Gdy go słucham, mam wrażenie, że słyszę samego siebie. Ivan Nagy jest dziennikarzem niezależnego - jednego już z niewielu - portalu i tygodnika "HVG" na Węgrzech. Kilkukrotnie mam wrażenie, że wystarczy zastąpić słowo "Węgry", które wiele razy pojawia się w naszej rozmowie, słowem "Polska", a tekst będzie nie tylko prawdziwy, ale i aktualny – podsumowuje Jacek Tacik rozmowę o inflacji, obietnicach wyborczych, niezależnych mediach i wojnie w Ukrainie.
Jarosław Kaczyński, prezes PiS obiecywał, że w Warszawie będziemy mieli Budapeszt. I konsekwencja, z jaką mebluje nasz kraj - w perspektywie tego, co dzieje się dzisiaj na Węgrzech - jest alarmująca. Wystarczy choćby popatrzeć na stosunek do niezależnych mediów czy społeczeństwa obywatelskiego, ale także do inflacji. Na Węgrzech, gdzie odbyła się kolejna rozmowa Jacka Tacika z cyklu "Rozmowy polsko-niepolskie", jest ona obecnie najwyższa w Unii Europejskiej - według danych węgierskiego urzędu statystycznego KSH, w marcu 2023 wynosiła 25,2 proc., w kwietniu – 24 proc. rok do roku.
Jacek Tacik: Jest drogo?
Ivan Nagy: Tak, szczególnie w sprzedaży detalicznej. Wzrost cen niektórych produktów wynosi od 40 do 50 procent. Gdy idziesz do sklepu spożywczego i kupujesz podstawowe produkty, szybko orientujesz się, że jest ekstremalnie drogo.
Inflacja bazowa w zasadzie się nie zmienia. Znajdowała się powyżej dwudziestu pięciu procent przez trzy miesiące z rzędu.
Jak popatrzymy na Europę, to zauważymy, że inflacja zaczęła nieco spadać w styczniu lub w lutym. Na Węgrzech dzieje się to z opóźnieniem.
Koszt życia to już duży problem. Tu w Budapeszcie, ale także - a może przede wszystkim - na węgierskiej prowincji.
Inflacja jest bardzo wysoka i w zasadzie nie da się jej wytłumaczyć, gdy popatrzy się na inflację - dużo niższą - w innych krajach Europy.
Musi być jakieś wytłumaczenie.
Podsyca ją wojna w Ukrainie. Tylko musimy sobie zdać sprawę, że inflacja była problemem - tu na Węgrzech - jeszcze przed rosyjską inwazją.
Pięć miesięcy przed wojną mieliśmy już wprowadzone limity na ceny benzyny. Ich już co prawda nie ma, ale to był sygnał, że sytuacja się pogarsza.
Zresztą - i to warto podkreślić - mieliśmy wybory w kwietniu ubiegłego roku. I przed wyborami rząd wpompował w gospodarkę ponad pięć miliardów euro. To były dodatkowe ulgi, zwroty podatków dla rodzin, trzynaste emerytury i podatkowe ulgi dla osób poniżej dwudziestego piątego roku życia. A to wszystko, żeby zmobilizować Węgrów do głosowania na Fidesz - partię rządzącą.
Fidesz ma żelazny elektorat, który - niezależnie co by się działo - zawsze na nią zagłosuje. Karmi się propagandową papką. Jest pod wpływem mediów Orbana. Ale żeby zdobyć większość w parlamencie, żeby móc swobodnie rządzić, trzeba uzyskać dwie trzecie głosów, czyli bezpieczną większość.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam