Wielka polityka kontra wielkie pieniądze – tak można scharakteryzować konflikt, jaki od tygodni narasta pomiędzy Pekinem a najbogatszym człowiekiem Azji, Li Ka Shingiem. Pod adresem chińskiego miliardera kierowane są absurdalne zarzuty, a prawdziwym źródłem sporu są rządy silnej ręki chińskiego prezydenta Xi Jinpinga i słabnąca chińska gospodarka.
87-letni Li Ka Shing jest najbogatszym człowiekiem Azji. Z majątkiem przekraczającym 32 mld dolarów plasuje się na 17. miejscu w światowym rankingu bogaczy, tuż obok założyciela Facebooka Marka Zuckerberga.
Wielka ucieczka z Chin
Spółką wizytówką miliardera jest zatrudniający ćwierć miliona osób holding Hutchison Whampoa, za sprawą którego Li jest m.in. największym na świecie potentatem w branży morskiego transportu kontenerowego. Ale jego biznesowe imperium, budowane od 65 lat, jest w Azji wszechobecne – od telekomunikacji przez nieruchomości po handel kosmetykami.
Jednak od kilkunastu miesięcy miliarder zaczął stopniowo wyprzedawać swoje azjatyckie aktywa. Dotychczas jego działalność skupiona była przede wszystkim w Hongkongu oraz Chinach kontynentalnych, ale Li zdecydował o częściowych przenosinach na bardziej stabilne rynki, przede wszystkim do Europie i – w mniejszym stopniu – Ameryki Północnej.
Według szacunków chińskiej gazety "People’s Daily" Li od ubiegłego roku miał wyprzedać w ten sposób w Chinach część swojego imperium o wartości co najmniej kilkunastu miliardów dolarów. Przeniósł także siedziby swoich firm z Hongkongu na Kajmany, czyli znanego na całym świecie raju podatkowego.
Pekin przechodzi do ataku
Wyprzedaż ta została rozpoczęta w tym samym czasie, w którym gospodarka Chin zaczęła zwalniać, nasilił się problem odpływu kapitału za granicę, a najsilniejsza od lat chińska władza, skupiona w rękach prezydenta Xi Jinpinga, zaczęła wywierać rosnącą presję na broniący swej niezależności Hongkong.
W końcu działania Li spotkały się więc ze zdecydowaną reakcją Pekinu. Gdy ten sprzedał centrum handlowe i dwa wieżowce w centrum Szanghaju, w połowie września w państwowych mediach zaczęto opisywać trwającą wyprzedaż jako "niepatriotyczną", a miliardera oskarżono o porzucanie Chin w ciężkich czasach oraz o brak wdzięczności wobec komunistycznej władzy, która przyzwoliła mu na zbicie gigantycznego majątku.
Argumenty te były jednak motywowane politycznie, ponieważ biznesowa obecność Li w Chinach jest wciąż olbrzymia. Poza tym miliarder, w przeciwieństwie do rosyjskich oligarchów, nie zbił majątku jedynie na transformacji w swoim kraju. Gdy w latach 90. zaczął inwestować w Chinach, był już potentatem w Hongkongu.
Miliarder bliski władzy
W rzeczywistości krytyka, zamieszczona w chińskich mediach niewątpliwie z inicjatywy władz, wynikać może z czego innego – niezależności Li Ka Shinga. Jego pozycja biznesowa i społeczna są tak potężne, że zaczęły przeszkadzać coraz bardziej autorytarnej władzy prezydenta Xi Jinpinga.
W przeszłości miliarder znany był z pozostawania w dobrych relacjach z chińskimi przywódcami. Na przełomie lat 70. i 80., gdy Chiny rozpoczęły swój cud gospodarczy, był doradcą jego autora Deng Xiaopinga. Gdy Deng odszedł, Li stał się zaufanym człowiekiem kolejnego przywódcy Chin Jiang Zemina, którego wpływy polityczne pozostawały bardzo silne jeszcze do niedawna.
Mottem miliardera przez dekady były słowa "Nie zrobię niczego wbrew interesom Chin i nie powiem niczego, co może naruszyć wizerunek Chin", a jego bliskość z komunistycznym reżimem niepokoiła m.in. Amerykanów, którzy byli nieufni wobec inwestycji holdingu Hutchison Whampoa w Ameryce Północnej.
