Powtarzające się incydenty z agresywnymi przechwyceniami samolotów zwiadowczych NATO przez rosyjskie myśliwce dobitnie pokazują, jak Rosjan drażni ich aktywność. Od zagarnięcia Krymu maszyny Sojuszu krążą u granic Rosji wyjątkowo często. Przeważnie są to RC-135, amerykańskie konie robocze zwiadu powietrznego. Dzięki swojemu wyposażeniu nawet nie muszą zbliżać się za bardzo do granic Rosji, aby ją szpiegować.
O tym, jak gwałtownie wzrosła częstotliwość lotów samolotów zwiadowczych Zachodu, mówił pod koniec 2014 roku ówczesny dowódca rosyjskiego lotnictwa, generał Wiktor Bondariew. Tylko w okolicy europejskich granic Rosji miało co tydzień przelatywać ich od ośmiu do dwunastu.
- Amerykańskie strategiczne samoloty zwiadowcze RC-135 latają praktycznie codziennie. Jak do tej pory w 2014 roku wykonały 140 misji u granic Rosji, podczas gdy w 2013 roku było ich tylko 22 - stwierdził Bondariew.
Sytuacja do dziś zapewne nie zmieniła się znacznie, choć Rosjanie nie prezentowali już takich informacji, a NATO nie mówi nic o swoich lotach zwiadowczych z zasady. Biorąc jednak pod uwagę znacznie częstsze niż niegdyś przechwycenia zachodnich samolotów przez rosyjskie myśliwce (w ciągu roku cztery przypadki z udziałem Su-27 i RC-135), częstotliwość lotów prawdopodobnie nie zmieniła się znacząco.
Co więcej, pod koniec marca tego roku dowódca sił USA i NATO w Europie gen. Philip Breedlove zaapelował o oddanie mu do dyspozycji jeszcze większej ilości maszyn zwiadowczych. Te, które ma pod swoją kontrolą, mają nie wystarczać do bieżącego śledzenia Rosjan.
Fotografia to przeżytek
Współczesne samoloty szpiegowskie odbiegają od stereotypu zakorzenionego w świadomości publicznej jeszcze w latach 50. Nie są to już pomalowane na czarno tajemnicze maszyny, które wlatują nad kraj przeciwnika i robią zdjęcia bazom wojskowym. To zadanie przejęły satelity szpiegowskie, które nie muszą naruszać granic przestrzeni powietrznej i bezpiecznie obserwują rozległe obszary z orbity.
Dzisiaj samoloty zwiadowcze są bliższe samolotom pasażerskim, które wypełniono zaawansowaną elektroniką. Wiele z nich to przebudowane maszyny cywilne. Nie latają szybko czy wysoko. W wypadku wojny są praktycznie bezbronne, ale w czasie pokoju są bezpieczne, bowiem nie naruszają granic.
Ponieważ zadanie robienia zdjęć, czyli tak zwanego zwiadu obrazowego, przejęły przede wszystkim satelity, współczesne samoloty zwiadowcze koncentrują się na zwiadzie elektronicznym. W nazewnictwie anglojęzycznym całą tę dziedzinę określa się akronimem SIGINT, od Signals Intelligence. Dzieli się ją jeszcze na COMINT i ELINT. W skrócie oznaczają one zdobywanie informacji poprzez podsłuchiwanie łączności przeciwnika lub śledzenie różnych sygnałów wysyłanych przez jego radary. Z tym drugim łączy się też dziedzina zwana MASINT, w ramach której dokładnie analizuje się różne sygnały emitowane przez sprzęt wroga, tak aby poznać jego możliwości.
Pewne typy samolotów mają też zamontowane specjalne radary, które służą do tak zwanego „obrazowania”, czyli tworzenia wizualizacji terenu. To substytut dawniejszego robienia zdjęć. Samoloty ze specjalną aparaturą mogą lecieć wzdłuż granicy i przy pomocy wiązki radarowej „obrazować” terytorium wroga z dużą dokładnością. Tworzą tym samym elektroniczny odpowiednik zdjęć. W taki sprzęt są między innymi wyposażone legendarne samoloty zwiadowcze U-2. Ich najnowsza wersja oznaczona U-2S nie ma na stałe aparatów fotograficznych, ale specjalistyczny radar ASARS-2 służący właśnie do „obrazowania”.
Dokładne możliwości aparatury szpiegowskiej montowanej na samolotach wszystkich państw są tajemnicą. Czasem podawane są jedynie bardzo ogólne dane w rodzaju tych, że aparatura niektórych wersji samolotu RC-135 umożliwia śledzenie aktywności wojska wroga na dystansie 500 kilometrów.
Latający podsłuch elektroniczny
Zdecydowanie największą flotę latających szpiegów mają Amerykanie. Przodowali w tej dziedzinie od początku zimnej wojny i tak pozostało. Kośćcem tej floty są wspomniane samoloty RC-135. U podstawy to samoloty pasażerskie Boeing 707, które wojsko USA w latach 60. wybrało jako bazę do wielu specjalistycznych maszyn. Od tankowców, przez transportowce, po samoloty zwiadowcze. Wszystkie powstały w latach 60. i latają do dzisiaj, przechodząc w międzyczasie gruntowne modernizacje. RC-135 należą formalnie do lotnictwa wojskowego USAF. Obecnie w służbie pozostają 22 maszyny. Siedemnaście z nich to podstawowe zwiadowcze RC-135V/W Rivet Joint, których zadaniem jest ogólnie SIGINT. To takie maszyny najczęściej latają w pobliżu Rosji. Na pokładzie mają kilkunastu operatorów i oficerów wywiadu, którzy na bieżąco śledzą komunikację radiową w okolicy i namierzają dokładnie pozycję z jakiej jest wysyłana. Jeśli samolot zwiadowczy pokręci się w pobliżu przeprowadzanych ćwiczeń, może na przykład wyśledzić jakie jednostki biorą w nich udział, jak są rozmieszczone i jakie mają reguły komunikacji. To wszystko bardzo cenne informacje dla wywiadu i można je zdobyć analizując same sygnały, bez konieczności łamania ich szyfrów. To, czy Amerykanie potrafią odczytywać zakodowaną rosyjską łączność, należy do ich najściślejszych tajemnic i na ten temat można jedynie spekulować. Podobnie obserwowane i lokalizowane są np. sygnały z radarów przeciwnika zamontowanych w samolotach czy bateriach rakiet przeciwlotniczych. Każdy typ radaru wysyła sygnały w unikalny sposób, co pozwala np. określić, że w którym miejscu w Kaliningradzie stoi radar baterii rakiet S-300.
USAF ma także trzy RC-135S Cobra Ball. Te maszyny specjalnie przystosowano do śledzenia startujących rakiet międzykontynentalnych i ich głowic wchodzących w atmosferę. Robiąc różne pomiary latający szpiedzy mogą dostarczyć wywiadowi szeregu danych. Na przykład jak długo działały silniki poszczególnych stopni rakiety, jaką miała trajektorię lotu, z jaką prędkością się poruszała, ile miała głowic i wiele innych. Informacji na temat lotów tych maszyn brak. Można jednak się spodziewać, że podczas testów rosyjskich rakiet balistycznych kręcą się w pobliżu Kamczatki, gdzie znajduje się poligon Kura, który jest zawsze celem dla głowic. Mogą też latać nad Morzem Barentsa, z którego okręty podwodne odpalają swoje rakiety.
Ostatnimi przedstawicielami rodziny RC-135 są dwie maszyny oznaczone literą U i nazwą Combat Sent. To właśnie jedna z nich miała zostać przechwycona w weekend przez Su-27. RC-135U są zmodyfikowane w celu śledzenia wyłącznie emisji radarów przeciwnika. Mają za zadanie zebrać wyczerpujące informacje na ten temat, aby można było opracować odpowiednie systemy ostrzegania i zakłócania.
Drony przejmują pałeczkę
W służbie USA pozostaje też około 20 samolotów U-2S Dragon Lady, których przysłania do Europy na stałe chciałby gen. Breedlove. W teorii to wiekowe maszyny, które zaprojektowano jeszcze w latach 50. do szpiegowania ZSRR przy pomocy aparatów fotograficznych. Te latające obecnie zbudowano jednak w latach 80. i są znacząco zmodyfikowane. Są między innymi większe. Mają też zupełnie inne wyposażenie. Ich najważniejszym narzędziem są wspomniane specjalne radary służące do „obrazowania”. Przenoszą też standardowy sprzęt do wykrywania wrogiej komunikacji. Mogą też mieć tradycyjne aparaty, ale nie jest to już ich główne wyposażenie.
Główną zaletą U-2S jest to, że osiąga pułap ponad 21 km, gdzie docierają nieliczne samoloty. Z takiej wysokości można szpiegować bardzo duży obszar. U-2S są substytutem satelitów, które nie zawsze można skierować szybko nad miejsce zapalne. Obecnie są jednak powoli zastępowane przez strategiczne drony rozpoznawcze RQ-4 Globalhawk, które również mają potężny radar służący do „obrazowania”. Dodatkowo są wyposażone w kamery i aparaty.
