Przez mur i rzekę. Niewidomy dysydent oszukał bezpiekę


Niewidomy chiński dysydent, który uciekł z aresztu domowego na prowincji do ambasady USA w Pekinie, przez jakiś czas udawał chorobę, żeby przyzwyczaić strażników, że przez długi czas nie wychodzi z domu, po czym pod osłoną nocy zdecydował się na ucieczkę. O kulisach brawurowej akcji pisze Reuters powołując się na chińskich aktywistów.

Chen Guangcheng przebywał w areszcie domowym w zrujnowanym wiejskim domku w prowincji Shandong. W ostatnim czasie udawał chorobę i często długo leżał w łóżku, by uśpić czujność strażników.

Gdy był już pewien, że mu się to udało, 21 kwietnia w nocy wspiął się sam na dwumetrowy mur i rozpoczął ucieczkę.

Po jego przybyciu spotkałem go, uściskaliśmy się i nazwaliśmy braćmi. Rozmawialiśmy przez około godzinę i później zdecydowaliśmy, że Guangcheng powienien iść do najbezpieczniejszego miejsca w Chinach, czyli do ambasady USA. dysydent Hu Jia

Pomimo tego udało mu się przebyć pobliską rzekę i dopiero po jej drugiej stronie spotkał się z przyjaciółmi, którzy przewieźli go następnie samochodem 500 km do Pekinu.

Zniknięcie niewidomego władze odkryły dopiero w czwartek - pięć dni po jego ucieczce.

Ponoć najpierw Chen Guangcheng planował zrobić podkop, ale fortel z chorobą okazał się na tyle skuteczny, że nie musiał się decydować na ten sposób.

"Najbezpieczniejsze miejsce w Chinach"

Po dotarciu dostolicy Chin Chen Guangcheng spotkał się z innym dysydentem - Hu Jia. - Po jego przybyciu spotkałem go, uściskaliśmy się i nazwaliśmy braćmi - powiedział w niedzielę agencji Reutera Hu, po tym, jak po przesłuchaniu został wypuszczony przez chińską policję.

- Rozmawialiśmy przez około godzinę i później zdecydowaliśmy, że Guangcheng powinien iść do najbezpieczniejszego miejsca w Chinach, czyli do ambasady USA - dodał Hu Jia.

Chciał dalej walczyć

Co ciekawe, początkowo dysydent wcale nie chciał szukać azylu w USA. - Przed podjęciem decyzji by tam iść, powiedział że chce zostać i dalej walczyć - mówił Hu. - Gdyby go schwytali, represje wobec niego byłyby bezprecedensowe. Więc ostatecznie stwierdziliśmy, że jest jedno miejsce, które może zagwarantować mu bezpieczeństwo - dodał, mając na myśli placówkę dyplomatyczną USA.

Jak dysydent przedostał się na teren ambasady USA? - nie wiadomo.

Oficjalnie ani Stany Zjednoczone, ani władze w Pekinie nie przyznały, że właśnie tam znajduje się dysydent. Jednak tak właśnie twierdzi ChinaAid i dodaje, że rozmowy co do dalszego losu Chena Guangchenga toczą się na wysokim szczeblu między obydwoma krajami.

Po latach w więzieniu

Chen Guangcheng spędził cztery lata w więzieniu za ujawnienie faktów przymusowych aborcji i sterylizacji w wiejskiej społeczności, z której pochodził. Po jego uwolnieniu lokalne władze umieściły go w areszcie domowym, mimo że - jak informują agencje - nie było ku temu podstaw prawnych.

Areszt domowy Chena był pilnie obserwowany przez Zachód i miejscowych obrońców praw człowieka. Ci ostatni postrzegają tego prawnika samouka, który stracił wzrok na skutek przebytej w dzieciństwie choroby, jako zdeterminowanego bojownika walczącego z nadużyciami polityki jednego dziecka.

Źródło: Reuters