Co najmniej 90 osób zginęło, a setki zostało rannych w niedzielnych starciach policji z demonstrantami w Bangladeszu. W sumie liczba zabitych przekroczyła już 300 - podaje AFP. Protestujący od wielu dni domagają się ustąpienia przywódczyni kraju, premier Sheikh Hasiny. "Szokująca przemoc w Bangladeszu musi się skończyć" – oznajmił w niedzielę wieczorem Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka. W poniedziałek młodzi ludzie znów zbierają się w stolicy kraju. Policja i armia zostały zmobilizowane do działania.
W niedzielę w stolicy Bangladeszu po raz kolejny doszło do zamieszek. Protestujący zaatakowali uniwersytet medyczny, domy i jeden z urzędów, słychać było strzały i wybuchy. Policja użyła gazu łzawiącego i kul gumowych, by rozproszyć dziesiątki tysięcy demonstrantów domagających się dymisji premier Hasiny Wazed, która wybory wygrała po raz czwarty.
BBC donosi, że w niedzielnych zamieszkach w Bangladeszu zginęło co najmniej 90 osób, w tym co najmniej 13 funkcjonariuszy policji.
Agencja informacyjna AFP, która monitoruje bilans ofiar śmiertelnych od początku protestów w Bangladeszu, donosi, że łączna liczba zabitych wzrosła do 300. Dane agencji opierają się na raportach policji, urzędników i lekarzy. Według źródeł AFP, liczba ofiar śmiertelnych niedzielnych zamieszek wyniosła 94.
W celu ograniczenia dalszej przemocy w całym kraju wprowadzono godzinę policyjną na czas nieokreślony oraz trzydniową przerwę w pracy. Z powodu eskalacji przemocy działalność zawiesiły koleje, a właściciele szwalni, "biorąc pod uwagę ogólne bezpieczeństwo pracowników", zamknęli fabryki — poinformowało branżowe stowarzyszenie.
Armia wezwała wszystkich do przestrzegania zasad godziny policyjnej. Grupa emerytowanych oficerów wojska wezwała rząd do wycofania żołnierzy z ulic i podjęcia "inicjatyw politycznych" w celu rozwiązania kryzysu - podał Reuters.
"Nadszedł czas na ostateczną odpowiedź:
Oczekuje się, że protesty będą trwały. Jeden z liderów manifestacji wezwał ludzi do "Długiego marsz do Dhaki", który rozpoczął się według organizatorów w poniedziałek o godzinie 11. czasu lokalnego (7. w Polsce) pod pomnikiem Shaheed Minar w stolicy kraju.
"Rząd zabił wielu studentów. Nadszedł czas na ostateczną odpowiedź" — oświadczył z kolei koordynator protestów Asif Mahmud w komunikacie zamieszczonym w niedzielę wieczorem na Facebooku. "Przyjedźcie do Dhaki i zajmijcie stanowiska na ulicach" - dodał.
Media donoszą, że w mieście rozmieszczono dużo wojska i policji. Żołnierze i funkcjonariusze bezpieczeństwa mają patrolować kluczowe drogi i barykadować trasy prowadzące do kancelarii premiera.
Fala protestów w Bangladeszu
"Szokująca przemoc w Bangladeszu musi się skończyć" – oznajmił w niedzielę wieczorem Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka Volker Türk.
"Ponieważ planowany jest marsz na Dhakę, a ruch młodzieżowy partii rządzącej mobilizuje się przeciwko protestującym, bardzo obawiam się dalszych ofiar śmiertelnych i większych zniszczeń" – dodał w komunikacie prasowym.
Bangladesz został ogarnięty dławionymi przemocą protestami w lipcu, gdy grupy studenckie zażądały zniesienia kontrowersyjnego systemu kwotowego obowiązującego w rozdzielaniu stanowisk w administracji rządowej.
Protesty przerodziły się w kampanię mającą na celu odsunięcie od władzy premierki Hasiny Wajed, która w styczniu zwyciężyła w wyborach zbojkotowanych przez opozycję - pisze Reuters.
Innym powodem wybuchu fali niezadowolenia była wysoka stopa bezrobocia wśród najmłodszej części społeczeństwa. W Bangladeszu około jedna piąta liczącej 170 milionów populacji nie pracuje bądź nie ma dostępu do edukacji.
Źródło: PAP, BBC
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA