Katarzyna W., której dotąd postawiono m.in. zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci córki, trafiła w piątek 6 kwietnia do szpitala. Prawdopodobnie 22-latka połknęła leki. Matkę Magdy Straż Miejska odnalazła w katowickim parku. Służby powiadomiła matka Katarzyny. Kobieta zadzwoniła na numer alarmowy 112 tłumacząc, że coś jest nie tak z jej córką oraz, że znajduje się "w dużym parku z wieżą" (jak się okazało w parku Kościuszki w Katowicach).
Po przybyciu na miejsce Straż Miejska znalazła kobietę półprzytomną, miała przy sobie bardzo dużo leków. Na miejsce przybyła także policja i karetka, która zabrała 22-latkę do jednego z katowickich szpitali. Katarzyna W. przeszła płukanie żołądka. Mąż kobiety, Bartłomiej Waśniewski zapoznał się z raportem o stanie zdrowia żony, postanowił jej jednak nie odwiedzać.
Katarzyna W. trafiła po zdarzeniu do szpitala psychiatrycznego na obserwację.
Z kolei Bartłomiej Waśniewski, został wezwany w piątek, 6 kwietnia do Prokuratury Okręgowej w Katowicach, gdzie został przesłuchany w charakterze świadka w śledztwie ws. śmierci jego córki. Po trzygodzinnym "dosłuchaniu" 23-latek opuścił prokuraturę w asyście pracowników biura Krzysztofa Rutkowskiego.
4 kwietnia, w środę, Katarzyna W., zniknęła z mieszkania w Łodzi 4 kwietnia, między godz. 5 a 9 rano. Stało się to tuż przed planowanym na ten dzień badaniem wariografem obojga rodziców Magdy. Zaginięcie kobiety zgłosił jej mąż, Bartłomiej.
Katarzyna W. zostawiła listy pożegnalne. W jednym z nich napisała: "Bartek kocham Cię, mój miły. Nie chcę Ci robić problemów. Ale nie mogę patrzeć, jak przy mnie umierasz każdego dnia. Nie szukaj mnie proszę. Jakoś sobie poradzę. Powiedziałam, co mogłam, ale bez mediów i tego szumu, który się wokół mojej osoby zrobił."
22-latka została odnaleziona po południu na terenie ogródków działkowych w Sosnowcu. Była przy niej matka. W oświadczeniu przekazanym policji poinformowała, że nikt jej nie zmuszał do opuszczenia Łodzi i była to jej osobista decyzja.
Katarzyna W. nie została zatrzymana. W związku z tym, że ciąży na niej zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci swojej córki, musiała tylko złożyć oświadczenie, gdzie aktualnie przebywa.
Nowe fakty
W śledztwie pojawia się coraz więcej wątpliwości. W środę 21 marca prowadząca postępowanie katowicka prokuratura poinformowała, że badana jest wersja o celowym pozbawieniu dziewczynki życia. Nie wykluczyła też, że ktoś pomógł matce ukryć zwłoki dziecka. Nieoficjalnie mówi się, że telefon Katarzyny W. nie logował się w miejscu ukrycia zwłok, choć kobieta twierdzi, że dokonała tego samodzielnie.
Według śledczych, wyniki badań krwi dziecka ujawniły zawartość hemoglobiny tlenku węgla, co mogłoby oznaczać zaczadzenie. W tym celu biegli przeprowadzili oględziny pieców i przewodów kominowych w mieszkaniu rodziców dziecka.
W czwartek 22 marca "Fakty" TVN poinformowały o tym, że według nieoficjalnych informacji przyczyną śmierci Madzi nie było tylko uderzenie głową o podłogę. Co więcej, śmierć Magdy prawdopodobnie nie nastąpiła natychmiast. Oprócz tego, w mieszkaniu rodziców znaleziono kartkę ze spisanymi powodami, dla których "warto pozbyć się dziecka".
W śledztwie zabezpieczono też komputer rodziców Madzi. Jak ustaliła "Gazeta Wyborcza", kilka dni przed zgłoszeniem uprowadzenia dziewczynki, ktoś sprawdzał na nim jak organizuje się pogrzeb dziecka, przeglądał cenniki małych trumien oraz szukał informacji na temat zasiłków dla rodziców w przypadku śmierci dziecka. Sprawdzano też, jakie są objawy zatrucia tlenkiem węgla. Krzysztof Rutkowski, który jest w stałym kontakcie z rodzicami Madzi, zaprzeczył wszystkim tym informacjom.
Konferencja w odpowiedzi na konferencję
Dzień później, 23 marca dementi ws. powyższych doniesień, na specjalnie zwołanej konferencji ogłosili rodzice Magdy. Ojciec dziewczynki podkreślił, że w internecie sprawdzał jedynie informacje na temat zaczadzeń, ponieważ w domu miał piec i chciał wytłumaczyć żonie, jak uniknąć zagrożenia.
Bartłomiej Waśniewski stanowczo zaprzeczył także medialnym doniesieniom, jakoby w jego domu znaleziono kartkę ze spisanymi powodami, dla których warto się pozbyć dziecka.
Podczas konferencji Rutkowski zaatakował prokuraturę i media, zarzucając im podgrzewanie atmosfery wokół sprawy. - Ci młodzi ludzie zaczęli nowe życie, zaczęli normalnie funkcjonować w Łodzi. Wczoraj pod ich mieszkaniem zebrała się duża grupa osób, które chciały ich zlinczować. Te informacje powodują zagrożenie życia i zdrowia tych ludzi. Co będzie jeśli Bartek nie wytrzyma i się powiesi? - pytał.
Kolejne zarzuty
28 marca katowicka prokuratura przedstawiła matce Madzi kolejne dwa zarzuty. Pierwszy z nich dotyczy zawiadomienia organów ścigania o niepopełnionym przestępstwie uprowadzenia dziecka. Drugi - podejmowania zabiegów i tworzenia fałszywych dowodów w celu skierowania postępowania karnego przeciwko osobie, która rzekomo miała brać udział w uprowadzeniu dziewczynki.
"W tamtym momencie nie szukałam telefonu"
W wywiadzie dla TVN24 z 17 marca rodzice Magdy podtrzymywali wersję o nieszczęśliwym wypadku dziecka, które miało wyślizgnąć się matce z rąk i uderzyć głową w próg. Zapewniali, że opiekowali się swoją córką najlepiej, jak potrafili i bardzo ją kochali. - Zdaję sobie sprawę, że powinnam zadzwonić na pogotowie, ale w tamtym momencie nie szukałam telefonu, tylko byłam przy Madzi - mówiła Katarzyna W.
Tłumaczyła także, że w momencie wypadku starała się zrobić wszystko, co mogła, ale nie potrafiła zadzwonić po pomoc. - Podziwiam kobiety, osoby, które albo mają kogoś przy sobie w takiej chwili albo mają na tyle trzeźwy umysł, że dzwonią po karetkę, ale ja nie potrafiłam. Dla mnie liczyło się to, że moja córeczka leży i nie zostawię jej w tym momencie. Mnie łatwiej wierzyć w to, że Magda jest porwana i ktoś ją odda.
Pytana, dlaczego od razu nie powiedziała rodzinie o tym, co tak naprawdę się wydarzyło stwierdziła, że na to pytanie nie odpowie dla dobra śledztwa.
Fałszywe zaginięcie
Magda miała zaginąć 24 stycznia w Sosnowcu. Jej matka twierdziła, że została zaatakowana, gdy wyszła z dzieckiem na spacer. Kobieta mówiła, że straciła przytomność. W tym czasie napastnik rzekomo zabrał z wózka dziecko i uciekł.
Poszukiwania dziewczynki trwały dziewięć dni. Włączyli się w nie policjanci, strażacy, sąsiedzi. Przeczesano całe miasto, stworzono portret zakapturzonego mężczyzny, który miał zabrać dziecko. Policja wyznaczyła nagrodę w wysokości 5 tysięcy złotych za pomoc w odnalezieniu dziewczynki. Rodzice Madzi apelowali, by porywacz oddał im dziecko, a nie wniosą przeciw niemu roszczeń.
Magda nie żyje
27 stycznia w poszukiwania włączył się detektyw Krzysztof Rutkowski. W nocy z 2 na 3 lutego ogłosił, że dziewczynka nie została porwana, ale zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Opowiedziała mu o tym sama Katarzyna W. Według niej, Madzia wyśliznęła się jej z rąk i uderzyła główką o próg. Kobieta powiedziała też, że ukryła zwłoki dziecka nad Czarną Przemszą. Potem zmieniła tę wersję i wskazała, że ciało znajduje się w załomie zrujnowanego budynku na terenie kompleksu parkowego. Tam faktycznie odnaleziono ciało Madzi.
Kobieta przyznała się do zarzucanego jej czynu. Została aresztowana na dwa miesiące, ale później sąd uchylił areszt. Katarzyna W., wyszła z niego 15 lutego, w dniu pogrzebu córki, ale nie pojawiła się na cmentarzu. Zrezygnowała też z policyjnej ochrony.
Według pierwszych informacji z sekcji zwłok, przyczyną śmierci dziewczynki był tępy uraz tyłogłowia. Pogrzeb dziecka odbył się 15 lutego.
Śledztwo ws. przecieków
Zamieszanie wokół śledztwa ws. Magdy wywołało falę krytyki pod adresem prowadzącej sprawę prokuratury. Wielu ekspertów i polityków zarzuciło jej, że konferencja prokuratury z 21 marca była niepotrzebna. Prokuraturę krytykowano także za przecieki ze śledztwa do mediów. W reakcji na te zarzuty 26 marca katowicka Prokuratura Okręgowa wydała oświadczenie, w którym poinformowała, że chce, aby inna jednostka prokuratury zajęła się sprawą przecieków. Wniosek został skierowany do Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach.
jk/iga//kdj