Przybywa rozgoryczonych, którzy chcą produkować prąd, ale mają coraz większy problem z jego sprzedażą. Dostali państwowe dotacje, sami zainwestowali, a teraz odłącza się ich od sieci, która nie daje rady. Fotowoltaika staje się ofiarą własnego sukcesu.
Gorąco.
W czarnej bluzie trudno wysiedzieć na podwórku sołtysa Hieronima Więcka. - Czarny kolor przyciąga energię słoneczną - śmieje się gospodarz, choć wcale nie jest mu do śmiechu.
Wieś Niesiołowice tonie w zieleni, tu domek letniskowy, tam gospodarstwo. Domostwa jakby porozrzucane niedbale między wzgórzami i jeziorami. Krajobraz wprost idylliczny. Ale to nie on mnie tu przyciągnął. Hieronim Więcek, sołtys Niesiołowic, chce mi opowiedzieć o sytuacji, w jakiej znaleźli się mieszkańcy wsi, którzy swego czasu uwierzyli w opłacalność zielonej energii.
Oszukali, okradają
Sołtys Więcek zamontował panele słoneczne kilka lat temu na dachu budynku, który pamięta jeszcze końcówkę PRL-u. Teraz nawet ogrzewanie ma elektryczne. Instalował fotowoltaikę, żeby mieć tani prąd. Jak wszyscy.
- Tyle się mówi o energii odnawialnej, o wiatrakach czy fotowoltaice, że to takie dobrodziejstwo, że trzeba z tego korzystać. A rzeczywistość pokazuje zupełnie coś innego - mówi. I od razu przechodzi do sedna. - Kiedy jest takie słońce, jak dzisiaj, wtedy falowniki wyłączają nam nasze instalacje.
- Co to znaczy? - dopytuję. Sołtys za chwilę zaprowadzi mnie do pomieszczenia gospodarczego, pokaże ów falownik. Na razie tłumaczy: - To takie urządzenie, które "odcina" moją instalację od sieci i wtedy produkowana przeze mnie energia nie trafia do systemu.
- A gdzie trafia?
- Nigdzie. Marnuje się po prostu, a ja nie zarabiam. To znaczy na moje konto, na mój wirtualny magazyn energii nie naliczają się kolejne kilowaty - tu sołtys Niesiołowic rozkłada ręce, jakby chciał pokazać, jak bardzo jest bezradny. - Miało być inaczej - stwierdza. - Zachęcano nas, wyliczano korzyści. Dlatego uważam, że ktoś najpierw nas oszukał, a teraz okrada.
Ich obowiązek
Piotr Kuraszyński mieszka na obrzeżach Poznania. Pracuje jako motorniczy, kieruje tramwajem, a panele na dachu zamontował przy wsparciu finansowym państwa - skorzystał z dotacji i z ulgi podatkowej. W sumie inwestycja kosztowała go, po uwzględnieniu zwrotów, 18 tysięcy złotych. Mówi, że włączenia falowników do tej pory zdarzały się sporadycznie.
- Bodaj dwa razy zauważyłem taką sytuację - przyznaje.
Ma świadomość, że problem może narastać i że w innych częściach Polski może być bardziej dotkliwy. Wszak instalacji fotowoltaicznych ciągle przybywa.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam