Unia Europejska wciąż nie ma pomysłu, jak ratować europejski przemysł motoryzacyjny przed katastrofą. Zmiana w obliczaniu kar za nadmiarową emisję dwutlenku węgla przez nowe samochody stanowi jedynie półśrodek – ocenił prezes Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych Tomasz Bęben.
Parlament Europejski poparł niedawno zaproponowane przez Komisję Europejską zmiany dotyczące unijnych norm emisji dwutlenku węgla, które mają poprawić sytuację producentów aut. To reakcja na presję konkurencyjną w tym sektorze ze strony Chin i USA.
Zmiany w normach emisji dwutlenku węgla
W kwietniu Komisja Europejska zaproponowała producentom samochodów osobowych i dostawczych trzy lata zamiast roku na dostosowanie się do unijnych celów redukcji emisji CO2. Dzięki temu będą mogli uniknąć kar w 2025 roku za niezrealizowanie celów. Te kary - według niektórych szacunków koncernów motoryzacyjnych - mogłyby wynieść łącznie nawet 15 mld euro.
Jak wskazał prezes Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych i członek zarządu Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Części Motoryzacyjnych CLEPA Tomasz Bęben, dotąd producenci mieli być rozliczani co roku – a jeśli ich średnia emisja przekraczałaby dopuszczalne limity, groziły im surowe kary finansowe za każdy gram CO2 ponad normę – i to naliczane od każdego wyprodukowanego egzemplarza pojazdu.
Zgodnie z nowym rozwiązaniem emisje z lat 2025, 2026 i 2027 będą sumowane i dzielone przez trzy. Liczyła się zatem będzie średnia z całego okresu, a nie wynik w poszczególnych latach. Daje to czas na zwiększenie sprzedaży pojazdów niskoemisyjnych i dostosowanie oferty do popytu rynkowego.
Bęben: to półśrodek i jedynie odroczenie kary
- Dobrze, że taka decyzja została podjęta, niemniej wciąż jest to półśrodek i jedynie odroczenie kary dla europejskiego przemysłu motoryzacyjnego. Popyt na samochody elektryczne w Unii Europejskiej jest nadal bardzo słaby, a jeśli się to utrzyma, za trzy lata europejscy producenci mogą się liczyć z nałożeniem na nich kar wynikających z przekroczenia norm. Chyba że kupią prawa do emisji od producentów samochodów elektrycznych spoza Starego Kontynentu, wspierając w ten sposób ich dalszy rozwój - stwierdził Tomasz Bęben. Ekspert zauważył, że branżę motoryzacyjną cieszy fakt przynajmniej częściowego uwzględnienia przez Komisję potrzeb sektora.
Dodał jednak, że rozpoczęty przez KE "strategiczny dialog" nie wskazał jak dotąd konkretnych środków, które mogłyby zmienić trudną sytuację europejskiego przemysłu motoryzacyjnego.
Zwiększający się dystans technologiczny
- Na razie mamy do czynienia jedynie z deklaracjami. Niedawno uczestniczyłem w posiedzeniu jednej z komisji sejmowych w temacie "wyzwań dla przemysłu motoryzacyjnego". Zaproponowałem, by wreszcie porozmawiać o rozwiązaniach i pomysłach na wyjście z impasu, bo o wyzwaniach już wszystko zostało powiedziane - choćby raporcie (Mario) Draghiego, który odbił się w Europie szerokim echem - stwierdził Bęben. Szef SDCM stwierdził, że UE działa w sprawach motoryzacji raczej reaktywnie niż proaktywnie, przy czym niektóre reakcje są nietrafione. - Chiny zalewały europejskie rynki elektrycznymi samochodami sprzedawanymi, jak twierdzi UE, w dumpingowych cenach, więc Unia wprowadziła wyższe cła na te pojazdy, bagatelizując jednocześnie fakt, że chińscy producenci sprzedają w Europie coraz więcej samochodów z napędem spalinowym oraz hybrydowym - zauważył. Bęben podkreślił, że europejski przemysł samochodowy gwałtownie traci swoją pozycję na międzynarodowych rynkach, co widać było doskonale na tegorocznych targach motoryzacyjnych w Szanghaju. - Europejskie marki były tam praktycznie niewidoczne. Obserwatorzy podkreślali, że widać zwiększający się dystans technologiczny między europejskimi i chińskimi firmami w segmencie elektrycznych samochodów bateryjnych. Jesteśmy już nie dekadę, ale kilkanaście lat za Chinami. UE nie robi wystarczająco dużo, żeby ten dystans zmniejszyć - zaznaczył.
W tym "Europa jest praktycznie bezkonkurencyjna"
Prezes SDCM wskazał, że europejski sektor motoryzacyjny zmaga się z coraz droższą energią, rosnącymi kosztami pracy i coraz trudniejszym dostępem do surowców, zwłaszcza tych, które są niezbędne do produkcji baterii samochodowych.
- Mamy za to świetną kadrę inżynierską, która przez ostatnią generację bardzo rozwinęła technologię silnika spalinowego, a w niej Europa jest praktycznie bezkonkurencyjna. Producenci mogli ją nadal rozwijać pod kątem redukowania emisji, ale usłyszeli, że mają się zajmować wyłącznie elektromobilnością, tak więc prace nad pozostałymi technologiami zostały rzucone w kąt - dodał.
Jak zauważył, rywalizacja europejskich firm z chińskimi konkurentami w technologii samochodów bateryjnych jest już praktycznie niemożliwa. - Chińskie koncerny przez ostatnie lata rozwijały swoje technologie, często za państwowe pieniądze, a przy tym mają dostęp do kluczowych surowców, w tym pierwiastków ziem rzadkich, na rynku których Chiny mają niemal monopolistyczną pozycję. Mają też o wiele niższe koszty pracy i produkcji i znacznie bardziej przyjazne otoczenie regulacyjne - zaznaczył.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock