Po inauguracji Donalda Trumpa na prezydenta USA we Francji zarówno prezydent Francois Hollande, jak i dziennikarze na pierwszy plan wysunęli podziały wynikające z obietnic nowego lokatora Białego Domu.
Hollande ostrzegł przed protekcjonizmem, "do którego nawołuje ten, który składa przysięgę w Waszyngtonie". Nie wymieniając nazwiska nowej głowy państwa USA, François Hollande stwierdził, że "(żyjemy) w gospodarce światowej, a oddzielenie się od gospodarki światowej nie jest ani możliwe, ani pożądane".
Nie wezwał do zgody
Według Gillesa Parisa z dziennika "Le Monde" "zapowiadając politykę protekcjonistyczną nowy prezydent wpisał się w to, co głosił w kampanii". Waszyngtoński korespondent tej gazety, podobnie jak jego koledzy z francuskich stacji radiowych i telewizyjnych, podkreśla "szczupłość tłumów" na ulicach Waszyngtonu i wrogie, "burzliwe manifestacje" "bardzo licznych" przeciwników prezydenta, którzy go "nie akceptują".
"Donald Trump miał dobrą okazję, by wezwać do zgody (…), ale zadecydował inaczej zwracając się przede wszystkim do 46 procent swych wyborców (…) w krótkim i wojowniczym przemówieniu, zakończonym podniesieniem zaciśniętej pięści" – pisze wysłannik "Le Monde" w wydaniu internetowym. Wtóruje mu korespondent "Le Figaro”, który uznał w paryskim dzienniku, że "przemówienie inauguracyjne, o wiele bardziej agresywne niż średnia tego gatunku, potwierdza, że Donald Trump zamierza pozostać wiernym samemu sobie". Philippe Gélie po stwierdzeniu, że Donald Trump "porąbał na kawałki establishment w momencie, gdy ten wręczał mu klucze do stolicy", pisze, że "nowy prezydent zapowiadał powrót do jedności, dobrobytu, bezpieczeństwa i potęgi, ale używał zwrotów, które bardziej niż promienną przyszłość, przywodzą na myśl zaciętą walkę". - Trzeba wierzyć w to, co mówi Trump – powtarzała w piątek wieczorem większość francuskich gości francuskich stacji telewizyjnych. Natomiast wśród zaproszonych przez paryskie redakcje obserwatorów amerykańskich, przeważała opinia, że "tego co mówi, nie należy brać dosłownie". Komentatorka "BFMtv" wyraziła obawę, że z powodu podejścia nowego prezydenta USA, "geopolityka zmieni się w układy biznesowe". Inni eksperci nie wahali się przewidywać, że "protekcjonizm zburzy fundamenty porozumienia transatlantyckiego" i "de facto zniszczy NATO".
"Jałta XXI wieku"
Tytuł innego komentarza w "Le Figaro" brzmi: "Trump sypie sól na rany Europy". Jego autor Jean-Jacques Mével pisze, że "podziw miliardera dla prezydenta Rosji stawia Europejczyków wobec niewiadomej". Jego zdaniem "zaniepokojona jest cała Europa, z wyjątkiem przygotowujących wyborczą zasadzkę 'populistów' i być może Władimira Putina".
"NATO obawia się, że (w razie porozumienia Trump-Putin) może tym razem naprawdę stać się 'przestarzałe'. Francja i Niemcy nie bez racji martwią się o przyszłość umów rosyjsko-ukraińskich, jednego z rzadkich i połowicznych sukcesów dyplomacji europejskiej" – sugeruje dziennikarz "Le Figaro". Redakcja jako śródtytuł artykułu wybiła zdanie: "Polska, kraje bałtyckie i inne byłe posiadłości Związku Sowieckiego, jak Ukraina i Gruzja, już zaczynają bić na alarm z powodu możliwości 'Jałty XXI wieku'".
Autor: kg\mtom / Źródło: PAP