Belgia wesprze francuską operację przeciwko rebeliantom w Mali. Paryżowi pomaga też Londyn, lecz zachodnia prasa podkreśla, że rozwiązanie problemów tego kraju leży w gestii samych Malijczyków.
Belgowie wyślą do Afryki dwa samoloty transportowe i śmigłowiec ratunkowy. Do zachodnioafrykańskiego kraju wysłanych zostanie również 80 belgijskich żołnierzy.
Jak podkreślił cytowany przez agencję Belga minister obrony Pieter De Crem, wojskowi nie będą brali udziału w walkach, tylko zajmowali się obsługą techniczną samolotów. Z dwóch samolotów transportowych Herkules C-130 jeden znajduje się już w tym regionie, a drugi przybędzie do Mali w środę. Śmigłowiec przystosowany do transportu i opieki nad rannymi będzie gotowy do działań w Mali najprawdopodobniej w poniedziałek. Belgijski minister spraw zagranicznych Didier Reynders uważa, że francuska operacja w Mali powinna jak najszybciej "przekształcić się w operację międzynarodową, w której będziemy brali udział". Dodał, że Francja "szybkim działaniem wyprzedziła spodziewaną operację międzynarodową". Wyraził też ubolewanie z powodu powolnej odpowiedzi społeczności międzynarodowej na wzrost obecności islamistów w Mali.
Brytyjczycy też pomagają Również Wielka Brytania przekazała do dyspozycji Francji dwa samoloty transportowe, a Niemcy zaoferowały pomoc medyczną, humanitarną i wsparcie logistyczne. Stany Zjednoczone zaproponowały pomoc w transporcie, łączności oraz kwestiach wywiadowczych, Dania - również wsparcie w dziedzinie transportu. Kanada zapowiedziała wysłanie wojskowego samolotu transportowego.
Ostateczny krok należy do Mali
O francuskiej operacji w Mali pisze we wtorek m.in. "Financial Times" i "New York Times". Dzienniki zauważają, że interwencja w kraju, w którym trwa islamska rebelia, była konieczna, ale ostatecznie odpowiedzialność za przywrócenie stabilności w regionie spoczywa na samym Mali i krajach regionu. Paryż nie mógł uniknąć interwencji w Mali. Islamscy rebelianci zajęli blisko dwie trzecie kraju, zamieniając go w rozsadnik dżihadyzmu oddalony od Europy o kilka godzin lotu - ocenia "Financial Times". Gazeta przewiduje, że gdyby nie interwencja Francji, na ofensywę islamistów musiałyby odpowiedzieć same państwa regionu. Teraz siły krajów zachodniej Afryki najprawdopodobniej będą "powoli napływać za Francuzami". Państwa zrzeszone w regionalnej organizacji gospodarczej ECOWAS od miesięcy planowały własną interwencję u zagrożonego sąsiada.
"Zaangażowanie Francji komplikuje działania" "To niefortunna sytuacja, ponieważ zaangażowanie Francji komplikuje działania na rzecz współpracy państw regionu oraz daje islamistom powód do przeniesienia konfliktu na poziom międzynarodowy" - zaznacza "FT". Interwencja naraża też interesy gospodarcze Francji oraz bezpieczeństwo ok. 60 tys. Francuzów w regionie - dodaje.
Według "FT" "jeśli Francja nie chce uwikłać się w długi konflikt, powinna naciskać na przejściowy rząd Mali, by do wypracowania rozwiązania zaprosił także rebeliantów oraz by odizolował siły ekstremistyczne".
Nie atakować na ziemi? Z kolei "New York Times" zaznacza, że siły francuskie w Mali, które dotychczas ograniczały się do ataków lotniczych, nie powinny rozpoczynać ofensywy na ziemi, ponieważ "niemal na pewno przekształciłaby się ona w długą walkę, której Francja nie powinna podejmować i na którą jej nie stać". Zadanie usunięcia islamistów z okupowanej północy należy do armii malijskiej i jej sojuszników w regionie. Francja wraz z innymi krajami Zachodu musi zwiększyć starania na rzecz przygotowania ich do tej walki - podkreśla nowojorski dziennik. Także on zaznacza, że to na malijskich siłach spoczywa odpowiedzialność za "reintegrację północy". "Na razie francuskie naloty, rozpoczęte po naglących prośbach malijskiego rządu, mają sens. Jednak nie załatwią tego, co Mali musi zrobić samo" - podkreśla "New York Times", a "Financial Times" zaznacza: "Na razie Francja jest zmuszona do pełnienia roli lidera, ale dla Mali będzie lepiej, jeśli będzie mogła wkrótce zejść na drugi plan".
Autor: mtom / Źródło: PAP