Swoich latających szpiegów ma też flota. To zmodyfikowane samoloty PC-3 Orion, oznaczone EP-3 ARIES II. Mają podobne zadania jak RC-135W/V Rivet Joint, czyli szeroko pojęty zwiad elektroniczny. Dokładne możliwości nie są znane. Wojsko oficjalnie mówi o „sprzęcie zwiadowczym najwyższej klasy”. EP-3 są powoli wycofywane. Mają je zastąpić drony, a dokładniej morska odmiana wspomnianych RQ-4, oznaczona MQ-4C Triton.
W cieniu tych dość dobrze znanych samolotów i dronów kryją się też tak zwane „czarne” maszyny, czyli te utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Siłą rzeczy nie wiadomo na ich temat praktycznie nic. Najnowocześniejszym „czarnym” latającym szpiegiem Amerykanów prawdopodobnie jest dron RQ-180. Według magazynu „Aviation Week”, to duże maszyny (rozpiętość ich skrzydeł ma wynosić około 40 metrów, czyli 2/3 rozpiętości B787 Dreamliner) zdolne utrzymywać się przez dobę na wysokości ponad 20 kilometrów. Jakie mają możliwości zwiadowcze nie wiadomo.
Ruchy nad morzami
Cała amerykańska flota powietrznych zwiadowców liczy blisko sto maszyn. Chodzi przy tym tylko o maszyny o charakterze strategicznym, czyli zdobywające informacje na szerszy użytek wojska oraz wywiadu. Nie taktyczne, które latają np. nad polem bitwy w Afganistanie, dostarczając dowódcom informacji na temat bieżącej aktywności wroga. Cały ten niemały tłum latających szpiegów koncentruje się w trzech rejonach: Europie oraz na Bliskim i Dalekim Wschodzie. Dokładne trasy lotów nie są znane, bo Amerykanie, podobnie jak Rosjanie, najczęściej latają bez włączonych transponderów. Powietrznych szpiegów nie można więc podejrzeć na stronach śledzących ruch w przestrzeni powietrznej. Jest jednak pewne, że w Europie latają nad Morzem Śródziemnym, Czarnym, Bałtyckim, Norweskim i Barentsa. Stamtąd mają najlepszy wgląd w szereg rosyjskich baz i silnie zmilitaryzowanych regionów, oraz w obszary największej aktywności floty. W Dalekiej Azji koncentrują się na długim wybrzeżu Chin, przez Koreę, po pacyficzne wybrzeże Rosji. Na Bliskim Wschodzie celem jest Iran, Irak i wspieranie własnych wojsk w Afganistanie.
Trudne relacje
Latając nad wodami międzynarodowymi szpiedzy trzymają się blisko granic obserwowanych państw, ale nie przekraczają ich. Chińczycy i Rosjanie zapewne wysyłają im na spotkanie swoje myśliwce, podobnie jak robi NATO w stosunku do maszyn Rosjan. Ich celem jest przeszkadzanie w szpiegowaniu i zmuszenie intruza do odsunięcia się od granicy. Czasami dochodzi przy okazji do groźnych incydentów. W 2001 roku w pobliżu wyspy Hainan chiński myśliwiec staranował EP-3 ARIES należący do US Navy. Ciężko uszkodzona maszyna amerykańska lądowała na terytorium Chin. Pilot myśliwca zginął. Amerykańską załogę szybko wydano, ale samolot rozłożono na części i przebadano. Do mniej groźnego incydentu doszło nad Bałtykiem latem 2014 roku, kiedy RC-135 miał uciekać przed „agresywnym” rosyjskim myśliwcem Su-27. Uchodzący Amerykanie naruszyli przestrzeń powietrzną Szwecji. Można jedynie się domyślać, co skłoniło rosyjskiego pilota do manewrów, które aż tak przestraszyły Amerykanów. Być może akurat mieli szansę zaobserwować coś bardzo ciekawego, a Rosjanie chcieli im to uniemożliwić.
Do podobnych incydentów dochodzi w ostatnich dwóch latach znacznie częściej niż przed rosyjską agresją na Ukrainę. Zaostrzenie relacji pomiędzy Rosją a NATO podniosło aktywność latających szpiegów do poziomów nienotowanych od zakończenia zimnej wojny. Można się więc spodziewać kolejnych incydentów, które niosą z sobą ryzyko wypadku. Nawet przy braku złej woli obu stron, gwałtowne manewry samolotów w małej odległości od siebie mogą doprowadzić do kolizji i poważnego kryzysu dyplomatycznego.
Autor: mk//gak / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USAF