Stary Kontynent doświadcza prawdziwej wędrówki ludów. Uciekających przed wojną Syryjczyków, Irakijczyków czy Afgańczyków będzie napływało więcej i więcej. Na razie Bałkany – najbiedniejszy rejon Europy – powstrzymują setki tysięcy imigrantów przed dotarciem do serca Unii Europejskiej. Ale tylko na razie, bo "miękkie podbrzusze Europy" pęcznieje i jest pozostawione same sobie. Prawdopodobne scenariusze malują się w ciemnych barwach. Nadchodzi czas, w którym Zachód będzie musiał w końcu zacząć działać, jeżeli chce uniknąć katastrofy.
W pierwszych sześciu miesiącach tego roku w krajach Unii Europejskiej wpłynęło do urzędów ponad 400 tys. wniosków o azyl - poinformował w ostatnich dniach Eurostat. Złożyli je uchodźcy i imigranci przybyli na Stary Kontynent głównie z Bliskiego Wschodu, Azji Centralnej i Afryki, ale też z Albanii i Kosowa.
Tylko Niemcy spodziewają się w tym roku przybycia do ich kraju 800 tys. przybyszów. Na Węgrzech w tej chwili jest ich ponad 100 tys., we Włoszech i Grecji razem około 200 tys., a kolejne masy wędrują przez Bałkany do granic Unii, przede wszystkim wsiadając do pociągów na granicy Grecji i Macedonii. W niej samej, a także w Serbii, bezdrożami wędruje lub koczuje w obozach przejściowych prawdopodobnie ponad 150 tys. ludzi. Tylko w poniedziałek 24 sierpnia do Macedonii przybyło z Grecji ponad trzy tysiące uchodźców - najwięcej w ciągu doby od wiosny.
Najgorsze jednak Europę dopiero czeka, bo w żadnej przewidywalnej perspektywie nie da się stwierdzić, że sytuacja na kontynencie się poprawi. Aby Zachód nie poniósł zupełnej klęski, musi sobie zdać sprawę z tego, do czego dopuszcza już teraz; jak wygląda rzeczywistość Bałkanów - wrót Europy - i jak może wyglądać już wkrótce.
Bułgaria się obwarowała
Nim premier Węgier Wiktor Orban głośno zapowiedział, że zbuduje na granicy z Serbią mur mający powstrzymać napływ imigrantów - za co został zbesztany przez polityków teraz niemogących rozdzielić między ich własne kraje zaledwie 40 tys. uciekinierów (zaledwie 10 proc. przybyłych na kontynent w tym roku) - swoje ogrodzenie budowali już Bułgarzy.
Budowę rozpoczęli w kwietniu. W ekspresowym tempie ułożyli wzdłuż całej, ponad 200-kilometrowej granicy z Turcją drut kolczasty. Ogrodzenie ma 4,5 m wysokości i 1,5 m szerokości i, jak dziś chwali się Sofia, w ostatnich miesiącach pozwoliło na zatrzymanie i zawrócenie na granicy pół tysiąca imigrantów dziennie, a więc - jeżeli wierzyć tym statystykom - ok. 60 tys. ludzi od kwietnia do sierpnia.
Część uchodźców (ok. 15 tys.) przedostała się do kraju i dalej ruszyła drogami Unii Europejskiej na zachód kontynentu już wcześniej, a także w trakcie budowy ogrodzenia, ale teraz droga imigrantów z Grecji przez Turcję do Bułgarii jest już niemożliwa. Granicy pilnują całą dobę uzbrojeni strażnicy. Tym samym Bułgarzy zyskali - przynajmniej na razie - względny spokój.
Węgrzy powiedzieli dość
Stanowcze działania Sofii doprowadziły imigrantów do wybrania kolejnej drogi przez Bałkany. Po lądowaniu na plażach Grecji zaczęli maszerować w wielkiej wędrówce na północ - do Macedonii i Serbii, by trafić na Węgry. Węgrzy zorientowali się zbyt późno, co ich czeka i ogrodzenie zaczęli budować dopiero w lipcu. Teraz idzie im to sprawnie, ale do tego momentu w kraju znalazło się ok. 120 tys. uchodźców, z których wielu zostało już schwytanych i zawróconych na granicę państwa. Tam koczują w obozach i składają wnioski o azyl.
Węgrzy nie chcą więcej imigrantów, bo jako państwo małe i o wiele biedniejsze od Niemiec, krajów Beneluksu czy Skandynawii, nie potrafią sobie poradzić nawet z rolą kraju tranzytowego.
Co zrobi Serbia?
W tej sytuacji krajem przystankowym, w którym imigrantów nie czeka nic poza niekończącymi się trudami wędrówki, głodem i pragnieniem, stała się Serbia. W jej granicach codziennie pojawiają się setki, a nawet tysiące nowych przybyszów.
Rząd w Belgradzie - sam mający niezliczone problemy wewnętrzne i z trudem funkcjonującą gospodarkę - zapowiedział co prawda, że nie postąpi jak sąsiedzi z północy oraz wschodu i nie postawi muru, ale ma jednak inny plan.
Minister spraw zagranicznych Ivica Daczić ogłosił 19 sierpnia, że napływ imigrantów musi się skończyć, dlatego Serbia pozbędzie się ich, pokazując im - wobec już wkrótce zupełnie zamkniętego dostępu do północy - kierunek zachodni, czyli Bośnię i Hercegowinę oraz Chorwację, a także wschodni, czyli Bułgarię.
By oddać Serbom sprawiedliwość, należy powiedzieć, że podobnie jak Grecy, Włosi i Hiszpanie, zaczęli oni tworzyć obozy przejściowe. W nich imigranci dostają dach nad głową, miejsce do spania i choć częściowe wyżywienie. Trudno jednak o bardziej dramatyczne komunikaty od choćby tego z ubiegłego tygodnia, gdy Belgrad ogłosił, że do nowo utworzonego obozu nieopodal Preszewa przy granicy z Macedonią w odbudowanej kilka lat temu dawnej fabryce papierosów w ciągu jednej doby zgłosiło się prawie 8 tys. osób.
Wobec tak wielkiego zadania wyrażona 27 sierpnia w Wiedniu w czasie szczytu państw bałkańskich deklaracja kilku europejskich stolic o przekazaniu Serbii i Macedonii "miliona euro" na pomoc związaną z kryzysem, brzmi co najmniej tak samo upiornie, co niepoważnie.
A Serbowie mają dosyć. Plan, który szef MSZ ogłosił publicznie, stanie się kolejnym etapem katorżniczej podróży uciekinierów z Azji i Afryki. Plan pokazuje też jasno, że na Bałkanach działa efekt domina.
Chorwacja się boi, Bośnia nie wie, co ją czeka
Krajem, który postąpi w tej sytuacji najbardziej brutalnie, będzie Bułgaria. Skoro uchodźcy nie weszli do niej od strony tureckiej, nie wejdą też od strony Serbii. Dlaczego? Bo Sofia wyśle i na tę granicę swe wojska. Tak zrobiła np. w maju po bitwie o Kumanowo w Macedonii, przewidując konflikt wewnętrzny u sąsiada i nadejście ewentualnej fali albańskich uchodźców. Jeżeli będzie trzeba – ogrodzi się więc teraz ze wszystkich stron. Pierwsi bułgarscy żołnierze w ostatnich dniach zostali już zresztą oddelegowani w pobliże granicy z Grecją i Macedonią. To zostawi uciekinierom z innych kontynentów tylko drogę w kierunku Adriatyku.
Prawie całą zachodnią granicę Serbia dzieli z Bośnią i Hercegowiną - najbiedniejszym krajem kontynentu, w którym pracy nie ma co drugi obywatel. Skierowani tam uchodźcy nie znajdą żadnego schronienia. Bośnia sobie z nimi nie poradzi, pozwoli im więc dotrzeć do Chorwacji. Ta - należąca od niespełna dwóch lat do Unii Europejskiej - stanie przed dylematem: budować mur czy pozwolić przybyszom na przepływ do granicy Słowenii i chorwackiej granicy z Węgrami?
Trudno przypuszczać, czy zawracania imigrantów podejmie się już rząd w Sarajewie, czy dopiero w Zagrzebiu. Widząc jednak katastrofę w sąsiedniej Serbii, kraje te nie będą się ociągały, bo w ich społeczeństwach panuje bowiem powszechne przekonanie podzielane przecież przez całą - o wiele większą i bogatszą Europę Zachodnią - o nadciągającym wraz z imigrantami kataklizmem.
Serbskim władzom udało się zarejestrować do końca lipca ponad 80 tys. uchodźców. O tym, co oznaczałoby dla Chorwacji przyjęcie takiej liczby osób, łatwo zobrazuje jedna analogia. 83 tys. mieszkańców liczy czwarte co do wielkości miasto tego kraju – Osijek.
