Kiedy kilka lat temu Adam Zych odkrył, że jego pradziadek zginął w Oświęcimiu, postawił sobie za punkt honoru dotarcie do świadków jego śmierci. - Jedyna osoba, która może opowiedzieć mi o tych dramatycznych wydarzeniach prawdopodobnie mieszka w Warszawie - opowiada w rozmowie z tvnwarszawa.pl. Niestety, urzędnicy zasłaniając się przepisami, nie chcą mu pomóc w poszukiwaniach.
- Kilka lat temu w moje ręce dostały się rodzinne pamiątki i różne dokumenty. Były na tyle ciekawe, że postanowiłem opisać historię naszej rodziny - wyjaśnia Zych.
Tak udało mu się ustalić, że jego pradziadek zginął w Oświęcimiu. - Niestety nie zachowały się żadne dokumenty z tego okresu. Poznałem za to nazwisko człowieka, który razem z moim pradziadkiem był w obozie. Mężczyzna zmarł ponad 10 lat temu, ale dowiedziałem się, że jego córka żyje i mieszka w Olsztynie - opowiada.
W rozmowie z dziennikarką TVN24 Zych zaznaczył, że chodzi o mężczyznę, który tak jak jego dziadek został ujęty przez Niemców na Pawiaku a potem wraz z jego dziadkiem był w Auschwitz. Przeżył obóz koncentracyjny, zmarł w 1983 r. w Kołobrzegu. - Poszukiwanie córki było jedynym możliwym śladem, żeby dotrzeć do jakiś szczegółów (śmierci pradziadka - red.), które można byłoby opisać w genealogii rodziny - podkreśla Adam Zych. - Warto dotrzeć do tej pani, być może będzie mi mogła coś powiedzieć jeśli chodzi o moją rodzinę. Jej ojciec wydał ciekawe wspomnienia, w których opisuje uwięzienie w Auschwitz. Historia jest cenna i należy ją tworzyć - dodał.
Dalsze śledztwo wykazało, że kobieta w 2005 roku przeprowadziała się do Warszawy. I tu niestety zaczęły się prawdziwe kłopoty Zycha. - Mam jej ostatni adres, znam nazwisko panieńskie, imiona rodziców: Czesław i Stanisława. Wiem też, że ta pani prawdopodobnie mieszka na Woli. Z tymi informacjami poszedłem więc do urzędu dzielnicy, licząc na pomoc w nawiązaniu kontaktu - tłumaczy.
Po pomoc do radnego
Niestety, Zych trafił na urzędniczy mur. - Usłyszałem, że nikt nie może być pewien, po co mi są te dane i ich nie otrzymam – opowiada. Jak dodaje, z taką postawą ma do czynienia po raz pierwszy. – Byłem w kilkunastu urzędach, wszędzie mogłem liczyć na życzliwość i pomoc. Nie rozumiem dlaczego w Warszawie jest inaczej – dziwi się.
Zych postanowił zwrócić się o pomoc do jednego z radnych dzielnicy – Pawła Pawlaka.
– W sierpniu wysłałem interpelację w tej sprawie. Niestety odpowiedź znów była odmowna – wyjaśnia radny.
"Brak podstaw prawnych"
Urzędnicy powołują się na ustawę o ewidencji ludności i dowodach osobistych z 1974 roku.
„Wnioskodawca jest obowiązany wskazać przepis prawa materialnego, na podstawie którego jest uprawniony do żądania udostępnienia danych osobowych innej osoby. Jeżeli żądanie udostępnienia danych nie wynika wprost z przepisów prawa materialnego, należy wskazać wiarygodną potrzebę posiadania danych lub załączyć dokument, z którego wynika obowiązek wskazania danych osoby (wezwanie sądowe, wezwanie komornicze, dokumenty potwierdzające zobowiązanie osoby, której dane mają być udostępnione wobec wnioskującego o udostępnienie danych. W związku z powyższym informuję, że Urząd Dzielnicy Wola m.st. Warszawy, poza wyżej opisaną procedurą, nie ma innych możliwości udzielenia pomocy zainteresowanemu w skontaktowaniu się z poszukiwana przez niego osobą" – czytamy w uzasadnieniu odmowy.
"Brakuje chęci"
– Urzędnicy zasłaniają się przepisami, a nikt nie pochylił się nad tą sprawą – żali się Zych. Jednocześnie podkreśla, że wcale nie chce danych osobowych, tylko prosi o pomoc w nawiązaniu kontaktu. - Wiem, że osoba której szukam jest w bazie danych delegatury. Powiedział mi to urzędnik. Czy to na prawdę takie trudne napisać do tej Pani, że jej szukam i o co chodzi – pyta rozżalony Zych. - Do tego potrzeba jednak chęci, których w tej sprawie ewidentnie brakuje. Najlepiej zasłonić się jakimś przepisem i mieć problem z głowy – dodaje Pawlak.
W tym przypadku słowa Pawlaka o niechęci wydają się wyjątkowo uzasadnione. Potwierdza to historia, którą opowiada nam Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego:
– Kilka lat temu przygotowywaliśmy wystawę we Wrocławiu i szukaliśmy kilku konkretnych mieszkańców tego miasta. Znaleźliśmy ich nazwiska i poprosiliśmy Urząd Stanu Cywilnego o pomoc w dotarciu do nich. Urzędnicy napisali do tych osób, o co chodzi i udało się - wspomina.
- Nie zamierzam się poddawać. Zrobię wszystko, żeby spotkać się z jedynym świadkiem, który może opisać mi historię mojego pradziadka – zapowiada Zych.
Wszyscy, którzy mogą w jakiś sposób pomóc w dotarciu do osoby poszukiwanej przez Adama Zycha, mogą pisać na adres p.radziszewski@tvn.pl.
Paweł Radziszewski