Pekin się umacnia
Wszystko zaczęło się jednak zmieniać pod koniec 2012 r., gdy od władzy w Chinach odeszli ludzie silnie powiązani z Jiang Zeminem, a stery przejął bardzo niezależny i silny polityk, jakim jest Xi Jinping.
W tym samym roku zmieniła się również władza w Hongkongu, a nowym szefem administracji został Leung Chun Ying. Okazał się on twardogłowym i niezwykle posłusznym wykonawcą poleceń z Pekinu. Zdecydowanie stłumił demokratyczne protesty, które wybuchły w Hongkongu na jesieni 2014 r., i całkowicie stracił w ten sposób sympatię ludzi.
Jednym z obywateli, którzy nie tylko pałali niechęcią wobec Leunga, ale też nie powstrzymywali się przed okazjonalną krytyką jego administracji, stał się Li Ka Shing. Dla Pekinu było to podwójnie niebezpieczne – nie tylko stanowiło głos krytyki wobec planów stopniowego ograniczania niezależności Hongkongu, ale też było przejawem oddolnego sprzeciwu, którego komunistyczna, scentralizowana władza szczególnie nie toleruje. Potęga i niezależność Li musiały więc zostać osłabione.
Miliarder ignorował medialną krytykę przez kilka tygodni, w końcu jednak na nią odpowiedział, a napięcie pomiędzy nim a władzami w Pekinie wzbiło się na niespotykany poziom. Li nie tylko otwarcie nazwał kierowane pod jego adresem zarzuty fałszywymi, ale też bezpośrednio oskarżył chińskie władze o działania rodem z czasów rewolucji kulturalnej i próbę zastraszenia go.
Mój dom tam, gdzie bezpieczeństwo
Pisemna odpowiedź miliardera zakończona została fragmentem chińskiego wiersza sprzed kilkuset lat, który można przetłumaczyć jako "mój dom jest tam, gdzie czuję się bezpiecznie". Przekaz był więc jasny – Li Ka Shing czuje się Chińczykiem i kocha swoją ojczyznę, ale jeżeli nie będzie się w niej czuł bezpiecznie i komfortowo, to nic nie powstrzyma go przed emigracją. Tym krótkim wierszem wytłumaczył jednocześnie przyczyny swoich biznesowych przenosin na inne kontynenty.
Trudno bowiem krytykować migrację imperium Li Ka Shinga w kategoriach czysto ekonomicznych. Zasada "kup tanio, sprzedaj drogo" jest podstawą wszelkiego handlu, a Li wyprzedaje części swojego imperium z dużym zyskiem. Z resztą cała jego działalność biznesowa ma się świetnie – jak informowała gazeta "South China Morning Post", w pierwszej połowie 2015 r. należące do Li spółki odnotowały duże zyski, na czele z flagowym Hutchison Whampoa, którego zysk netto wzrósł w tym czasie o 33 proc.
Jednocześnie powolna ucieczka z Chin legendarnego biznesmena w czasach, gdy chińska gospodarka zwalnia i budzi pytania o swoją kondycję, mogła naprawdę wystraszyć Pekin. Li od dekad uważany jest za biznesową wyrocznię, a jego decyzje są obserwowane przez cały świat.
"Superman" robi swoje
Li nazywany był "supermanem" ze względu na swoje biznesowe zdolności, a w 2001 r. media uznały go wręcz za najpotężniejszego człowieka Azji. Postać miliardera jako ikony azjatyckiego biznesu znajduje się nawet w muzeum figur woskowych w Hongkongu.
Ale obecny spór z chińskimi władzami może oznaczać schyłek potęgi jego biznesowego imperium w Azji. Nie tylko dlatego, że jeszcze żadnemu biznesmenowi nie udało się przeciwstawić Pekinowi. Konflikt wynika w dużej mierze z niepewnego środowiska biznesowego w Chinach, które jest zbyt nieprzewidywalne i coraz bardziej zniechęca inwestorów.
Odwrót Li Ka Shinga z Azji może więc być zwiastunem znacznie poważniejszych kłopotów gospodarczych, które czekają Chiny, gdy odwróci się od nich bardziej niezależna część wielkiego biznesu.
Autor: Maciej Michałek\mtom / Źródło: tvn24.pl