Ogromna frekwencja w wyborach. "Holendrzy oddali hołd demokracji"


Środowe wybory w Holandii pokazały, że zwycięstwo populistów nie jest nieuchronne oraz że nie potrafią oni wygrać walki na argumenty - komentuje w czwartek belgijski dziennik "Le Soir". Frekwencja na poziomie około 82 procent to hołd dla demokracji - ocenia.

Według wstępnych wyników holenderskie wybory parlamentarne wygrała centroprawicowa Partia Ludowa na rzecz Wolności i Demokracji (VVD) premiera Marka Ruttego z 33 mandatami. Na drugim miejscu jest populistyczna, antyislamska i antyunijna Partia na rzecz Wolności (PVV) Geerta Wildersa z 20 mandatami - to o pięć więcej, niż miała dotychczas.

Holendrzy "oddali hołd demokracji"

"Już drugi raz, po Austrii, kraj udowadnia, że zwycięstwo populistów nie jest nieuchronne. 80-procentową frekwencją Holendrzy oddali hołd demokracji" - pisze "Le Soir". Ocenia, że sama mobilizacja wyborców, do której mogło przyczynić się zdenerwowanie wywołane napięciami z Turcją, to odpowiedź, jaką powinni wykorzystać demokraci w obliczu fali populizmu.

"Wstępne wyniki wyborów w Holandii (...) pokazują, że gdy jest odwaga, by stawić czoło populistom i złudzeniom, jakie proponują, można ich powstrzymać. PVV Geerta Wildersa zyskała kilka miejsc w parlamencie, ale jest daleka od zapowiadanego przez Wildersa przełomu. I mimo utraty 10 mandatów partia VVD premiera Marka Ruttego jest zdecydowanie najsilniejszym ugrupowaniem w Holandii. W tych proporcjonalnych wyborach, które niezwykle mocno koncentrowały się na dwóch emblematycznych postaciach, wynik jest jasny: populista Wilders przegrał z demokratą Ruttem" - pisze belgijski dziennik. Dodaje jednak, że Rutte powinien się zastanowić, czy dryf w stronę populistycznych haseł ograniczył jego straty, czy też się do nich przyczynił.

"Prawie pogodziliśmy się z opinią, że nawet jeśli Wilders nie osiągnie wyniku, który pozwoli mu stanąć na czele rządu albo wpływać na niego, to i tak jego rezultat będzie znaczącym przełomem na poziomie europejskim. Tak się nie stało. Dwie postępowe partie, Zieloni i liberalna D66, osiągnęły spektakularny wzrost, a chrześcijańscy demokraci też wypadli dobrze" - zauważa "Le Soir". Jak dodaje, największym przegranym jest socjaldemokratyczna Partia Pracy, co jest ważną lekcją, nad którą zastanowić się musi tradycyjna socjaldemokracja.

"Nie ma lepszej broni niż odważne argumenty"

Według komentatora belgijskiej gazety wydaje się, że w globalnej konfrontacji między liberalną demokracją a populizmem, miedzy otwartością na świat a zamknięciem się w sobie, między tolerancją a odrzuceniem inności, socjaldemokracja przestaje być ważną alternatywą.

"Tak jak w wyborach prezydenckich w Austrii, gdzie polityk Zielonych (Alexander) Van der Bellen wygrał wybory poprzez sprzeciw wobec tez skrajnie prawicowego kandydata, znów mamy dowód, że nie ma lepszej broni niż determinacja, niż przekonanie i odważne argumenty, które odwołują się do mądrości wyborcy. To właśnie bitwy na argumenty populiści i skrajna prawica nie mogą wygrać" - ocenia "Le Soir". Świadczyć o tym może także wynik referendum w Wielkiej Brytanii z czerwca ubiegłego roku, gdy poziom argumentów sięgał dna, "a wynik wszyscy znamy" - pisze gazeta.

"Nasi przyjaciele z Francji, którzy będą walczyć w kolejnej rundzie z populizmem, powinni starannie przestudiować holenderską lekcję" - ocenia "Le Soir", odnosząc się do zaplanowanych na kwiecień i maj wyborów prezydenckich we Francji.

Autor: adso / Źródło: PAP

Tagi:
Raporty: