Premium

Gdy igła z kwasem nie wystarcza i na stole chirurga ląduje kasa z osiemnastki

Zdjęcie: M. Znamionkiewicz

Robią sobie nowe usta tak jak zmieniają kolor włosów czy paznokci. Marzą o nowych nosach, wąskich twarzach i policzkach jak u Angeliny Jolie. I te marzenia realizują, a mają dopiero dwadzieścia lat. (Nie)piękni dwudziestoletni?

Mililitr kwasu hialuronowego. Często tyle wystarczy, by pozbyć się zbyt wąskich ust, cofniętego podbródka, garbka na nosie czy rozległych cieni pod oczami. Po 20 minutach i kilku ukłuciach igłą wychodzimy z gabinetu z nową twarzą.

I nierzadko lżejsi o lata kompleksów.

Wypełniacze. Są na rynku od przeszło 40 lat. Kiedyś zarezerwowane dla Hollywood i przechadzających się po czerwonych dywanach, dziś dostępne dla zwykłego Kowalskiego. Gabinetów, które zajmują się powiększaniem ust czy zaostrzaniem linii szczęki, znajdziemy niemal tyle, co salonów fryzjerskich czy manicure. Ze świecą szukać dzielnicy większego miasta, w której choć jedna osoba nie oferowałaby wypełnień kwasem, botoksu czy modelowania twarzy nićmi haczykowymi. Wszystko w cenach, na które większość osób może sobie pozwolić. I choć wydawałoby się, że to wszystko propozycje kierowane do tych, których urodę zdążył nadgryźć ząb czasu, to wypełniacze i zabiegi medycyny estetycznej cieszą się coraz większą popularnością wśród 20-latków.

Kasia: - Umawiałam się nawet z chłopakiem, który zerwał ze mną, bo miałam "nieodpowiedni kształt twarzy i nieodpowiedni profil". Dziś trochę się z tego śmieję, ale tak było.

Kamil: - Dla mnie zrobienie sobie ust jest na równi z wizytą u fryzjera czy pójściem na paznokcie. (…) Otwarcie przyznaję się do tego, że jestem trochę "plastikowy".

Gabriela: - Już w dzieciństwie fascynowały mnie programy o operacjach plastycznych, do tego zawsze chciałam wyglądać trochę lalkowo.

Dla nich poprawianie sobie urody to nie wstyd ani nie problem. To inwestycja w siebie.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam