Koktajle Mołotowa w chilijskiej "dyskusji" o reformie edukacji

Aktualizacja:

Kamienie i koktajle Mołotowa z jednej strony i policyjne armatki wodne z drugiej. Tak wyglądała kolejna odsłona chilijskiego sporu o kształt reformy edukacji.

W trakcie zamieszek w stołecznym Santiago podpalony został autobus i wzniesione przez demonstrantów barykady. Zablokowane były ulice wokół uczelni Universidad de Chile i Universidad de Santiago.

Studenci i związki zawodowe ogłosili też dwudniowy strajk, a wszystko przez to, że załamały się rozmowy delegatów z rządem na temat reform w systemie edukacji państwowej.

Studenci domagają się głębokich reform systemu, który ich zdaniem jest niedemokratyczny i niedofinansowany. Głównym postulatem studentów są konstytucyjne gwarancje darmowego nauczania publicznego i jego wysokiej jakości. Tymczasem obecnie szkoły państwowe są na utrzymaniu niedofinansowanych gmin.

Edukacyjny apartheid

W Chile istnieje podział na szkoły państwowe i prywatne, co krytycy nazywają "edukacyjnym apartheidem". Dlatego protestujący chcą też, by rząd sprawował kontrolę nad obydwoma typami placówek.

Prezydent Sebastian Pinera obiecał okrojone reformy, obejmujące m.in. podwyżkę stypendiów i tanich kredytów, i ok. 4 mld USD dodatkowych środków, jednak twardo odmówił państwowej kontroli nad szkołami i bezpłatnej edukacji. Demonstranci uznali jego propozycje za niewystarczające.

- Rząd nie chce zaspokoić żądań większości w naszym kraju - ocenili, na co rzecznik rządu odparł: - Ruch studentów został opanowany przez najbardziej radykalne i nieprzejednane (...) grupy.

Źródło: PAP, Reuters, Huffington Post, tvn24.pl