Jak się kończy finał, wtedy po cichu mówię do żony, że to był już ostatni raz. Ona już to słyszała kupę razy. A ja i tak idę kolejny raz - mówi Andrzej Piotrowski, który zbiera pieniądze dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy od pierwszego finału w 1993 roku.
TVN DISCOVERY POLSKA JEST GOSPODARZEM I PARTNEREM 28. FINAŁU WIELKIEJ ORKIESTRY ŚWIĄTECZNEJ POMOCY.
Z puszką pojawia się na ulicach około południa. Od kilku lat z teściową i żoną kwestuje zawsze w tym samym miejscu. Zbierają po kilka puszek w dniu każdego finału. Wolontariusz weteran ma swój charakterystyczny strój i hasło na plecach: Kochajcie Świętego Mikołaja. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
Bieda z nędzą
Pomysł włączenia się w zbiórkę powstał tak spontanicznie, że dzisiaj trudno powiedzieć, co było tym bodźcem. W pewnej mierze przyczyniły się do tego wydarzenia z grudnia 1990 roku, kiedy ośmioletni syn Andrzeja Piotrowskiego z Łap zachorował na nowotwór nerki i przeszedł poważną operację, po której lekarze dawali mu pół roku życia. Wówczas ojciec niemal mieszkał z synem w szpitalu. Do czasu pierwszego finału WOŚP w 1993 roku. - Stan tego szpitala był jak bieda z nędzą albo jeszcze gorzej. W Białymstoku nie było wtedy oddziału onkologii dziecięcej. Wówczas lekarzy onkologów dziecięcych nawet nie było - wspomina Andrzej.
Z żoną podzielili się obowiązkami. Joanna została w domu i opiekowała się młodszą córką Magdą. Andrzej zajął się synem. Piotr przeżył niejeden taki wyrok i długie, kosztowne leczenie. Andrzej śmieje się, że syn przeżył, bo miał i ma fajnych rodziców, których do dziś kocha.
Orkiestra pojawiła się ponad dwa lata później. - To spontanicznie powstało: skoro nie ma nic, a może być cokolwiek… i tak się zaczęło. Wspomina, że wówczas w szpitalach brakowało podstawowego wyposażenia. Igły jednorazowe były dużym wydarzeniem. Leki kupował wspólnie z dyrektorem. Siadali razem i liczyli, kto ile pieniędzy może dołożyć. - Wtedy nie można było chorować. Obracałem się na różnych oddziałach, także na chirurgii i nefrologii. Widząc to, moja akcja nabrała rozpędu - mówi dzisiaj.
Puszka po lizakach
Puszkę do zbiórki, jeszcze polskich milionów przed denominacją, zrobił z plastikowego opakowania po lizakach. - Wtedy nie było żadnych puszek, żadnych skarbonek, żadnych sztabów. Jurek Owsiak i Walter Chełstowski rzucili hasło w telewizji - przypomina Andrzej.
Zebrane w mroźnym marcu 1990 roku pieniądze liczył w domu do drugiej w nocy wspólnie z małymi dziećmi i żoną. Pogrupowane monety i banknoty zawieźli do banku. - To było praktykowane przez parę lat - opowiada.
Dziś Piotr jest zdrowy i w pełni sprawny. Dzieci Andrzeja poszły na studia i wyprowadziły się od rodziców. W zbiórkach biorą udział, jeśli czas im pozwala. - Zawsze mówię Piotrkowi, że tatuś za ciebie nazbiera - śmieje się.
Historia z ciekawostką w tle
Nie liczył i nie liczy pieniędzy, które uzbierał przez wszystkie orkiestrowe finały. Z białostockiego sztabu słyszy co roku, że zajmuje wysokie miejsce na listach wolontariuszy z najwyższym wynikiem zbiórki. Jeżeli już coś liczy, to upływ lat z Orkiestrą i pieniądze, które uzbierała cała Polska. Wyliczył, że WOŚP zebrała łącznie już ponad miliard i sto tysięcy złotych.
