Menadżerowie sieciowych gigantów przed europosłami. "Nie znamy PRISM, nie braliśmy w tym udziału"

Nie znamy programu PRISM, nie braliśmy w nim udziału, mówiła przedstawicielka MicrosoftuShutterstock

Przedstawiciele koncernów Microsoft, Google i Facebook w poniedziałek w Parlamencie Europejskim odrzucili oskarżenia, że ich firmy zapewniały Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) bezpośredni dostęp do ich serwerów i danych użytkowników.

Reprezentanci tych firm uczestniczyli w wysłuchaniu zorganizowanym przez komisję PE ds. swobód obywatelskich (LIBE), która prowadzi śledztwo w sprawie zakrojonej na szeroką skalę inwigilacji elektronicznej NSA w Europie. - Nie znamy programu PRISM, nie braliśmy w nim udziału - podkreśliła wiceszefowa działu prawnego Microsoft w Europie, na Bliskim Wschodzie i w Afryce Dorothee Belz. Według mediów w ramach tego programu NSA i FBI sprawdzają dane na serwerach m.in. Microsoftu, Google czy Facebooka. Jak poinformowała Belz, w związku z tymi doniesieniami Microsoft bada stosowane środki bezpieczeństwa i ustala, czy konieczne są zmiany. Belz zaznaczyła, że jej firma "nie zapewnia żadnemu rządowi na świecie bezpośredniego dostępu do danych klientów" ani do swoich serwerów. Przedstawicielka Microsoftu poinformowała jednak, że od lipca do końca grudnia 2012 roku firma otrzymała od 6 tys. do 7 tys. wniosków od organów ścigania lub agencji wywiadowczych o przekazanie konkretnych danych użytkowników. Zapewniła, że wszystkie prośby zostały dokładnie zweryfikowane pod kątem prawnym.

Chcieli przejrzystości, są zawiedzeni

Także reprezentant Google Nicklas Lundblad podkreślił, że koncern nie zapewniał amerykańskiemu rządowi bezpośredniego ani pośredniego dostępu do serwerów. - Bezpieczne przechowywanie informacji użytkowników jest naszym głównym priorytetem - powiedział szef polityki społecznej Google, który odpowiedzialny jest też za relacje z rządami. Po ujawnieniu przez media informacji o inwigilacji na szeroką skalę stosowanej przez USA, Google chciał uzyskać zgodę na publikację statystyk, które zawierałyby liczbę otrzymanych przez firmę próśb o ujawnienie danych. - Jesteśmy zawiedzeni, że Departament Sprawiedliwości USA sprzeciwił się naszej petycji o większą przejrzystość - powiedział Lundblad.

Zuckerberg już odrzucał "fałszywe doniesienia"

Podczas wysłuchania szef polityki społecznej Facebooka Richard Allan przypomniał, że szef tego serwisu społecznościowego Mark Zuckerberg odrzucił "fałszywe doniesienia" medialne o zapewnianiu rządom bezpośredniego dostępu do danych użytkowników. - Facebook nie jest i nigdy nie był częścią żadnego programu, w ramach którego rządowi USA lub innego kraju dawany był bezpośredni dostęp do naszych serwerów - podkreślił Allan. Przypomniał, że w czerwcu Facebook opublikował raport, z którego wynika, że od lipca do końca grudnia 2012 roku rząd USA złożył od 9 tys. do 10 tys. wniosków o udostępnienie konkretnych danych użytkowników. - Wnioski składał lokalny szeryf próbujący odnaleźć zaginione dziecko, oddział policji prowadzący dochodzenie o ataku, ale też śledczy badający zagrożenie terrorystyczne - tłumaczył Allan.

"Chcemy usłyszeć prawdę"

Wyjaśnienia składane przez reprezentantów koncernów skrytykowała holenderska liberałka Sophie in 't Veld. - Chcemy usłyszeć prawdę. To są starannie przygotowane wypowiedzi, a mamy tu do czynienia z firmami, które, choć pod presją, to współpracowały z rządami - powiedziała.

Skandal wokół prowadzonej przez NSA inwigilacji elektronicznej wybuchł na początku czerwca, gdy brytyjski dziennik "Guardian" i amerykański "Washington Post" ujawniły dokumenty na temat istniejącego od 2007 roku programu PRISM. Podały, że w ramach tego programu służby specjalne sprawdzają dane na serwerach takich firm jak Microsoft, Yahoo, Google, Facebook, Paltalk, AOL, Skype, YouTube i Apple. Agenci służb specjalnych mają dostęp do plików audio i wideo, maili, czatów czy przesyłanych fotografii i dokumentów. W poniedziałkowym wysłuchaniu uczestniczył też republikański kongresmen, przewodniczący podkomisji Kongresu ds. przestępczości i terroryzmu Jim Sensenbrenner. Jest on współautorem ustawy antyterrorystycznej (Patriot Act) przyjętej w następstwie zamachów z 11 września 2001 roku. NSA traktuje tę ustawą jako prawne uzasadnienie swoich programów szpiegowskich. Sensenbrenner, który stał się zatwardziałym krytykiem NSA, twierdzi, że agencja błędnie stosuje prawo. - Po 11 września Kongres wiedział, że potrzebuje nowych narzędzi do walki z tymi, którzy chcieli nas skrzywdzić - powiedział Sensenbrenner. - Ale naszą intencją nigdy nie było pozwolenie NSA na bezmyślnie podglądanie życia niewinnych ludzi na całym świecie - dodał. Amerykański kongresmen dodał, że ujawniane od czerwca informacje o amerykańskich programach szpiegowskich "zdziwiły go i przeraziły". Dlatego razem z przewodniczącym komisji sprawiedliwości Senatu Patrickiem Leahym zaproponował ustawę o nazwie Freedom Act, która "ograniczy łamanie reguł kontroli obywateli i odbuduje zaufanie do amerykańskiego wywiadu". "Amerykański rząd nadal mógłby otrzymywać dane, jeśli miałby uzasadnione podejrzenia, że ktoś jest powiązany z terrorystami, ale nie mógłby już w nieprzemyślany sposób zbierać danych dotyczących niewinnych ludzi" - tłumaczył.

Autor: //kdj / Źródło: PAP, niebieskalinia.pl

Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock

Raporty: