Laboratorium miało i ma do dzisiaj ogromne poczucie humoru, bardzo przewrotne. Nie chodzi o zabawne tytuły, nie chodzi o miny czy o to, jak się ubierają na scenę, ale o radość i wewnętrzny humor w tej muzyce - mówi Piotr Metz w rozmowie z tvn24.pl, opowiadając o jednym z pierwszych polskich zespołów jazz-rockowych. - Wiele rzeczy z tamtych lat ugryzł ząb czasu i nie wszystko dzisiaj dobrze się przekłada, nie wszystkiego dobrze się słucha. Natomiast jeśli chodzi o Laboratorium, to jest to dla mnie fenomenalna muza - dodaje Marek Laskowski.
Jeden z ulubionych zespołów perkusisty brytyjskiej formacji Gorillaz, kolaborujący z O.S.T.R., jednym z najbardziej popularnych polskich raperów - Laboratorium powstało w Krakowie niemalże pół wieku temu. Teraz, po 32 latach od ostatniego albumu studyjnego, grupa powróciła z płytą "Now". O oryginalności, ponadczasowości i ciągłej świeżości brzemienia zespołu, a także wyobraźni, która wielokrotnie otwierała drzwi polskiemu jazzowi opowiadają dziennikarz muzyczny Piotr Metz oraz założyciel warszawskiego klubu Progresja Marek Laskowski.
Estera Prugar: Laboratorium powstało na początku lat 70. W jaki sposób zetknęliście się z zespołem?
Piotr Metz: Miałem około 14, 15 lat. Zespół grał wtedy próby w pewnym klubie w centrum Krakowa, którego kierowniczką była moja mama. W związku z tym z konieczności byłem tam zabierany przed i po lekcjach i nienawidziłem tego Laboratorium, ponieważ musiałem ich słuchać prawie codziennie. Natomiast, tak zupełnie serio, to był mój pierwszy kontakt z muzyką inną niż wówczas słuchałem. Z perspektywy czasu myślę, że Polska w tamtym okresie mogła mieć muzykę najbliższą sceny światowej, a przy okazji jeszcze oryginalną. Na przełomie lat 60. i 70. zarówno w kraju, jak i na świcie jazz zaczął lubić się z rockiem i te wzajemne mutacje przeplatały się ze sobą na porządku dziennym – znakomity okres. Dlatego w jakiś sposób myślę, że – chociaż nie było takiego planu – Laboratorium w dużej mierze ukształtowało moje słuchanie muzyki na długie lata.
Marek Laskowski: Moja przygoda z zespołem zaczęła się troszeczkę później, ale słusznie zauważyłeś, że było to połączenie rocka i jazzu w sposób wyśmienity. Ja nie byłem przygotowany na słuchanie klasycznego jazzu lat 60. i w związku z tym Laboratorium pokazało mi, że - poza Deep Purple czy Led Zeppelin – jest jeszcze inny, fajny gatunek. Miałem okazje posłuchać ich na żywo w różnych miejscach. Byli dla mnie jak polska wersja grupy Weather Report, która z wiadomych przyczyn w tamtych latach dotrzeć do nas na koncert nie mogła. Laboratorium było świetnym uzupełnieniem – to była niesłychanie nowoczesna muzyka. Dla mnie byli wydarzeniem.
Piotr Metz: To w ogóle czasy, które teraz wracają, jeżeli chodzi o zainteresowanie nowych pokoleń i przypominanie sobie przez starsze pokolenia. Lata 70. były niezwykłe. Rozpoczął to Miles Davis, ale później wszystko eksplodowało – obok siebie znakomicie egzystowali rockmani i jazzmani. Polski jazz zaprzyjaźnił się z rockiem chyba od czasów znakomitej debiutanckiej płyty Dżambli (polska grupa jazzrockowa – red.). Michał Urbaniak zawiózł do Stanów coś, co było bardzo słowiańskie i polskie, a także Czesława Niemena, który nagrał tam fenomenalną płytę z muzykami Mahavishnu Orchestra. Fantastyczne czasy, które wywarły takie piętno, że dzisiaj ta muzyka wraca, a ludzie mający od 15 do 25 lat okrywają ją na nowo.
Co takiego jest w tej muzyce, co pozwala na taką ponadczasowość?
Piotr Metz: Chyba przede wszystkim energia, jakiej nie pamiętam chyba w żadnym innym okresie, chociaż miałem wtedy około 20 lat, a to jest wiek, który zawsze wywiera największe piętno, więc mogę być nieobiektywny. Ale jeżeli słuchamy nagrań z tamtego okresu, to oprócz piękna, jest w nich jeszcze ten niesamowity dynamit.
