Jeśli dojdzie do zbrojnego ataku na Ukrainę, to Polska znajdzie się w wielkim niebezpieczeństwie. Nie chcę straszyć, ale mam nadzieję, że polski rząd bierze tę sprawę na poważnie i rozumie skalę zagrożenia - mówi prof. Emily Channell-Justice z Instytutu Badawczego do spraw Ukrainy na Uniwersytecie Harvarda.
Katarzyna Rosicka: Ponad 100 tysięcy rosyjskich żołnierzy przy granicy z Ukrainą, a prezydent Wołodymyr Zełenski podczas konferencji prasowej ostrzega, że konflikt pomiędzy tymi dwoma państwami będzie skutkował wojną na ogromną skalę. Pani profesor, czy powinniśmy się bać?
Prof. Emily Channell-Justice: Wszystko wskazuje na to, że tak, powinniśmy. Zastanawiająca jest odpowiedź Ukrainy. Z przekazów ukraińskiego rządu przebija się wołanie o spokój. Zapewnianie obywateli, że nie wiemy jeszcze, czego chce Rosja. W mojej opinii niemądrze byłoby sądzić, że nic złego się nie zdarzy. Jest za dużo żołnierzy stacjonujących przy granicach, za dużo sprzętu wojskowego i trwa to o wiele za długo, by nie odbierać tego jako realne zagrożenie.
Korzenie tego konfliktu sięgają jeszcze 2013 roku. Wtedy to administracja Wiktora Janukowycza przerwała negocjacje z Unią Europejską i zwróciła się do Rosji. To doprowadziło do Euromajdanu i późniejszej aneksji Krymu. Czy wtedy zwrócenie się Ukrainy do Rosji było konieczne? Czy Ukraina potrzebuje rosyjskich surowców, żeby przetrwać?
To bardzo ważne pytanie. W czasach ZSRR i jeszcze długo po ogłoszeniu przez Ukrainę niepodległości Rosja była jej najważniejszym partnerem ekonomicznym. Dopiero po 2010 roku Unia Europejska stała się opcją dla Ukrainy. Podkreślę, niepewną opcją. To sprawiło, że Ukrainie najbardziej opłacało się utrzymywanie dobrych, pokojowych relacji z Rosją. Jednak Rosja tego nie ułatwiała. Wielokrotnie nadużywała swojej pozycji, by wymusić większe ceny za, na przykład, tranzyt gazu. Teraz pojawił się nowy problem, jakim jest Nord Stream 2. Plan Rosji zakłada ominięcie Ukrainy. To sprawi, że odniesie ona straty na obu polach - ekonomicznym i politycznym, bo straci moc negocjacyjną w relacjach z Rosją.
Na budowie Nord Stream 2 zależy także zachodnim państwom. Czy wpłynie to na ewentualne sankcje, które NATO będzie chciało nałożyć na Rosję?
Oczywiście. Kwestią zasadniczą jest to, że Europa potrzebuje gazu. Władimir Putin jest tego świadomy i może właśnie dlatego pozwala sobie na takie kroki. Chociażby w Niemczech politycy są w tej kwestii podzieleni. Wielu z nich postuluje, żeby traktować Nord Stream 2 jedynie przez aspekt komercyjny, ekonomiczny. To nierealne. Putin zamienił gazociąg w trwały problem polityczny. Ukraina jest w środku tego wszystkiego. To sprawia, że o najmocniejsze sankcje mogą postulować Stany Zjednoczone. W ciągu ostatnich kilku dni Wielka Brytania także pokazała, że jest gotowa na silniejsze kroki. Warto tu wspomnieć, że istnieją działania, które mocno uderzą w Rosję poza Nord Stream 2.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam