W tej konkretnej sytuacji artyści nie powinni narzekać, tylko działać. Znam wielu, którzy teraz się zbierają, naciskają czy lobbują, żeby móc wrócić do gry, ale argument, że "bez koncertów nie mamy za co żyć", mnie nie przekonuje. Chociaż oczywiście byłoby lepiej, gdybyśmy mogli koncertować - tłumaczy Maciej Olbrych, wokalista zespołu Popkultura w rozmowie z tvn24.pl.
Lata 80. XX wieku były wyjątkowo ciekawym okresem dla polskiej muzyki. Rockowe protest songi przeplatały się z tanecznymi rytmami dyskoteki, a wiele napisanych wtedy tekstów do dziś porusza i skłania do refleksji. Od tego czasu na międzynarodowej i krajowej scenie pojawiło się wiele nowych, ciekawych propozycji, ale tamte dźwięki ciągle mają w sobie coś wyjątkowego, z czego nadal korzysta wielu artystów.
Tych inspiracji na pewno nie ukrywa zespół Popkultura, który w 2010 roku szturmem podbił największe sceny festiwalowe w Polsce, grając między innymi na Open'erze w Gdyni czy na krakowskim Coke Live Music Festival. Jednak po wydaniu debiutanckiego albumu na nową płytę "Miłość Zdrada", przyszło czekać osiem lat. Nie brakuje na niej charakterystycznych brzmień i beatu, przy którym trudno nie tańczyć. A teksty Macieja Olbrycha bardzo szczerze opowiadają o tym, co w miłości jest piękne, trudne i bolesne.
Estera Prugar: Kiedy po raz pierwszy słuchałam Popkultury, po wyłączeniu waszej płyty, w głowie usłyszałam Republikę. Dopiero po jakimś czasie doszłam do tego, dlaczego: masz w swoim głosie coś, co przypomina Grzegorza Ciechowskiego.
Maciej Olbrych: Grzegorz Ciechowski nie przyszedł na niczyje miejsce i przez nikogo nie będzie zastąpiony. Nie próbuję więc go w żaden sposób naśladować. Po prostu robię muzykę, za którą trochę tęsknię. Muzykę lat osiemdziesiątych, nowej fali - nie tylko polskiej, ale również brytyjskiej czy amerykańskiej - której jest dzisiaj zdecydowanie za mało. Urodziłem się w 1987 roku i wszystkie płyty, których słuchali moi rodzice, gdzieś we mnie pozostały i w związku z tym w taki sposób piszę i tworzę. A jeśli chodzi o sam głos, to nie mam na niego wpływu. Natura taki mi dała. Natomiast ta stylistyka jest mi bardzo bliska. Uważam, że to jest dobry sposób na przekazywanie emocji i dlatego z niego korzystam.
Za czym w tej muzyce tęsknisz?
To był bardzo dziwny, ale również kolorowy okres, w którym powstało wiele dobrej muzyki, ale także tej totalnie obciachowej. Kiedy przeglądam w internecie różne teledyski, to z jednej strony widzę, jak dużo powstało wtedy wspaniałych utworów, ale z drugiej strony – ile w tym było luzu i swobody. Jednocześnie wydaje mi się, że funkcje wielkich zespołów przejęli youtuberzy. Jest coraz mniej artystów, którzy umieliby utrzymać status gwiazdy przez lata. Każda dekada miała takie zespoły i może dzisiaj jest nim na przykład grupa Muse. Ale tak naprawdę nie mamy już prawdziwie wielkich zespołów, a idoli szuka się trochę gdzie indziej.
Podobno czas nietykalnych gwiazd rocka po prostu już się skończył.
Otóż to, ale mi tego trochę brakuje. Zarówno jako słuchaczowi, jak i muzykowi, który wspina się po tej drabinie kariery. Brakuje mi "show" – odcięcia, jak w teatrze. My jesteśmy artystami, wy jesteście publicznością i razem bierzemy udział w przedstawieniu. Te granice dzisiaj zniknęły. Z jednej strony jest to fajne i to szanuję, ale z drugiej - odczuwam pewien ich brak.
Na płycie "Miłość Zdrada" poruszasz różne tematy, często w niełatwy sposób.
Na tej płycie są poruszone dość mocne tematy, chociaż wydaje mi się, że muzycznie jest bardzo przyjemna. Natomiast warstwa tekstowa zmusza do myślenia. Słowa są absolutnie na poważnie i żeby trochę zdjąć tej powagi z całości, postawiliśmy na zabawę konwencją. Również w teledyskach i grafikach.
Dla mnie, taką muzycznie rozrywkową, ale tekstowo momentami wręcz brutalną w opisie jest piosenka "SOS Warszawa".
Chciałbym myśleć, że ta piosenka opisuje Warszawę przede wszystkim szczerze. Nie napinałem się na jakąkolwiek brutalność. To miasto, w którym się wychowałem i które bardzo kocham. A piosenka jest wyrazem mojego patriotyzmu, choć nie lubię tego słowa w takim znaczeniu, z jakim kojarzy się dzisiaj. Gdyby ktoś zapytał mnie, kim jest patriota, to odpowiedziałbym, że jest to osoba, która dba o swoje pochodzenie. W moim wypadku oznacza to, że piszę i śpiewam po polsku oraz o tym, co mnie otacza. Nawet jeżeli ta rzeczywistość nie zawsze jest przeze mnie akceptowana.
"SOS Warszawa" jest o żywym, rozwijającym się mieście, które ma swoje tempo i własne, warszawskie wibracje. Chociaż nie rozumiem, skąd potrzeba, aby ciągle budować tu kolejne kościoły. Może to zdanie kogoś zbulwersuje, ale naprawdę – gdzie się nie odwrócę, tam widzę następny powstający kościół. A później idę ulicą Jana Pawła II, czyli warszawską "dzielnicą czerwonych latarni”, przy której mieszczą się sex shopy i myślę, że to zderzenie jest artystycznie ciekawe.
Brakuje ci zaangażowania w sprawy społeczne i polityczne w muzyce?
Uważam, że jeżeli artysta ma jakiś światopogląd, to w swojej sztuce powinien zostawiać go w formie pewnego rodzaju pieczątki: to jestem ja i myślę w taki sposób. Wiem, że pojawiają się opinie, według których muzyk jest od grania i ważne, by piosenka się podobała, a jej tekst nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Muzyka jest dzisiaj bardzo szerokim pojęciem, często pełniąc funkcję wyłącznie użytkową: tańczymy do niej w klubach i słuchamy w samochodzie, jadąc do pracy. Ale wierzę, że muzyka powinna mieć przede wszystkim funkcję kulturową i zachęcać do dyskusji, w tym do krytyki. Właśnie w taki sposób staramy się w Popkulturze działać.
Dzisiaj, kiedy jeszcze cały czas sceny są pozamykane, kwestia ważności sztuki - w tym muzyki znów głośno - wybrzmiewa w dyskusji publicznej.
W tej konkretnej sytuacji artyści nie powinni narzekać, tylko działać. Znam wielu, którzy teraz się zbierają, naciskają czy lobbują, żeby móc wrócić do gry, ale mówienie "bez koncertów nie mamy za co żyć" mnie nie przekonuje.
Epidemia uderzyła w każdą branżę. Jeżeli padły wielkie obiekty turystyczne, w które zainwestowano wielkie pieniądze, to odłożenie na parę miesięcy gitary nie jest aż tak dramatyczne. Oczywiście byłoby lepiej, gdybyśmy mogli koncertować, ale kwestia strat branży artystycznej nie wydaje mi się w tej sytuacji najważniejsza.
Jednocześnie niewątpliwie jest to, że sztuka jest ludziom potrzebna. Epidemia dobitnie to udowodniła. Można było zobaczyć to chociażby w obrazkach, które pojawiały się w serwisach społecznościowych: "teraz spróbuj przeżyć bez filmów, książek i muzyki".
Wracacie z drugą płytą, nie dość, że w trakcie epidemii, to w dodatku po ośmiu latach przerwy. W dobie internetu to bardzo długo, a wiele rzeczy dookoła się zmieniło.
Podstawowa zmiana to oczywiście fizyczny nośnik muzyki, który aktualni pełni rolę marginalną. Naszą nową płytę wydaliśmy wspaniale, w takiej wersji "deluxe" i mogę tylko zachęcać, żeby pójść do sklepu i ją kupić. Ta fizyczna forma jest kolejnym elementem pracy twórcy, który zastanowił się nad okładką, pomyślał, co powinno być napisane w środku, jaka powinna być gramatura papieru i tak dalej. To wszystko w jakiś sposób uzupełnia wypowiedź artystyczną.
O wiele łatwiej można nagrać nowy materiał i go opublikować. Powoduje to jednak, że nieodkrytej muzyki jest w tej chwili tak dużo, a konkurencja jest tak wielka, że ciężko zrobić jakikolwiek krok do przodu. W tym czasie ograniczona została liczba programów muzycznych, a telewizje muzyczne właściwie zniknęły. Cóż, trzeba iść z duchem czasu.
Kuleję, jeśli chodzi o obsługę na przykład Instagrama, bo nie jestem fanem publikowania zdjęć każdego posiłku oraz stóp w kąpieli. Jest to jednak fajna możliwość bycia blisko z publicznością. Jeśli ktoś do nas pisze, to staram się odpisywać, bo myślę, że właśnie poza sceną ta relacja powinna taka być. Ale jak wspomniałem wcześniej: chciałbym, aby na scenie miała ona w sobie więcej z sytuacji teatralnej.
Po takiej przerwie premiera płyty jest płynną kontynuacją, czy drugim debiutem?
Osiem lat od Popkultury do Popkultury, to faktycznie dużo, chociaż niekoniecznie dla mnie. Cały czas robiłem muzykę i byłem przy wydawaniu płyt innych artystów, których wspierałem. Nie odczuwałem tego tak bardzo. Natomiast każde wydanie płyty – czy jest się zespołem początkującym, czy już z poważnym dorobkiem – zawsze jest debiutem, ponieważ przekazuje się nowe emocje i nie ma się pojęcia, jak zareaguje na nie publiczność. Myślę, że ten stres jest podobny za każdym razem.
Jeśli ktoś utrzymuje się na powierzchni popularności, to jego słuchacze nie usypiają i nie popadają w hibernację, więc łatwiej jest do nich dotrzeć – cały czas są w gotowości. Nie byliśmy pewni, czy ktoś w ogóle o nas pamięta, ale okazało się, że zarówno branża, jak i fani szybko przypomnieli sobie o Popkulturze i dzisiaj wszyscy jesteśmy zadowoleni. Historia toczy się dalej.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Michał Pańszczyk, TheDreams Studio