Chorwacki Czerwony Krzyż przygotowuje się już na falę imigracji. Nawiązał współpracę z MSW w Zagrzebiu i organizacjami pozarządowymi w kraju. Wskazywane są miejsca, w których imigranci i uchodźcy mogliby znaleźć tymczasowe schronienie, bo tego, że nie będą chcieli zostać nad Adriatykiem, pewni są wszyscy. W całym 2014 r. w Zagrzebiu przyjęto zaledwie 116 wniosków o azyl zebranych głównie od obywateli Libii, Algierii, Syrii i Afganistanu. Od 2006 r. Chorwaci pozwolili zamieszkać w kraju łącznie 164 uchodźcom.
O to, że tysiące ludzi wkrótce mogą się znaleźć u granic Słowenii i dalej, boją się już Austriacy. We wtorek 25 sierpnia Wiedeń wezwał UE do wsparcia finansowego krajów zachodnich Bałkanów i oddelegowania pomocy humanitarnej, która pozwoli na stworzenie nowych miejsc pobytowych dla przybyszów z Azji i Afryki. Austriacy nie chcą u siebie kolejnej fali imigrantów, bo w tym roku do lipca przybyło ich w Alpy prawie 30 tysięcy, a więc więcej niż w całym roku ubiegłym.
Macedonia
Wędrówka uchodźców do górzystej, małej Słowenii lub na Węgry (od zachodu) raczej się jednak nie powiedzie, wszystko więc skupi się na Macedonii.
Ta spróbowała w ubiegłym tygodniu zatrzymać na moment imigrantów i zawrócić ich na południe, ale doszło do zamieszek. Sytuacja stała się tak napięta, że rząd w Skopje odstąpił od tych zamiarów i znów pozwolił uchodźcom na wjazd do Serbii. Tam imigranci często stają się ofiarami przemocy ze strony mundurowych.
Macedonia nie ma jednak wyboru. To jeden z najmniejszych i najbiedniejszych krajów kontynentu. Już raz - w czasie wojny w Kosowie w latach 1998-99 - Skopje przyjęło morze uciekinierów, oferując schronienie Albańczykom uciekającym przed konfliktem z Jugosławią.
Wtedy na Skopje bardzo nalegała Unia Europejska. Zachodni przywódcy prosili, by mały kraj zaopiekował się Albańczykami, a europejska wspólnota pomoże im w ich utrzymaniu. Bardzo wielu z około 300 tys. Albańczyków po zakończeniu wojny w Kosowie nie wróciło do swoich domów. Zostali oni na pograniczu, w samej Macedonii i dzisiaj stanowią 25 proc. jej populacji, a Unia o swoich obietnicach zapomniała.
W rezultacie Macedonia jest dziś państwem starającym się o wejście do Wspólnoty, w którym kwestia bezpieczeństwa stanowi zupełnie podstawowy problem, co dla brukselskich urzędników jest powodem do przeciągania negocjacji akcesyjnych.
Tego, jak ciężko jest zapanować nad sytuacją w kraju, dowiodła też majowa walka o miasteczko Kumanowo. Albańscy separatyści, którzy się tam pojawili, wywołali strach na całym kontynencie. Macedonia nie może znów się stać ziemią nomadów.
Albania
Kolejny kraj na mapie Bałkanów uwikłany w kryzys imigracyjny to Albania. W jej przypadku równie tragiczne, jak i absurdalne jest to, że jej obywatele stoją w tym samym rzędzie z uchodźcami. Albania - członek NATO starający się też o akcesję do Unii Europejskiej - jest tak niewydolna na poziomie instytucjonalnym, że żyjący tam ludzie zaczęli masowo emigrować na Zachód, a ich największa fala dotarła tam w ostatnich miesiącach.
Zdecydowana większość widzi swój nowy dom w Niemczech. Od stycznia, gdy do MSW w Berlinie wpłynęło 1,6 tys. wniosków o azyl złożonych przez Albańczyków, ich liczba stale rośnie. W lipcu były to już 7633 takie dokumenty, a w sumie w pierwszych siedmiu miesiącach tego roku o pobyt nad Łabą i Renem ubiegało się ponad 37 tys. Albańczyków. To przeszło 1 proc. populacji tego kraju.
