"Było to 3 maja 1943 roku. Walki w getcie warszawskim trwały już ponad dwa tygodnie. O 11 rano Niemcy otoczyli dom przy Franciszkańskiej 30. Ten czteropiętrowy budynek, jak zresztą wszystkie inne dookoła, palił się. W jego piwnicach mieścił się sztab operacyjny czterech oddziałów Żydowskiej Organizacji Bojowej. Cały teren otoczony był przez Niemców uzbrojonych w broń maszynową. U wszystkich wyjść stali żandarmi. Sytuacja była ciężka – właściwie beznadziejna" – wspomina Marek Edelman, jeden z przywódców powstania w getcie.
Jan Dawid Landau, pseudonim Dudek, bojowiec Żydowskiego Związku Wojskowego wychodzi z walczącego getta. Po tak zwanej aryjskiej stronie zatrzymuje go polski policjant granatowy. Żąda okupu, grozi, że wyda go Niemcom. Landau wyciąga broń i zabija policjanta. Następnie wraca do getta, korzystając z tajnego przejścia przy ulicy Muranowskiej 6.
Marek Edelman, jeden z przywódców powstania i ostatni dowódca Żydowskiej Organizacji Bojowej, wspomina walki przy ulicy Franciszkańskiej w piątą rocznicę powstania w getcie, w relacji dla Polskiego Radia przetłumaczonej z jidysz przez Annę Rosenfeld:
Było to 3 maja 1943 roku. Walki w getcie warszawskim trwały już ponad dwa tygodnie. O 11 rano Niemcy otoczyli dom przy Franciszkańskiej 30. Ten czteropiętrowy budynek, jak zresztą wszystkie inne dookoła, palił się. W jego piwnicach mieścił się sztab operacyjny czterech oddziałów Żydowskiej Organizacji Bojowej. Cały teren otoczony był przez Niemców uzbrojonych w broń maszynową. U wszystkich wyjść stali żandarmi. Sytuacja była ciężka – właściwie beznadziejna. Aby przeżyć, wyrwać się z łap Niemców, pozostało tylko jedno wyjście: zaatakować. Spróbować przerwać kordon. Dowódca nie wahał się. Wokół robiło się już ciemno, tak że jeden drugiego już prawie nie widział. W nocy rozpoczęliśmy szturm. Z rozkazu dowódcy przez wąskie wyjścia ruszyły pierwsze dziesiątki bojowców. Sekundę później rozległ się jazgot karabinów maszynowych. Nasi ludzie padli na ziemię. Zdawało się, że ta niewielka stosunkowo odległość – sto metrów dzielące nas od podwórka, do którego mieliśmy dobiec – jest nie do przebycia. Mijają sekundy, minuty, a nasi chłopcy leżą nieruchomo na ziemi. Kolejny rozkaz. Podrywają się, biegną, by znowu parę metrów dalej paść na ziemię – na wprost niemieckiego karabinu maszynowego. Moment i wszyscy zginą. Cała dziesiątka. Niespodziewanie skądś z tyłu padają strzały. Jednocześnie niemiecki grad ogniowy milknie. To Jurek Błones po cichu podpełzł do obsługi niemieckiego kaemu i z bliska – z pięciu metrów – zniszczył hitlerowskie gniazdo.
"W większości wypadków Żydzi przed opuszczeniem bunkrów stawiali opór z bronią w ręku. W związku z tym zanotowano dwa wypadki zranienia" – notuje generał Juergen Stroop w meldunku dziennym. Dowódca oddziałów SS dodaje, że w akcji likwidacyjnej tego dnia schwytano tysiąc czterysta dziewięćdziesiąt dwie osoby, a zabito dziewięćdziesiąt pięć.
Film "Marek Edelman. Życie. Po prostu"
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Jürgen Stroop/Instytut Pamięci Narodowej/Żydowski Instytut Historyczny