Wyborcza afera we Włoszech. Komisja szukała zaginionego ołówka

Burmistrz Rzymu Gianni Alemanno oddaje głosPAP/EPA

Zniknięcie specjalnego ołówka do głosowania z kabiny w lokalu wyborczym w centrum Rzymu postawiło na nogi całą tamtejszą komisję. Jej członkowie chodzili po domach wyborców i pytali, czy nie zabrali ołówka - umyślnie lub przez roztargnienie.

To czyste szaleństwo - podkreśla się w mediach, które przypadek ten wskazują jako największą osobliwość dwudniowych wyborów samorządowych w części Włoch. W Wiecznym Mieście wybierany jest burmistrz oraz radni, miejscy i dzielnicowi.

Skradziono własność państwa

W niedzielę około południa w lokalu wyborczym w rzymskiej dzielnicy Prati stwierdzono, że w jednej z czterech kabin brakuje ołówka kopiowego, służącego do wypełnienia kart do głosowania. O tym, jak ważny jest to przedmiot, stanowią obowiązujące we Włoszech przepisy. Zgodnie z nimi na każdym takim ołówku widnieje napis: "Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, biuro wyborcze" i jest on własnością państwa.

Odpowiedzialność za wszystkie ołówki w lokalu ponosi pod groźbą kary finansowej przewodniczący komisji wyborczej. Sprawca kradzieży może zaś otrzymać grzywnę w wysokości od 103 do 309 euro.

Przepraszam, czy ma pan ołówek?

W komisji we włoskiej stolicy rozpoczęto nerwowe poszukiwania. Gdy nie przyniosły one rezultatu, w porze obiadu kilku jej członków z listą i adresami osób, które już oddały głos, udało się do ich domów. Pukali do drzwi wyborców i pytali, czy nie zabrali z lokalu ołówka. Wizytą członków komisji wyborczej zajęła się prężna organizacja obrony praw konsumentów i praw obywatelskich Codacons, która sytuację tę uznała za "absurdalną". Według tego stowarzyszenia przewodniczący komisji chcąc uniknąć kary za zniknięcie własności państwa złamał prawo obywateli do prywatności. Za takie postępowanie należy w opinii Codacons uznać najście komisji w domu oraz zakłócenie pory niedzielnego obiadu i wypoczynku. Ołówka nie znaleziono.

Autor: rf\mtom\k / Źródło: PAP

Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA