"Proce bojowe" i IED vs. czołgi i samoloty. Jak zmienia się oblicze wojny w Syrii

Atak na kolumnę czołgów przy pomocy IED
Atak na kolumnę czołgów przy pomocy IED
Youtube
Syryjscy rebelianci patrolujący przedmieścia AleppoYoutube

Ukryta w studzience bomba rozrywająca transporter z załogą, wystrzelona z zaułku rakieta zmieniająca czołg w dymiącą masę stali - takie zagrożenia czyhają na żołnierzy Asada. Dla rebeliantów koszmarem są zaś spadające znienacka pociski artylerii, czy rakiety odpalane przez śmigłowce. Wojna w Syrii zaczęła przypominać to, z czym Amerykanie musieli się zmagać w Iraku.

Powstanie większej części syryjskiego społeczeństwa przeciw reżimowi Baszara Asada trwa już od niemal półtora roku. Na początku były to pokojowe protesty, jednak brutalne akcje pacyfikacyjne władz nakręciły spiralę przemocy, z której nie ma już wyjścia. Obecnie manifestacje są rzadkością, codziennością stały się natomiast walki partyzanckie.

Walki na żywo Jedną z wyjątkowych cech wojny w Syrii jest to, że dotychczas prawdopodobnie żaden konflikt zbrojny nie był tak szeroko relacjonowany przez jego uczestników. Przoduje w tym opozycja, która wręcz zasypuje internet lawiną nagrań z swoich akcji. Żołnierze reżimu również czasem chwytają kamerę, ale ich relacje znaleźć o wiele trudniej. Nie sposób zweryfikować tego, co obie strony zamieszczają w internecie. Część nagrań może być inscenizacją, część może być fałszywie opisana. Obie strony filmują swoje działania w celach propagandowych, można więc przyjąć, że obrazów dla siebie niewygodnych nie publikują. Większości materiałów jednak nie sposób zafałszować i widać na nich prawdziwą wojnę. Eskalacja konfliktu Obserwując nagrania umieszczane przez opozycję w internecie można łatwo uzmysłowić sobie jak ewoluowała syryjska wojna. Na początku były to głównie kiepskiej jakości materiały ukazujące wielotysięczne tłumy manifestujące na ulicach przeciw reżimowi. Później zaczęły dominować nagrania ukazujące demonstrantów uciekających przed kulami sił bezpieczeństwa i zabitych nieuzbrojonych cywili.

Takie były początki. Demonstracja z marca 2011 roku. Taki sam widok można było zobaczyć w Tunezji, Egipcie, Jemenie i Libii.

Od tego momentu zaczęła się nakręcać spirala przemocy. Na stronę opozycji zaczęli przechodzić wojskowi, a pokojowi demonstranci chwycili za broń z przemytu. Późnym latem 2011 roku działania rebeliantów stały się coraz śmielsze. Rozpoczęły się zasadzki na wojskowe konwoje i patrole. Zapewne dzięki pomocy zagranicznych „ochotników” np. z Iraku, przyswoili oni sobie też umiejętność budowania IED, czyli improwizowanych ładunków wybuchowych, którymi zaczęli atakować wojsko.

Nagranie domniemanej dezercji drużyny syryjskich żołnierzy w Homs w maju 2012 roku.

Po kolejnych kilku miesiącach walk, Syria znalazła się w ogniu wojny domowej. Obecnie opozycja jest już nieźle wyposażona w uzbrojenie pozyskane z zagranicy, oraz zrabowane na pokonanych wojskowych. Dzięki szkoleniom prowadzonym przez dezerterów i prawdopodobnie zagranicznych instruktorów rebelianci wydają się być o wiele sprawniejsi podczas walk w miastach i podczas zasadzek. Obecność zagranicznych szkoleniowców nie została udowodniona, ale po wojnie w Libii jeden z katarskich generałów przyznał, że w kraju Muammara Kaddafiego działało kilkuset operatorów sił specjalnych państw arabskich i zachodnich, którzy szkolili i pomagali się organizować rebeliantom. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Większej skuteczność działań rebeliantów sprzyja także prawdopodobnie doświadczenie uzyskane od początku walk.

Pierwsza część nagrania ukazuje szkolenie w jednym z opozycyjnych obozów w prowincji Idlib. Później rebelianci składają przysięgę i ruszają do Homs.

Ranny wilk Obecna sytuacja syryjskiego wojska jest trudna. Reżim postawił przed nim zadanie siłowego stłumienia rebelii, która cieszy się silnym poparciem dużej części społeczeństwa i coraz silniejszym wsparciem z zagranicy. Jak przekonały się największe mocarstwa w Wietnamie, Afganistanie czy Iraku, jest to zadanie niewykonalne przy użyciu jedynie siły. Syryjskie wojsko jednak nie ma alternatywy, bo nie dysponuje niczym więcej. Na dodatek jest pozbawione wsparcia z zagranicy, musi więc dysponować swoimi ograniczonymi zasobami.

Atak na konwój wojskowy przy pomocy IED. Codzienne zagrożenie dla żołnierzy.

Nie należy jednak zakładać, że siły zbrojne Damaszku są słabe. Przez dekady szykowano je do wojny z potężnym militarnie Izraelem i rozbudowano do około 300 tysięcy czynnych żołnierzy, posiadających około dziesięciu tysięcy różnych pojazdów bojowych i dział, wspartych przez setki śmigłowców i samolotów. Natomiast szacując najbardziej optymistycznie, rebeliantów jest łącznie kilkadziesiąt tysięcy i dysponują oni głównie bronią lekką.

Oddział elitarnej 4 Dywizji Pancernej na przedmieściach Damaszku, po wyparciu z miasta opozycji. Kilka zmodernizowanych czołgów T-72 i transporterów BMP-2.

Dysproporcja sił jest więc wyraźna. Syryjskie wojsko dysponuje przytłaczającą przewagą siły ognia. Jednak rebelianci czerpiąc garściami z doświadczeń wojen partyzanckich XX i XXI wieku, w znacznym stopniu pozbawili wojsko jego atutów.

Rebelianci od miesięcy bezskutecznie starają się zestrzelić reżimowe śmigłowce. Z powodu braku odpowiedniej broni i umiejętności przeważnie strzelają w niebo.

Wojna na wyniszczenie Najcięższe walki toczą się obecnie na terenach zamieszkanych przez sunnitów, główną grupę społeczną opierającą się reżimowi. Opozycjoniści mają więc poparcie lokalnej ludności i przeważnie walczą w swoich rodzinnych stronach, świetnie znając teren. Rebelianci organizują więc zasadzki na wojskowe konwoje. Na początku walk często łupem opozycji padały pojedyncze ciężarówki i autobusy wyładowane żołnierzami, lub reżimowymi bojówkarzami Shabiha (rekrutowanymi spośród Alawitów, czyli mniejszości religijnej z której wywodzi się Asad. Opozycja oskarża ich o najgorsze zbrodnie i masakry ludności cywilnej).

Patrol wojska natyka się na jedną z najskuteczniejszych broni opozycji. Kilka IED połączonych w jedną dużą pułapkę.

Z czasem siły reżimu zaczęły poruszać się w coraz silniej uzbrojonych konwojach, a obecnie jeśli już trzeba wkroczyć na teren kontrolowany przez opozycję, jest to czynione w ramach kolumn wspieranych przez czołgi i transportery opancerzone. Widząc takiego przeciwnika rebelianci najczęściej unikają walki i czekają, aż wojsko się wycofa. Czasem atakują mniejsze oddziały. W ten sposób siły reżimu teoretycznie mogą przemieszczać się po całym obszarze kraju, ale faktycznie nie kontrolują znacznych połaci północnej Syrii.

Atak na konwój wojska w wykonaniu bojówki Al-Nusra, cieszących się niesławą islamskich ekstremistów.

Jeśli jednak dochodzi do walk, opozycja świadoma swojej niemożliwości walki z otwartą przyłbicą, atakuje z zaskoczenia i z zasadzki. Schemat takich działań dobrze ukazują starcia w największych miastach Syrii - Aleppo, Damaszku i Homs.

Lepiej znający teren rebelianci obsadzają gęsto zabudowany teren i z budynków ostrzeliwują wojskowych, którzy niechętnie wkraczają w ciasne uliczki starszych dzielnic. Opozycjoniści bowiem tylko na to czekają. Sami żołnierze bez wsparcia ciężkiej broni są równorzędnym przeciwnikiem dla rebeliantów i często grzęzną w długotrwałych walkach o każdą ulicę, ponosząc straty. Natomiast wysyłanie samych czołgów i transporterów często równa się samobójstwu. W ciasnych uliczkach pojazdy opancerzone są skutecznie eliminowane granatnikami, minami i koktajlami Mołotowa.

Ciężkie walki w Damaszku. Obie strony walczą zażarcie o każdą ulicę. Bez wsparica pojazdów pancernych żołnierze mieliby przed sobą bardzo trudne zadanie. Wyraźnie widać też zniszczenia jakie pozostawiają po sobie starcia.

W takiej sytuacji jedynym rozwiązaniem dla wojska pozostaje otoczyć dzielnice i bombardować je z powietrza oraz przy pomocy artylerii, o czym można niemal codziennie usłyszeć od opozycji. Niestety od tak niecelnego ognia cierpią najczęściej nie rebelianci, ale cywile. Dopiero intensywne bombardowania połączone z metodycznymi atakami piechoty wspartej pojazdami opancerzonymi umożliwiają wyparcie opozycjonistów. Dzieje się tak jednak za cenę znacznych strat wśród cywilów i obracania w ruinę całych dzielnic. Pobici rebelianci natomiast rozpraszają się i znikają, aby po odpoczynku oraz reorganizacji znów wkroczyć do walki.

Atak na kolumnę czołgów w mieście niedaleko Aleppo. Pozbawione osłony piechoty pojazdy pancerne są niszczone w zasadzce przez rebeliantów. Dwa czołgi płoną i eksplodują. Ich załogi próbują uciec, ale dostają się pod ogień kolegów kamerzysty.

Bez perspektywy

Pomimo ponoszenia porażek w bitwach o największe aglomeracje, rebelianci są dalecy od przegrania wojny. Są coraz liczniejsi, coraz lepiej uzbrojeni, mają silną motywację i w większości bardzo wysokie morale. Nie mogą jednak pokonać w otwartym boju dysponującego jakościową przewagą wojska.

Samolot szkoleniowo-bojowy L-39 Albatross nad Aleppo. Widać ostrzał prowadzony z działka pokładowego.

Obie strony syryjskiej wojny domowej znalazły się więc w sytuacji patowej i końca walk nie widać. W Libii szalę na korzyść rebelii przechyliła intensywna kampania nalotów NATO. Tutaj tego czynnika brakuje, konflikt będzie się więc prawdopodobnie przeciągał na kolejne miesiące. Reżim obalić może jedynie jakieś wewnętrzne pęknięcie, pałacowy przewrót usuwający z gry Baszara Asada. Na to jednak się nie zapowiada, bowiem szczyty władz obsadzają członkowie rodziny Asadów i ich zaufani alawiccy współwyznawcy.

Opozycja ma poważne braki w uzbrojeniu. Tutaj widać "bojową procę", służącą do wystrzeliwania koktajli Mołotowa.

Człowiek człowiekowi

W przeciągających się walkach najbardziej ucierpią cywile. Na przykład pierwszego sierpnia, jak twierdzi opozycyjne Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka, w starciach zginęło około 130 cywili i „tylko” ok. 60 żołnierzy oraz rebeliantów. ONZ ostrzega natomiast, że z powodu walk na znacznych obszarach Syrii może dojść do klęski głodu, bowiem rolnicy nie mogą normalnie pracować.

Co najbardziej poruszające w obliczu toczącej się wojny, w wielu miejscach Syrii wszystkie tworzące ją społeczności religijne: sunnici, alawici, chrześcijanie i druzowie, potrafią żyć w pokoju. Jak pisał w reportażu dla periodyku „Foreign Policy” Stephen Starr, w mieście Jdaydieh Artouz leżącym niedaleko od Damaszku, od początku rebelii nie było większych aktów przemocy, a wszystkie społeczności sprzeczały się o przyszłość kraju pokojowo.

Wielu rebeliantów przyznaje w rozmowach z dziennikarzami zachodnimi, że walczą tylko dlatego, iż nie widzą innej szansy na obalenie krwawego reżimu. Wielu żołnierzy, z których znaczna część to zwykli poborowi, też nie ma ochoty ginąć za Asada, co widać na ich twarzach uwiecznionych na filmach.

Autor: Maciej Kucharczyk/ ola / Źródło: tvn24.pl

Raporty: