Premium

Talibowie u "wrót raju". "Powiedz mi, jak to możliwe?"

Zdjęcie: Andrzej Meller

- Andrzej, z ulicy dobiega już "Allah Akbar!" - mówi Rafiq, mieszkaniec Kabulu – Talibowie już tu są, muszę zamknąć rodzinę w domu. Odezwę się w poniedziałek. Na razie mam kłopot, bo ambasada Tadżykistanu przestała wydawać wizy, a cena tych wyrabianych przez pośredników w ciągu ostatniego dnia podskoczyła z 400 na 700 dolarów, a i tak strach ich o cokolwiek prosić – rzuca. Tak rozmawialiśmy w dzień, w którym talibowie wkroczyli do Kabulu.

Kilka dni wcześniej, mimo bardzo napiętej sytuacji, chyba nikt nie przypuszczał, że wydarzenia potoczą się lawinowo, że lada dzień upadnie afgańska stolica.

Gdy 14 kwietnia prezydent USA Joe Biden, z odziedziczonym po poprzedniku porozumieniu z talibami z lutego 2020 roku, ogłosił decyzję o całkowitym wycofaniu wojsk amerykańskich z Afganistanu, w założeniu ten najdłuższy konflikt zbrojny w historii USA miał się zakończyć do 11 września - 20. rocznicy ataków terrorystycznych na Nowy Jork i Waszyngton. To one były przyczyną interwencji wojsk koalicji w Afganistanie, a których autor – Osama bin Laden – od dziesięciu lat już nie żył. Talibowie postanowili ten scenariusz zmienić.

Ruszyli do boju wiosną. Jak co roku, bo taki jest od lat cykl wojny w Afganistanie – w zimie nikt nie walczy. Tyle że tym razem ze zdwojoną siłą. Talibowie zajmowali kawałek po kawałku kolejne prowincje, powiaty, duże miasta. Weszli do Pul-i Khumri, wcześniej zajęli centra administracyjne prowincji Dżozdżan, Sar-e Pol, Kunduz, Tachar i Samangan. Przez wiele dni ciężkie walki toczyły się w Heracie, Kandaharze i Laszkar Gah. Okrążony był strategiczny Mazar-i Szarif, pierścień zaciskał się wokół stołecznego Kabulu. W końcu w czwartek padło Ghazni, gdzie przed laty stacjonowali Polacy, Herat, Kandahar i w końcu też Mazar-i Szarif, poddał się także hazarski Bamian. W niedzielę talibowie stanęli w Kabulu.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam