Nie tylko dla Amerykanów będzie to kluczowe pytanie w 2024 roku: czy Donald Trump może wrócić do Białego Domu? Trudno w to uwierzyć, ale owszem, może. Wielu obserwatorów, zwłaszcza spoza Stanów Zjednoczonych, zastanawia się - jakim cudem.
Zakładając, że nie wydarzy się nic niespodziewanego, Donald Trump będzie kandydatem Partii Republikańskiej na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Gdy piszę te słowa, Trump cieszy się poparciem 66 procent zwolenników tego ugrupowania i remisuje lub prowadzi w sondażach z Joe Bidenem w hipotetycznym pojedynku bezpośrednim, w którym stawką byłaby już sama prezydentura.
6 grudnia odbyła się kolejna debata kandydatów Partii Republikańskiej, Trump po raz kolejny nie wziął w niej udziału - bo nie chciał i nie musiał. Można odnieść wrażenie, że amerykańskie media relacjonują je tylko z poczucia obowiązku. Po co bowiem poświęcać uwagę spektaklowi bez największej gwiazdy?
Trump nie jest silny wyłącznie jako potencjalny kandydat. To człowiek, który cały czas ma ogromny wpływ na partię. Jedno jego słowo, jeden wpis w internecie, decydowały o tym, kto zostanie trzecią osobą w państwie, a kto nie.
Gdy niedawno republikanie w swoim gronie (długo, niezdarnie i chaotycznie) wybierali przewodniczącego Izby Reprezentantów, liczyło się tak naprawdę jedno - kto dostanie aprobatę Trumpa. Gdy o jednym z kandydatów napisał, że jest globalistą, "republikaninem tylko z nazwy", odklejonym w dodatku od wyborców - kandydat kilka godzin później wycofał się z wyścigu.
Na przewodniczącego (który w razie śmierci prezydenta i wiceprezydenta zostaje głową państwa) wybrano niejakiego Mike'a Johnsona. Piszę "niejakiego", bo to najmniej doświadczony przewodniczący od 140 lat. Ale dostał poparcie Trumpa i to wystarczyło. To nie jest złośliwość. Senator Susan Collins przyznała, że musiała sprawdzić postać Johnsona w Google. A to senator z jego własnej partii. Dodajmy, że poprzedni przewodniczący z Partii Republikańskiej stracił funkcję po buncie frakcji protrumpowskiej w Izbie Reprezentantów. Zaś sam Johnson wspierał wysiłki Trumpa, by odwrócić wynik przegranych wyborów, czego kulminacją był zryw jego fanatycznych zwolenników na Kapitol. Teraz zaś, już jako przewodniczący, Johnson zapowiedział, że Izba upubliczni kolejne nagrania z ataku na Kapitol, ale zasłoni twarze napastników, aby "nie narażać ich na odwet lub na zarzuty ze strony Departamentu Sprawiedliwości". A przecież napastnikami są najzagorzalsi wyznawcy Trumpa.
Komentatorzy oraz krytycy Trumpa mówią, że to już nie jest Partia Republikańska, ale Partia MAGA - od słów "Make America Great Again", czyli wyborczego hasła eksprezydenta w 2016 roku.
Przybywa zarzutów, poparcie rośnie
Jak więc widać, szturm na Kapitol i próba odwrócenia wyniku wyborów nie zaszkodziły poprzedniemu prezydentowi. Co więcej - nie szkodzą mu też kolejne zarzuty karne związane z niedoszłym zamachem stanu. Ani kolejne zarzuty związane choćby z domniemanymi nieprawidłowościami w jego imperium finansowym. Można wręcz zaryzykować tezę, że mu pomagają. "Financial Times" pisze wprost: odkąd Trumpowi zaczęto stawiać formalne zarzuty, poparcie dla niego rośnie. W rozmowie z BBC analityk firmy badawczej Ipsos Clifford Young mówi, że dla 40-45 procent elektoratu Partii Republikańskiej więź z Donaldem Trumpem jest tak silna, że nie do przerwania. "Widzą świat jego oczami. Najzagorzalsi zwolennicy uważają, że został skrzywdzony i że akty oskarżenia są motywowane politycznie". A 61-letni Rom Solene z Arizony, który jest wyborcą Trumpa, ocenia w rozmowie z BBC, że zarzuty są "bezczelną próbą uniemożliwienia Panu Trumpowi walki o prezydenturę".
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam