We wtorek mija termin dopisywania się do spisów wyborców. Polacy, którzy przebywają za granicą, muszą to zrobić, by zagłosować w niedzielnych wyborach. Tłumaczymy, jak można to zrobić.
Wyborcy przebywający poza Polską, aby oddać głos, do wtorku muszą zgłosić się do właściwego terytorialnie konsula o ujęcie w spisie wyborców. Są trzy sposoby na złożenie wniosku o dopisanie do spisu wyborców za granicą:
- przez internet przy użyciu usługi e-Wybory (https://ewybory.msz.gov.pl/), - złożenie wniosku w postaci papierowej z własnoręcznym podpisem (także korespondencyjnie), - poprzez złożenie wniosku na adres poczty elektronicznej konsula z załączonym skanem/fotografią podpisanego własnoręcznie wniosku.
Formularz jest dostępny na stronach internetowych placówek zagranicznych.
Za granicą wyborcy mogą głosować również na podstawie zaświadczenia o prawie do głosowania. Wniosek - z własnoręcznym podpisem - o wydanie zaświadczenia o prawie do głosowania można złożyć w dowolnie wybranym urzędzie gminy do 12 października.
Polacy głosujący za granicą w wyborach do Sejmu wybiorą kandydatów z okręgu nr 19 (Warszawa), a w wyborach do Senatu - kandydatów z okręgu nr 44 (Warszawa - Białołęka, Bielany, Śródmieście, Żoliborz). Poza granicami Polski wyborcy będą mogli oddać głos w jednym z 410 obwodów głosowania. Najwięcej obwodowych komisji wyborczych - po kilkadziesiąt - utworzono w Wielkiej Brytanii, w Stanach Zjednoczonych oraz w Niemczech.
Wszystko o wyborach znajdziesz TUTAJ >>>
"Liczby nieco przerażają, jeśli chodzi o organizację prac komisji"
O wyborach za granicą mówił w poniedziałek w TVN24 Kamil Arendt, mieszkający w Wielkiej Brytanii założyciel organizacji PoloniaExpress.
- W tym roku w ogóle występuję w roli nie tylko wyborcy, ale także będę przewodniczącym jednej z obwodowych komisji na terenie Londynu - powiedział. Jak mówił, jest "bardzo duże zainteresowanie" głosowaniem "i to cieszy". - Liczba komisji jest duża, natomiast nie podzielam do końca optymizmu w kwestii tego, czy na pewno te wszystkie głosy uda się policzyć. Będzie bardzo trudno - ostrzegał Arendt.
- Są miejsca na świecie, gdzie ta taka dość umowna granica około dwóch tysięcy wyborców na komisję już jest przekroczona. Takich komisji jest czterdzieści, wydaje mi się, że do końca dzisiejszego dnia będziemy mieli ich pewnie co najmniej pięćdziesiąt - powiedział.
Ocenił, że "to są takie liczby, które nieco przerażają, jeżeli chodzi o organizację samej pracy komisji podczas dnia wyborów i podczas głosowania".
- Zawsze trzeba było czekać w długich kolejkach. W tym roku pewnie będzie jeszcze gorzej. Przede wszystkim komisje przygotowują się bardzo do tej ciężkiej pracy, bo przypomnijmy, że mają 24 godziny na policzenie wszystkich głosów - do Sejmu, do Senatu i referendum. Jeżeli się nie zmieszczą w tym czasie, to wszystkie głosy z danej lokalizacji przepadają. Takie są obecne wytyczne Państwowej Komisji Wyborczej i to rzeczywiście dla niektórych komisji będzie bardzo wielki problem. Nie wiem, czy wszystkie się wyrobią. Moim zdaniem bez wpadek się nie obejdzie - stwierdził.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24