- W przeliczeniu statystyczny Polak co roku przez 27 finałów wrzucił do puszki niecałe złoty dziesięć. To niewiele, ale przy tym, jaka jest zabawa. I każde dziecko w Polsce za złoty dziesięć ma przebadany słuch po urodzeniu - podkreśla.
- Z upływem lat historia nabrała drugiego rumieńca. W tym roku będzie to trzeci lub czwarty finał, kiedy będę zbierał dla WOŚP razem ze swoją teściową. Ciekawostką jest, że ma 83 lata - mówi o pani Natalii.
Teściowa Andrzeja co roku dostaje własną puszkę i identyfikator wolontariusza. Choć w niedzielę będzie kwestowała przez kilka godzin, to całym sercem jest z orkiestrą Owsiaka.
Światowy fenomen orkiestry
W pierwszych latach akcji dla WOŚP Andrzej kwestował trochę w Białymstoku, trochę w Łapach, gdzie wciąż mieszka. Odkąd poznał ludzi z białostockiego sztabu WOŚP, tak do dzisiaj pracuje razem z nimi. Dba o to, by młodzi wolontariusze, którzy chodzą z puszkami w obrębie jego rewiru, czyli białostockiego Rynku Kościuszki, także mieli zapełnione puszki.
- Zawsze staram się, żeby im pomóc, wskazać drogę do miejsc, gdzie rozdają gorącą herbatę czy rosół. Zachęcam też dorosłych, żeby wrzucali do puszki także tym młodym. Mam dzięki temu olbrzymią frajdę, bo sam zbieram już 28 lat - przypomina. - W świecie nie da się tego wytłumaczyć. Ani na wschodzie, ani na północy, ani na południu, na zachodzie są pewne formy pomocy, ale to nie jest to. Najkrócej tłumacząc, młodzież poprzez zabawę zbiera pieniądze dla dzieci - mówi, akcentując każde słowo.
Nadmienia, że bardzo często podchodzą do niego cudzoziemcy i pytają, jakie mamy święto w styczniu, bo w kalendarzu tego nie widać. Kiedy mówi, że Polacy sami sobie zrobili to święto, to obcokrajowcy zupełnie nie rozumieją, że tyle ludzi w jednym miejscu bawi się, są czerwone serduszka i jeszcze pieniądze na coś zbierają. - Orkiestra jest dla nich magią, u nich tego nie ma - opowiada Andrzej.
Tłumaczy, że to wszystko służy czemuś cudownemu. Sam ukuł sobie powiedzenie, którego często używa wobec osób, które spotyka, przebierając się za Świętego Mikołaja: "Wrzuć i nigdy nie skorzystaj z tych pieniędzy". - Wydaje mi się, że to sentencja tego wszystkiego - podkreśla.
Wściekły za geriatrię
Z każdym rokiem coraz częściej słyszy od rodziców czy dziadków, że ich dzieci i wnuki skorzystały z pomocy WOŚP. Sam ubolewa, że od paru lat geriatria jest likwidowana z oddziałów. - To zostało tak spieprzone. Dziadkowie, babcie są tak cudowni. Po dziś dzień tak umieją dodać otuchy. Boli, że tego nie ma, bo im się to należy i to jest nasz szacunek dla tych ludzi - zwraca uwagę.
Po wypadku samochodowym na Białorusi, który - jak sam mówi - przeżył cudem, zawziął się, że odpocznie, podleczy się i tym razem odpuści sobie finał i kwestowanie na ulicy. - Wytrzymałem do jedenastej, a potem w samochód i jedziemy. Było wesoło, jak zwykle - przyznaje.
Wolontariusz numer jeden
Od siedmiu lat jest pierwszym wolontariuszem WOŚP w Białymstoku. Taką tradycję przyjął sam tutejszy sztab. Numer dwa na identyfikatorze ma jego żona, a numer trzy - teściowa Natalia. Andrzej kwestuje zawsze w tym samym miejscu na Rynku Kościuszki w Białymstoku - między ratuszem a bankiem od strony ulicy Zamenhofa. Jeśli sił mu starcza, stara się dotrwać chociaż do Światełka do Nieba. Co roku oddaje WOŚP dwie, trzy pełne puszki. Zdarzało się pięć i sześć. - Mało osób nas mija, a dużo podchodzi. Jeszcze chce się żyć - śmieje się.
Ma prawie wszystkie identyfikatory, które obowiązywały od 1995 roku. Dwa z nich oddał za wrzutkę dużej kwoty pieniędzy do puszek. - Rzeczywiście było wtedy trochę papierków. Dwa identyfikatory oddałem w prezencie, bo już nic nie miałem. Nawet przyklejanych serduszek - opowiada o początkach.
Koń poczeka
Wspomina, że w tamtym roku był wielki kryzys z serduszkami. Z jednego z pierwszych finałów pamięta chłopca, od którego dostał świnkę skarbonkę. - Mówię mu, że ta świnka do mojej skarbonki nie wejdzie, a to już był czas, że puszki trzeba było zaklejać. I to kilkuletnie dziecko, niewiele myśląc, tę świnkę na schodach przy cerkwi zbiło - rozczula się.
Pieniądze sprzed cerkwi pomagał zbierać dziecku razem z jego rodzicami i wszystko wrzucili do skarbonki WOŚP. Z innego finału pamięta, że inne dziecko przyniosło mu swoją skarbonkę.
- Usłyszałem wtedy: bo ja chciałem konia kupić, ale koń poczeka. Ja dla dzieci ją oddam - przytacza rozmowę z dzieckiem. - Są też dzieci, które nazywam "mój abonament" i one przychodzą co roku. Przynoszą mi małe papierowe skarbonki WOŚP, które rozdajemy i pełne wymieniają na puste, by za rok znów je przyjść - dodaje.
Co roku przychodzą do niego te same rodziny z dziećmi, rodzice i dziadkowie z dziećmi w wózkach. Teraz te dzieciaki same zostają wolontariuszami.
Motocyklem na krańcu świata
Pomysł na zbieranie pieniędzy w stroju Świętego Mikołaja pojawił się przed laty w trakcie spotkań ze znajomymi, kiedy wrócił z podróży motocyklem na północ Europy. Wtedy Andrzej wybrał się spełnić swoje marzenie i dotarł do Nordkappu. Przejeżdżał przez miasteczko Świętego Mikołaja, Rovaniemi w Finlandii, i tak narodziła się tradycja Andrzeja Świętego Mikołaja.
Jego znajomi z Białegostoku uszyli mu w prezencie strój, a kolega zrobił mu napis na plecach: "Kochajcie Świętego Mikołaja. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy". I tak już zostało. - Ten strój nigdy nie był zakładany przy żadnej innej okazji. Dzisiaj wisi w szafie i czeka na niedzielę - podkreśla. Zapowiada, że już w piątek przymierzy swój czerwony strój. Po chwili dodaje: - W ten jeden jedyny dzień w roku nie mam żony Asi, tylko żonę Świętego Mikołaja, która nazywa się Merry Christmas.
Z wiatrem w żagle
Finał WOŚP to jednodniowa zbiórka publiczna. W poprzednich 27 edycjach fundacja zebrała i przeznaczyła na wsparcie polskiego systemu ochrony zdrowia ponad miliard złotych. Hasło 28. Finału brzmi: "Wiatr w żagle. Dla zapewnienia najwyższych standardów diagnostycznych i leczniczych w dziecięcej medycynie zabiegowej". Zebrane środki zostaną przeznaczone "na zakup najnowocześniejszych urządzeń dla ratowania życia i zdrowia dzieci potrzebujących różnego rodzaju operacji. Fundacja Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to organizacja pozarządowa ciesząca się - według badań przygotowanych przez firmę IQS i Centrum Badania Opinii Społecznej CBOS - największym zaufaniem społecznym w Polsce. Od 1993 roku, na początku stycznia, organizuje zbiórkę pieniędzy. Za zgromadzone w ten sposób środki Fundacja WOŚP kupuje i przekazuje w darze - przede wszystkim szpitalom dziecięcym w Polsce - najnowocześniejszy sprzęt medyczny.
Autor: Martyna Bielska / Źródło: TVN24 Białystok
Źródło zdjęcia głównego: tvn24