Marek Laskowski: To dzięki tym muzykom, którzy jednak odbiegali od średniej krajowej, jeśli chodzi o umiejętności. Na przykład Krzysiek Ścierański (gitarzysta basowy – red.) jest dla mnie absolutnym topem topów tamtych czasów. Zresztą warto przypomnieć ten pierwszy skład Laboratorium: Paweł Ścierański na gitarze, Krzysztof Ścierański na basie.
Piotr Metz: Panowie mają podobne nazwiska nie bez powodu.
Marek Laskowski: Tak. Janusz Grzywacz (fortepian, wokal – red.) czy Mieczysław Górka (perkusja – red.) to wybitni muzycy, którzy byli dodatkowym powodem, aby się w jazz zagłębić.
Piotr Metz: Nie jestem pewien, jak na to, co powiem, zareaguje Urszula Dudziak, ale to był okres, kiedy ona zaczęła eksperymentować ze wstawkami wokalnymi i w ogóle muzyką elektroniczną, która przetwarza wokal. Pamiętajmy, że to były czasy, kiedy robiono to za pomocą baterii, drucików i pomysłowości bardziej niż technologii. Z tego, co wiem, Marek Stryszowski (fagot, śpiew – red.) zaczął to robić w tym samym czasie, a może nawet wcześniej, ale nie będziemy się o to kłócić. Próbował też przerabiać jakieś czeskie wynalazki, znalezione w składnicy harcerskiej. Zresztą ze znakomitym efektem. Kiedy słucha się bardzo wczesnego Laboratorium, to tam – równo ze światem, a może nawet wcześniej – tego typu eksperymenty już się pojawiają.
Marek Laskowski: Myślę, że Laboratorium było pierwszy zespołem, któremu udało się przyciągnąć młodych ludzi i oderwać ich od innych gatunków. We wszystkich swoich kompozycjach byli bardzo przystępni. Właściwie można powiedzieć, że to były przeboje, bo gdyby dodać do nich jakąś lirykę, to spokojnie wszystkie te numery można pięknie wyśpiewać – były te kompozycje bardzo przyswajalne dla młodych.
Piotr Metz: Jeszcze jedno, co dla mnie jest bardzo ważne, to fakt, że jazz – poza wszelkimi podziałami gatunkowymi czy kalendarzowymi – dzieli się jeszcze na "śmiertelnie poważny" i ten z poczuciem humoru. Laboratorium miało i ma do dzisiaj ogromne poczucie humoru, bardzo przewrotne. Nie chodzi o zabawne tytuły, nie chodzi o miny czy o to, jak się ubierają na scenę, ale o radość i wewnętrzny humor w muzyce, bo jest go cała masa. Nawet trudniejsze wycieczki, bo takie oczywiście również mają w swojej twórczości, uchodzą im na sucho, ponieważ robią to bardzo lekko i z puszczaniem oka, a nie ze stawianiem pomnika i urządzania mszy, co – umówmy się – zdarza się w jazzie.
Sytuacja polityczna miała wpływ na rozwój muzyki?
Piotr Metz: Myślę, że nie ma co uprawiać propagandy styropianu, że było ciężko. Natomiast muzycy bronili się właśnie wyobraźnią, która na szczęście nie jest krępowana przez geografię, politykę czy paszport. To, co wyróżniało naszych artystów, kiedy już wyjechali, to przede wszystkim oryginalność. Oni z reguły – oczywiście ci najwybitniejsi, a tylko o takich rozmawiamy – nie próbowali naśladować, ale wnosili swój (czasem słowiański, czasem nie) styl. Myślę, że to jest taka lekcja, którą z tamtych lat powinno wziąć kolejne pokolenie – największą szansę, aby błysnąć na świecie, mamy śpiewając i grając po polsku, w sensie inspiracji lub przynajmniej grając coś swojego, oryginalnego. W Londynie czy Nowym Jorku naprawdę mają nadprodukcję wybitnych artystów i przebić można się jedynie wyobraźnią i pomysłowością - tym, co gra w głębi duszy, a nie w pocie czoła zostało skopiowane z tysięcy zachodnich płyt.
Marek Laskowski: Wydaje mi się, że dużo więcej muzyków znalazłoby się po tamtej stronie oceanu czy w Londynie, gdyby w grę nie wchodziły również prywatne rzeczy. Jeśli ktoś miał już rodzinę, to ta granica nie była taka, jak dzisiaj, kiedy można w pięć minut podjąć decyzję i znaleźć się w innym kraju. To były naprawdę życiowe decyzje. Jak chociażby Namysłowski (Zbigniew Namysłowski, saksofonista jazzowy – red.), który znalazł się w Stanach i nie zdecydował się na to, żeby tam zostać, a mógł być następnym światowej klasy muzykiem jak Urbaniak, który zdobył renomę do końca życia.
Piotr Metz: Jest z tamtych czasów jeszcze jedna anegdota, o której opowiadał właśnie Michał Urbaniak: Czesław Niemen nagrywał w Nowym Jorku swoją płytę i szef wytwórni CBS był absolutnie oczarowany i powiedział mu: "Panie Czesławie, cały sztab naszych artystów jest do pana dyspozycji, kogo będzie pan chciał". Na co Czesław powiedział po prostu: "A po co?". Był Zosią Samosią, absolutnym oryginałem i to jest w tym wszystkich chyba najważniejsze. To był klucz do sukcesu i o Laboratorium można powiedzieć to samo.
Płyta "Now" jest pierwszą płytą studyjną zespołu od 32 lat. Jak udaje się utrzymać tę oryginalność i świeżość?
Piotr Metz: Na liście przebojów Trójki, wśród utworów Moniki Brodki czy Fisza Emade, krążył sobie utwór Laboratorium nazwany tak, jak zespół, z gościnnym udziałem O.S.T.R., który podobno, kiedy został zaproszony na płytę, przyznał się, że sampluje Laboratorium od dawna. To jest chyba dowód na uniwersalność i ponadczasowość tej muzyki. Mam taką perspektywę radiową, która jest służbową, nie prywatną, ale wiem, jak ten wspólny utwór "grał" w radiu – często mówimy, że coś "gra" lub "nie gra". Tej długiej przerwy między płytami absolutnie nie było słychać i masa osób myślała, że to jest po prostu nowe nagranie O.S.T.R. z jakimś nowym świetnym zespołem. Byli zdziwieni, że to zespół o nazwie, która gdzieś tam dzwoniła, ale nie potrafili powiedzieć dokładnie gdzie, a później się okazało, że to u rodziców w domu te winylowe płyty z napisem "Laboratorium" były.
Marek Laskowski: Ta płyta jest niesamowicie świeża. Jak tylko dostałem możliwość jej posłuchania, od razu wszystko do mnie wróciło – odtworzyłem całą swoją dyskografię zespołu. To są emocje, które pozostały do dziś. Wiele rzeczy z tamtych lat ugryzł ząb czasu i nie wszystko dzisiaj dobrze się przekłada, nie wszystkiego dobrze się słucha. Natomiast jeśli chodzi o Laboratorium, to jest to dla mnie fenomenalna muza.
Piotr Metz: Dodam jeszcze, że nie tak dawno Russel Hobbs, perkusista zespołu Gorillaz, udzielił wywiadu bardzo renomowanej gazecie "Record Collector", gdzie znani muzycy opowiadają o najrzadszych czy najciekawszych płytach w swojej kolekcji. I co zobaczyłem na trzecim miejscu? Polski zespół Laboratorium. Jeśli ta rozmowa do niego dotrze, to zapraszamy na kolejną płytę, bo zespół pokiwał głowami, że chętnie go przyjmie, nawet w postaci rysunkowej.
Jak dzisiaj wygląda polska scena jazzowa?
Piotr Metz: W moim odczuciu młody polski jazz wyprzedził o cztery długości krajową muzykę popularną czy rockową. Tak prężnej sceny jazzowej nie mieliśmy od wielu lat i myślę, że jazz nigdy tak naprawdę nie odszedł, ale jest po prostu stworzeniem, które bardzo się przeobraża. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że on kojarzy się z filharmonią. Był taki moment w latach 60., kiedy z muzyki tanecznej, rozrywkowej przeszedł do sali koncertowych i stał się taką dostojną muzą graną w białych koszulach i garniturach, ale to zburzono dość szybko. Wydaje mi się, że dzisiaj można go porównać z najbardziej ambitnym okresem muzyki rockowej lat 60. Dzisiejszy rock trochę zjada własny ogon, a mamy też zalew muzyki, która nią nie jest – jest najwyżej rozrywką, a nawet tej rozrywki jest więcej niż muzyki. Dlatego gdybym miał wskazać palcem na najbardziej kreatywną młodą polską muzykę, to byłoby to jazz.
***
Laboratorium dosłownie wróci na scenę już 15 marca, w warszawski klubie Progresja.
Autor: Estera Prugar
Źródło zdjęcia głównego: M.Małaczyczńska