Tonący w papierach niemieccy urzędnicy kilka tygodni temu wysłali ostry sygnał do Tirany, żądając rozpoczęcia przez miejscowy rząd działań zmierzających do ukrócenia procederu. Sami w ostatnich dwóch tygodniach sierpnia odesłali samolotami do domu 300 Albańczyków i zamierzają pozbyć się kolejnych 1,6 tys. do końca września.
Albańczycy wsiadają najczęściej do samolotów lecących do Macedonii, a tam przesiadają się na rejsy do Hamburga, ale podróżują też piechotą przez Serbię. Aplikacje o azyl składają też w innych krajach UE. W 2014 r. dokumenty w 15 stolicach europejskich złożyło 13 tys. Albańczyków i tylko co trzynasty z nich uzyskał pozwolenie na pobyt. Ci, którym nie udaje się w jednym kraju, często próbują w innym.
W ten sposób, wraz z morzem uchodźców z krajów, w których panuje wojna, do UE starają się dostać Albańczycy niemogący ułożyć sobie życia we własnym państwie.
Czarnogóra i Kosowo
Ostatnie na mapie zachodnich Bałkanów są Czarnogóra i Kosowo. Do nich też nikt nie chce emigrować. Kosowo zostało oderwane siłą od Serbii przed 15 laty po interwencji NATO i dziś bez misji stabilizacyjnej UE bardziej przypominałoby państwa afrykańskie niż europejskie. Przeżarte przez korupcję, wciąż targane konfliktami między albańską większością i serbską mniejszością, a także kosztujące UE setki milionów euro rocznie jako kraj jest dysfunkcyjne. Jego obywatele - podobnie jak mieszkańcy wciąż biednej, choć próbującej opierać gospodarkę na turystyce Czarnogóry - również chcą uciekać na Zachód. W samych Niemczech od stycznia do lipca tego roku wnioski o azyl złożyło 32935 obywateli Kosowa. Prawie wszyscy to Albańczycy, bo ci od kilku lat mają na Bałkanach dwa państwa.
Europa u progu katastrofy
Europa doświadcza jednej z największych wędrówek ludów w historii. Sytuacja jest inna niż po II wojnie światowej, gdy większość ludzi – nawet wypędzanych – trafiała jednak do własnych krajów zmieniających granice.
Jedynym zachowującym się w tej chwili do końca odpowiedzialnie krajem UE są Niemcy. Berlin z pewnością nie zbuduje na swoich granicach murów. Rozpatrzy setki tysiące wniosków o azyl, przyjmie być może setki tysięcy uchodźców, ale zdecydowaną większość z nich będzie musiał z kraju wydalić.
W tej sytuacji wydaje się, że jedyną, niezwykle trudną drogą do zatrzymania fali imigracji do Europy - fali, która zapewne nie osłabnie w kolejnych latach - jest podjęcie rzeczywistej walki z Państwem Islamskim i obalenie reżimu Baszara el-Asada w Syrii.
Uciekinierzy z Syrii i Iraku w większości nie wybrali bowiem Starego Kontynentu na miejsce imigracji zarobkowej. Chronią się tu przede wszystkim przed śmiercią. Pomoc w odzyskaniu ich krajów powinna przekonać większość do powrotu i odbudowania zniszczonych domów - zwłaszcza że w Europie przez lata czeka ich przede wszystkim niepewna egzystencja w ośrodkach dla imigrantów.
Organizacja Narodów Zjednoczonych – nawet przy sprzeciwie Rosji, która problemu z nielegalną imigracją nie będzie miała i tradycyjnie stoi w opozycji do całego Zachodu – powinna zapewne poprosić w tej sytuacji NATO o interwencje w tych krajach. Największą rolę w misjach znów powinni przejąć Amerykanie. Choćby, a może przede wszystkim dlatego, że przed czterema laty, gdy Syryjczycy prosili Waszyngton o pomoc w obaleniu reżimu Asada, administracja Baracka Obamy zostawiła region na pastwę terrorystów, decydując się też dwa lata później na opuszczenie pogrążonego w kryzysie politycznym Iraku.
Dla Europy ratunek stanowi więc wojna. Drugim wyjściem będzie usprawnienie działania instytucji, które obecnie w każdym z krajów mają chociażby inne procedury azylowe. UE musi zacząć działać inaczej na poziomie instytucjonalnym.
To jednak na Bliskim Wschodzie leży klucz do bezpieczeństwa i spokoju na Starym Kontynencie. Bez niego Europę czeka katastrofa.
Autor: Adam Sobolewski\mtom / Źródło: tvn24.pl