszcze bardziej odległy, niż jest dziś, a wycofanie bezradnej Unii Europejskiej jeszcze bardziej ewidentne. Samotne wsparcie Amerykanów jest coraz bardziej widoczne i coraz bardziej niewygodne dla tych ostatnich.

Egipski problem

Izrael wchodząc do Gazy ryzykuje też odepchnięcie Egiptu, do tej pory - mimo obalenia reżimu Hosniego Mubaraka - utrzymującego z Tel Awiwem poprawne stosunki.

Rządzące krajem Bractwo Muzułmańskie nie będzie mogło kontynuować dotychczasowej polityki dialogu bez narażania się na gniew tradycyjnie antyizraelskiego społeczeństwa. Niewykluczone jest też, że nastawiona ugodowo wobec Izraela frakcja prezydenta Mohammeda Morsiego musiałaby ustąpić działaczom o bardziej "jastrzębim" podejściu.

To z kolei mogłoby się nie spodobać wciąż mocnemu wojskowemu establishmentowi. W ekstremalnym wypadku izraelska inwazja mogłaby więc doprowadzić do napięcia w Egipcie niewidzianego od czasów zamieszek na Placu Tahrir.

Gorący Synaj Sytuację Egiptu komplikuje też status prawnomiędzynarodowy Synaju, który w myśl porozumień z Izraelem jest niemalże pozbawiony egipskiego wojska.

Inwazja z pewnością sprokurowałaby wzmożoną aktywność zamieszkujących Synaj beduińskich plemion oraz infiltrację dżihadystów szukających drogi do Strefy Gazy.

To z kolei wymusiłoby wzmocnienie garnizonów egipskich, co bez zgody Izraela nie jest możliwe. Tyle że oficjalne rozmowy Kair - Tel Awiw w przypadku inwazji też mogłyby być utrudnione. Jednostronna akcja Egiptu na Synaju mogłaby zostać potraktowana jako naruszenie ustaleń z Camp David i wywołać reakcję Izraela, a konflikt zbrojny z tym państwem jest ostatnią rzeczą, jakiej życzyliby sobie rządzący Egiptem. Choć to scenariusz mało prawdopodobny, nie nierealistyczny.

Zagrożeni Haszymidzi Z walk lądowych w Strefie Gazy nie mogłaby się ucieszyć także Jordania, która od dziesięcioleci boryka się ogromną społecznością Palestyńczyków, a problemy te nierzadko kończyły się krwawo. Poruszenie wśród tej grupy nakładające się na ostatnio wzmagające się protesty antyrządowe mogłyby nawet w najgorszym wariancie skończyć się obaleniem dynastii Haszymidów lub co najmniej poważnym uszczupleniem jej władzy.

Kto by zyskał? Komu zatem inwazja na Gazę byłaby politycznie na rękę? Takich graczy jest co najmniej dwóch.

Pierwszym z nich jest Syria, dla której jakiekolwiek odwrócenie uwagi od tego, co dzieje się w tym kraju, jest korzystne. Wystarczy spojrzeć na przekazy medialne ostatnich dni, by zauważyć, że Strefa Gazy skutecznie wypchnęła z informacyjnych czołówek krwawy syryjski reżim.

Zbrodnie popełniane w ciszy są skuteczniejsze. Operacja w Strefie Gazy oznaczałaby także zapewne wzrost roli dżihadystów w szeregach zbrojnej opozycji, co reżim Baszara el-Asada mógłby wykorzystać w ewentualnych negocjacjach pokojowych, a co najmniej w akcji propagandowej. Nic tak nie przeraża zachodnich mocarstw jak wizja przejęcia władzy po krwawym despocie przez religijnych ekstremistów. Drugim krajem, który mógłby wyciągnąć korzyści z inwazji jest Iran. Zaangażowanie Izraela w Strefie Gazy odsunęłoby na jeszcze dalszy plan groźbę izraelskiego ataku na ten kraj w związku z jego programem atomowym. Teheran mógłby też pokazać się światu muzułmańskiemu jako jedyny twardy obrońca przed izraelską agresją w regionie, skoro Hamas jest jego sojusznikiem i to od Iranu organizacja ta ma osławione rakiety Fardż.

Przekaz ten wzmocniłoby z pewnością dość zdystansowane stanowisko państw arabskich wobec konfliktu, które to w większości z przyczyn strategicznych, m.in. wymierzonego w Iran partnerstwa z USA, siłą rzeczy w przypadku inwazji musiałyby się ograniczyć do werbalnych deklaracji poparcia dla Hamasu. Iran mógłby tu grać rolę bardziej agresywną i jawić się jako osatni bastion przeciwko "syjonistom".

Decyzja należy do Izraela Zdając sobie doskonale sprawę z międzynarodowych implikacji operacji w Strefie Gazy, Izrael musi teraz podjąć decyzję, o ile już jej nie podjął, czy taka operacja jest dla niego opłacalna.

I chociaż wiele wskazuje na to, że inwazja przyniosłaby więcej strat niż korzyści, jedna podstawowa może przechylić szalę na rzecz zdecydowanego działania. Izrael od początku tego konfliktu podkreśla bowiem, że nie może zaakceptować, iż połowa jego terytorium narażona jest nieustannie na ataki rakietowe Hamasu. Przeprowadzona przez bitną i świetnie wyszkoloną izraelską armię operacja z pewnością na pewien czas powstrzyma Hamas od dalszych ataków, nawet jeśli Izraelczykom nie uda się zniszczyć całego arsenału Palestyńczyków. Ważniejsze jest jednak pytanie, jak Tel Awiw poradzi sobie z politycznym rezultatem takiej operacji, nawet jeśli militarnie zakończy się ona sukcesem.

Autor: Maciej Tomaszewski//mat/k / Źródło: tvn24.pl

Raporty: