- Nie prosiliśmy syryjskiego reżimu o zgodę na przeprowadzenie nalotów. Nie koordynowaliśmy naszych działań z rządem Syrii - zapewniła we wtorek rzeczniczka Departamentu Stanu Jen Psaki. Jednocześnie przyznała, że rząd w Damaszku został ostrzeżony, by syryjskie lotnictwo nie brało na cel amerykańskich samolotów. Czy syryjski rząd został uprzedzony o atakach? Amerykańskiej dyplomacji ciężko jest przyznać się do jakiejkolwiek współpracy z reżimem Asada.
Stany Zjednoczone długo zbierały się do przeprowadzenia ataków lotniczych w Syrii. Amerykanów do działania nie zmusiła ani wyniszczająca wojna domowa, ani przeprowadzony przez siły reżimu Asada atak sarinem w pobliżu Damaszku.
Amerykańska ofensywa przeciwko dżihadystom początkowo ograniczona była do Iraku, choć to właśnie w ogarniętej chaosem Syrii Państwo Islamskie skoncentrowało swoje siły.
Jedną z głównych przyczyn, dla których Stany Zjednoczone niechętnie dopuszczały do siebie myśl o przeprowadzaniu ataków lotniczych w Syrii jest fakt, że u władzy formalnie wciąż pozostaje prezydent tego kraju Baszar el-Asad. Obama nie może więc liczyć na takie wsparcie na miejscu, jakie gwarantuje podzielony, ale jednak sojuszniczy rząd iracki.
Stany Zjednoczone muszą się również liczyć z tym, że ataki w Syrii mogłyby wzmocnić pozycję reżimu Asada. Obama zapowiedział jednak, że USA będą walczyć z dżihadystami "wszędzie tam, gdzie są". W związku z tym w nocy z poniedziałku na wtorek Stany Zjednoczone przy pomocy pięciu arabskich sojuszników przeprowadziły naloty na cele dżihadystów w Syrii.
Damaszek: wiedzieliśmy o atakach
Rząd w Damaszku poinformował, że ataki nie były dla niego zaskoczeniem.
"Minister spraw zagranicznych otrzymał list od swego amerykańskiego odpowiednika, przekazany przez irackiego szefa dyplomacji, w którym poinformowano, że Stany Zjednoczone i ich niektórzy sojusznicy planują ataki (na IS) w Syrii. (...) Doszło do tego na kilka godzin przed początkiem nalotów" - poinformowało w oświadczeniu syryjskie MSZ.
Syryjski ambasador przy ONZ Baszar Dżaafari powiedział Reutersowi, że ambasador USA Samantha Power osobiście przekazała mu informację o zbliżającej się operacji amerykańskich i arabskich sił powietrznych. Według niego Power powiedziała mu to w poniedziałek rano, kilka godzin przed nalotami.
Rzeczniczka amerykańskiego Departamentu Stanu powiedziała natomiast po południu, że rząd w Damaszku został powiadomiony jedynie o "ogólnym założeniu" amerykańskiej operacji i ostrzeżony, by syryjskie lotnictwo nie brało na cel żadnego z amerykańskich samolotów. Nie chciała jednak zdradzić, kiedy nawiązany został taki kontakt ze stroną syryjską.
Psaki stanowczo podkreślała przy tym, że działania Amerykanów nie były koordynowane z reżimem Asada, a USA "nie prosiły" rządu w Damaszku o zgodę. Dodała, iż strona syryjska nie otrzymała również żadnych informacji na temat dokładnego czasu przeprowadzenia operacji, ani szczegółów dotyczących celów ataków.
W osobnym oświadczeniu Pentagon poinformował, że na poziomie wojskowym nie było żadnej wymiany informacji ze stroną syryjską. Porucznik generał William Mayville opisał jednak syryjskie radary wojskowe jako "pasywne" w czasie amerykańskiej operacji.
Stany Zjednoczone już zapowiadają, że operacja lotnicza w Syrii będzie kontynuowana. Jak wskazuje "Washington Post", może to spowodować konieczność odnowienia kontaktów dyplomatycznych z Asadem. Choć Obama zamierza wspierać umiarkowaną syryjską opozycję, trudno będzie mu prowadzić dalsze działania bez jakiejkolwiek interakcji z Damaszkiem.
Syria zapowiadała wcześniej, że jakakolwiek ataki na pozycje dżihadystów na terytorium tego kraju będą uznane za akt agresji, jeśli nie zostaną wcześniej uzgodnione z Damaszkiem.
Autor: kg//gak / Źródło: tvn24.pl. Washington Post