Młode wilki, siłowicy, technokraci. Kulisy reżimu


Jedna z wersji o motywach poniedziałkowego zamachu w mińskim metrze mówi o możliwych porachunkach między grupami wpływu w otoczeniu Łukaszenki. Przypomina się zamach z lipca 2008 r., po którym doszło do czystek w strukturach bezpieczeństwa Białorusi. Jak to możliwe, że w autorytarnym i zdominowanym przez Aleksandra Łukaszenkę państwie jest miejsce na takie akty terroru? Otóż dzisiejszy system władzy na Białorusi nie jest tak spójny, jak się na pozór wydaje. Za fasadą jednomyślności i posłuszeństwa stoi bezwględna gra interesów różnych klanów i służb.

System Łukaszenki, tak jak podobne autorytarne rządy, charakteryzuje zewnętrzna stabilność i jednomyślność (przy zachowaniu fasady demokracji), zaś wewnątrz, w centralnym kręgu władzy, mamy różne grupy interesy, wpływające na funkcjonowanie państwa.

Pałacowy układ sił

Bieżący stan przymierzy i konfliktów między nimi decyduje o tym, który ma największe znaczenie w danym momencie. Głównym kryterium wpływu jest zaś dostęp do ucha prezydenta i umiejętność sugerowania mu takich a nie innych decyzji.

Grupy (klany) bazują nie na poglądach politycznych i ideologii, a na powiązaniach personalnych i wspólnocie interesów, także tych biznesowych.

Klany zajmują różne pozycje w państwie i gospodarce (siłowicy kontrolują struktury bezpieczeństwa, a tzw. technokraci – wielkie przedsiębiorstwa). Prezydent Łukaszenka, występując w roli arbitra, pozwala konkurować różnym grupom interesów, zapobiegając jednak wzmocnieniu którejś z nich do tego stopnia, że byłoby to zagrożeniem dla niego samego.

Młody Łukaszenka rośnie w siłę

Przez lata dominował klan siłowików Wiktara Szejmana, byłego sekretarza Rady Bezpieczeństwa, "szarej eminencji" łukaszenkowskiego dworu, oskarżanego o zorganizowanie "szwadronu śmierci", który porywał i zabijał przeciwników Łukaszenki.

W latach 2007-2008 zepchnęła Szejmana i jego ludzi z pozycji nr 1 grupa skupiona wokół najstarszego syna prezydenta, Wiktara. Powstał układ oparty na niepisanym porozumieniu o podziale sfer wpływów pomiędzy klanem młodego Łukaszenki a kojarzoną z wicepremierem Uładzimirem Siemaszką grupą technokratów.

Obie grupy zdają sobie sprawę z konieczności modernizacji systemu polityczno-ekonomicznego, zyskały możliwość nabywania własności oraz legalizacji dochodów. Przedstawiciele klanu Wiktara i technokratów tworzą obecnie najbliższe otoczenie prezydenta i wiele jego decyzji zapada pod ich wpływem, a w niektórych mniej istotnych sprawach, decydują samodzielnie.

Przyczajony Szejman

Postulaty i koncepcje pochodzące od grupy Wiktara lub technokratów nie zawsze są akceptowane przez prezydenta, który ma skłonność do emocjonalnych i nie do końca racjonalnych zachowań.

Nie można lekceważyć ludzi z otoczenia prezydenta, niezaliczających się do żadnego z dominujących klanów, a których można zaliczyć do grona osób bezwględnie lojalnych tylko wobec Łukaszenki (doradca prezydenta Siarhiej Tkaczeu, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Leanid Malceu czy minister obrony Jurij Żadobin).

Pozostaje też nadal kwestia Wiktara Szejmana. Choć pokonany, wciąż pozostaje w pobliżu Łukaszenki, a jego wpływy obecnie są zapewne dużo większe, niż może się wydawać. Nie można wykluczyć, że w przyszłości może on jeszcze wrócić do gry, podobnie jak jego ludzie – obecnie rozrzuceni po różnych instytucjach, wysłani na placówki zagraniczne lub w ogóle odsunięci od życia publicznego.

Nowe rozdanie?

Wzrost grupy "młodych wilków" Wiktara Łukaszenki odbył się kosztem klanu Szejmana i innych siłowików (były szef MSW Naumou musiał zbiec do Rosji). Potem, zgodnie z oczekiwaniami, uderzono w dotychczasowych sojuszników, technokratów (dymisja premiera Siarhieja Sidorskiego).

Celem grupy młodego Łukaszenki jest bowiem przejęcie pełni władzy politycznej (w strukturach siłowych już to niemal nastąpiło), a przede wszystkim zapewnienie sobie dominującej pozycji w procesie prywatyzowania własności państwowej.

Trudno oczekiwać, że inne klany będą się temu przyglądać z założonymi rękami. Gdyby przyjąć teorię o zamachu w metrze jako przejawie walki w otoczeniu Łukaszenki, należy od razu postawić pytanie: kto?

Zdolni do tego mogli być tylko ludzie związani ze służbami lub ich byli pracownicy. Technokraci więc odpadają. Pozostają dwie możliwości. Albo z wielkim - nomen omen - hukiem wraca do gry Szejman, albo mamy do czynienia z konfliktem wewnątrz obozu Wiktara Łukaszenki. Jeśli to drugie, to najprawdopodobniej między szefem KGB Wadimem Zajcewem a szefem wojsk pogranicznych Iharem Raczkouskim.

W każdym razie będziemy świadkami dużej czystki w strukturach bezpieczeństwa. I być może nawet głębokiego kryzysu reżimu, który już jest osłabiony kryzysem finansowym i izolacją ze strony Zachodu.

Grzegorz Kuczyński//kdj

Źródło: tvn24.pl