Flota od początku swojego istnienia jest najsłabszym elementem militarnej potęgi Rosji. Francuskie okręty typu Mistral nie zmieniłyby diametralnie tego stanu rzeczy, ale dałyby Rosjanom możliwości, których wcześniej nie mieli. Pomogłyby też poważnie zmienić oblicze stoczni w Sankt Petersburgu.
Na razie Rosjanie muszą się uzbroić w cierpliwość. Francuskie władze zadecydowały, że dostawa pierwszych dwóch Mistrali budowanych we Francji - Władywostoka i Sewastopola - zostaje odłożona na czas nieokreślony. Powodem jest zaangażowanie Rosji w konflikt na Ukrainie.
Kreml zareagował decyzję Paryża zaskakująco spokojnie i zadeklarował, że na razie będzie czekał na wypełnienie umowy przez Francuzów i nie będzie jeszcze domagał się odszkodowania. Rosjanie najpewniej nie chcą palić wszelkich mostów i iść do sądu. Postępowanie ciągnęłoby się latami, a tak - liczą na zmianę stanowiska Francji.
Fałszywe deklaracje
W Rosji popularne jest bagatelizowanie znaczenia francuskich okrętów. Znany z buńczucznych i kontrowersyjnych stwierdzeń wicepremier ds. przemysłu zbrojeniowego Dmitrij Rogozin zapewnił już w lipcu, że jeśli Francuzi Mistrali nie będą chcieli oddać, to nie będzie problemu, bo Rosjanie zbudują swoje. Inne twierdzenie powtarzane w rosyjskich, a czasem i francuskich mediach - że co do zasady są to w zasadzie drogie "promy", a nie prawdziwe okręty wojenne.
Gdyby to było prawdą, oznaczałoby, że Rosjanie podejmują dramatycznie złe decyzje, jeśli idzie o zakupy uzbrojenia. Zgodzili się bowiem zapłacić Francuzom 1,2 miliarda euro za dwa okręty, które rzekomo są niczym innym jak promami, które na dodatek można by było bez problemu zbudować w Rosji. Prawda jest jednak taka, że rosyjskie stocznie nie są zdolne do podjęcia się budowy kilku jednostek pokroju Mistrali, a same okręty, choć mają pewne cechy wspólne z promami, zdecydowanie nimi nie są.
Francuskie okręty stanowiłyby nową jakość w rosyjskich siłach desantowych. Rosjanie nigdy podobnym sprzętem nie dysponowali, poza serią trzech mało udanych jednostek typu Iwan Rogow, które nie doczekały się dalszego rozwoju i wszystkie zostały już zezłomowane. Rosjanie sami budują obecnie tylko mniejsze i tradycyjne okręty desantowe typu Iwan Grien. Mistrale to zupełnie inna klasa. Co mogłyby dać Rosjanom?
Okręty bez polskiej nazwy
Francuskie okręty należą do klasy, która w języku polskim nie ma dobrej nazwy. Z jednej strony to duże okręty desantowe-doki, a z drugiej dodatkowo śmigłowcowce i jednostki dowodzenia. Francuzi skrócili te wszystkie określenia do pojęcia "okrętów projekcji siły i dowodzenia", w skrócie BPC.
Pomysł na takie wielozadaniowe jednostki przyszedł z USA. Tam jeszcze w latach 50. zaczęto eksperymentować z przeprowadzaniem desantu na plaże przy pomocy śmigłowców. Stworzyło to zapotrzebowanie na specjalne okręty desantowe dysponujące pokładem lotniczym dla helikopterów. Początkowo przystosowywano do tego stare lotniskowce z II wojny światowej, ale w latach 60. zbudowano serię nowych okrętów typu Iwo Jima. Następnie Amerykanie postanowili stworzyć jeszcze większe jednostki dysponujące dodatkowo dużym dokiem, do którego mogą wpływać barki desantowe przewożące na plaże ciężki sprzęt. W latach 80. rozpoczęto budowę serii jednostek typu Wasp, większych od lotniskowców wielu mniejszych państw.
Mistrale są oparte na koncepcji wypracowanej przez Amerykanów. Ich głównym zadaniem jest "projekcja siły", czyli danie władzom państwa możliwości użycia siły militarnej z dala od własnych granic. Osiągają to poprzez zdolność do wysadzenia silnego desantu na wrogie plaże lub szybkiego dostarczenia wojska do portów zaprzyjaźnionych państw. Dodatkowo stacjonujące na nich śmigłowce mogą przeprowadzać misje kilkaset kilometrów w głąb lądu. Okręty tej klasy świetnie nadają się też do udzielania pomocy w ramach misji humanitarnych, nie dość bowiem, że mogą przetransportować tysiące ton ładunków, to na ich pokładach mieści się dobrze wyposażony szpital.
Pojemne wnętrze
Konstrukcja kadłuba Mistrali rzeczywiście przypomina duży prom skrzyżowany z lotniskowcem. Z zewnątrz rzuca się w oczy pudełkowaty kadłub, skonstruowany w ten sposób, aby wewnątrz było jak najwięcej przestrzeni. W jego przedniej części mieszczą się rozległe pomieszczenia dla załogi i przewożonych żołnierzy, centra dowodzenia, szpital oraz ładownie.
Z tyłu okrętu pod pokładem mieści się hangar dla śmigłowców, a pod nim pokład dla pojazdów, niemal taki sam jak ten, jaki można zobaczyć na zwykłych promach. Jeszcze jedno piętro niżej znajduje się duży dok dla mniejszych barek desantowych. Normalnie nie ma w nim wody, ale jeśli potrzeba z niego skorzystać, cały okręt jest przechylany do tyłu, otwierane są wrota, a do środka wlewa się woda. Pojazdy z pokładów ładunkowych mogą wjeżdżać bezpośrednio na barki w doku, które następnie przewożą je na brzeg.
Mistrale same w sobie nie są silnie uzbrojone. Posiadają jedynie systemy do bezpośredniej samoobrony na małych odległościach. Na francuskich Mistralach są tylko dwie wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych krótkiego zasięgu i cztery ciężkie karabiny maszynowe. Rosjanie planują zamontować na swoich nieco cięższe uzbrojenie, bo zamiast karabinów mają być szybkostrzelne działka kalibru 30mm. Pomimo tego w warunkach bojowych okręty i tak wymagałyby silnej eskorty, inaczej byłyby bowiem łatwymi celami.
Nowa jakość
Rosjanie obecnie nie mają takich możliwości, jakie mogłyby im dać Mistrale. Siły desantowe rosyjskiej floty mają bardzo ograniczony zasięg i są spadkiem po zimnowojennej doktrynie. Stanowi je 19 większych okrętów, z czego większość to zbudowane w gdańskiej Stoczni Północnej jednostki projektu 755. Nadają się one praktycznie wyłącznie do wysadzenia bezpośrednio na plażę maksymalnie 10 czołgów i kilkuset żołnierzy. Są dość małe i nie nadają się do długich oceanicznych rejsów. Nie można na nich przewieźć tylu zapasów, aby wysadzonym już na brzeg żołnierzom udzielić wsparcia, nie wspominając o tym, że nie da się na nich umieścić śmigłowców.
Mistrale są zdecydowanie większe i nieporównywalnie bardziej uniwersalne. Z perspektywy militarnej umożliwiają wysadzenie na brzeg znacznie większych sił, dodatkowo udzielenie im wsparcia z powietrza, zapewnienie zapasów żywności i amunicji, oraz miejsca na duże centrum dowodzenia i szpital dla rannych. Znacznie wzmocniłoby to potencjał Rosjan do przeprowadzania operacji desantowych. W 2009 roku ówczesny dowódca rosyjskiej floty admirał Władimir Wysocki oznajmił, że gdyby posiadał Mistrale, to Flota Czarnomorska wypełniłaby swoje zadania podczas wojny z Gruzją w "40 minut, a nie 26 godzin".
Mylne jest jednak wrażenie, że francuskie okręty uczyniłyby z rosyjskiej floty potęgę. Zwłaszcza, że rosyjska flota nawodna ma obecnie bardzo mało sprawnych jednostek, które mogłyby eskortować Mistrale na odległych wodach. Bez osłony francuskie desantowce są natomiast niemal bezbronne. Rosjanie nie zdecydowali się na ich zakup tylko po to, aby zwiększyć swoje zdolności do wysadzania desantu. Większe znaczenie w zakupie Mistrali ma dyplomacja i modernizacja rosyjskiego przemysłu okrętowego.
Daleki zasięg i przydatne umiejętności
Cztery Mistrale znacząco rozszerzyłyby mocarstwowe wpływy Kremla na całym globie. Można by je wysłać w rejony zapalne z załadowanymi na pokład żołnierzami piechoty morskiej, co od razu podniosłoby rangę Rosji w rozgrywce na miejscu. Moskwa dysponowałaby nie tylko wetem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i srogimi słowami, ale też groźbą użycia siły. Z drugiej strony Mistrale mogłyby nieść pomoc na przykład poszkodowanym przez tajfun na Filipinach, pokazując humanitarną twarz Rosji, zdobywając cenne punkty wizerunkowe i budując wpływy. Obecnie takie rzeczy robi praktycznie tylko amerykańska flota, dysponująca rozrzuconymi po całym świecie okrętami podobnymi do Mistrali.
Nowoczesne jednostki z francuskim rodowodem byłyby świetną wizytówką Rosji na całym globie. Równie ważne, jeśli nie jeszcze ważniejsze jest to, co na umowie z Francuzami mają zyskać rosyjskie stocznie. Wbrew twierdzeniom Rogozina, obecnie nie byłyby one w stanie w rozsądnym terminie i za rozsądną cenę zbudować okrętów klasy Mistrali. Rosjanie kompletnie nie mają doświadczenia w konstruowaniu podobnych jednostek. Na dodatek od rozpadu ZSRR w Rosji nie budowano żadnych dużych okrętów, więc niezbędne zdolności praktyczne obumarły, a stocznie podupadły.
Umowa z Francją zakładała daleko idącą współpracę podczas budowy Mistrali i transfer technologii. Część kadłubów dwóch pierwszych okrętów stworzono w stoczni w Sankt Petersburgu zgodnie z francuskimi planami i pod nadzorem francuskich specjalistów. Na potrzeby realizacji projektu przeprowadzono dużą modernizację części zakładów. Dodatkowo Rosjanie mieli odpowiadać za montaż uzbrojenia i części elektroniki. Dwa kolejne Mistrale miały zostać zbudowane już w większości w Rosji przy pomocy francuskich specjalistów.
Zgodnie z planem, pod koniec realizowania kontraktu z Francuzami stocznia w Sankt Petersburgu miałaby potencjał, aby samodzielnie budować kolejne jednostki tej klasy. Rosjanie dołączyliby tym samym do dość wąskiego grona państw składającego się z USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Korei Południowej, Japonii i Hiszpanii. Samodzielnie zapewne też mogliby to osiągnąć, ale znacznie większym kosztem i w znacznie dłuższym czasie. Na dodatek przy sporym ryzyku, że własne rozwiązania będą gorsze niż to, co przez kilka ostatnich dekad wymyślono i dopracowano zagranicą.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom,rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Marine Nationale