Było chwilę po trzeciej, gdy zauważył światła pociągu. Jan Aścik nie czekał, aż przemknie koło niego. Od razu zrobił to, co do niego należało - nadał depeszę do zawiadowcy stacji kolejowej w Łapach, że skład właśnie przejechał koło jego dyżurki. Dopiero po chwili zorientował się, że popełnił błąd. Dwa słupy światła, które zauważył wcale się nie zbliżyły. Ale było już za późno.
Był 7 sierpnia 1931 roku. Prokurator pojawił się na miejscu niespełna dwie godziny po zdarzeniu. Już świtało. Wschodzące słońce odsłaniało makabryczny widok. Lokomotywa, który najechała na ostatnie wagony stojącego składu leżała przewrócona bokiem po lewej stronie nasypu. Obok stały dwa kompletnie roztrzaskane wagony. W pogięte blachy wplotły się wygięte szyny kolejowe. Kolejnych sześć wagonów obu pociągów było uszkodzonych w mniejszym stopniu. Wokół leżały rozrzucone walizki i przesyłki pocztowe. "Z pod szczątków rozbitych wagonów dały się słyszeć jęki konających, ciężko i lżej rannych, oraz wołania o pomoc" - opisywał krajobraz zniszczeń dziennikarz Kurjera Wileńskiego.
90 lat temu w Baciutach pod Białymstokiem miała miejsce jedna z największych katastrof kolejowych w Polsce w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Na podstawie relacji prasowych odtwarzamy, jak do niej doszło.
Baciuty, około godz. 2.50
Skład z Warszawy powoli zbliżał się do stacji końcowej - Białegostoku. W parowozie, który go ciągnął, przegrzewały się panewki. Maszynista zatrzymywał się co pewien czas i je oliwił, po czym ruszał dalej, starając się nadrobić wynikające z tego opóźnienie.
Dochodziła trzecia, gdy pociąg zbliżał się do stacji Baciuty, którą od Białegostoku dzieli tylko 15 kilometrów. Tam czekał na niego już dyżurny posterunku technicznego Jan Aścik.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam