"To się nie skończy. Nasza złość będzie trwać"

Aktualizacja:

Nie pomogły kordony policji i wojska, nie pomogły gumowe kule ani gaz łzawiący. Choć egipski resort spraw wewnętrznych zakazał organizowania jakichkolwiek protestów, manifestacji i marszów, Egipcjanie znowu wyszli na ulice.

Zamieszki rozpoczęły się we wtorek, ogłoszony przez opozycję Dniem Gniewu. Protestowało 20 tysięcy osób, m.in. w Kairze i Aleksandrii. Zginęło juz w sumie troje demonstrantów i jeden policjant.

- W końcu wywalczymy nasze prawa, bo to jest dopiero początek. To się nie skończy. Nasza złość będzie trwać. Będziemy przedstawiać nasze warunki i żądania, aż system odpowie i odejdzie - stwierdził George Ishaq, lider opozycji.

Przeciw prezydentowi

Egipcjanie gniew skierowali głównie przeciwko rządzącemu od 30 lat prezydentowi Hosniemu Mubarakowi. Skarżą się na brak demokracji, na bezrobocie i wysokie ceny żywności. - Mam trójkę dzieci i chcę by były bezpieczne. Jestem prawnikiem i zarabiam 500 funtów miesięcznie, a za sam czynsz płacę 600 funtów. Jaki mam wybór? Zmiany są konieczne - mówi Ahmed.

Dr Sławomir Dębski, z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) ocenia: - W latach 70-tych, na początku jeszcze lat 80-tych egipt uchodził za regionalnego lidera, w tej chwili jest to państwo zacofane, państwo, biedne, państwo, którego się nie szanuje w regionie.

Jest to jednak państwo strategicznie położone, kontrolujące Kanał Sueski, ważne dla Ameryki, Europy i Bliskiego Wschodu. Teoretycznie nikomu nie zależy na dalszej destabilizacji, niekontrolowanym przewrocie czy wojnie domowej.

Inspiracja z zewnątrz

Teraz opozycję zainspirowała tunezyjska jaśminowa rewolta. Rozruchy i protesty doprowadziły tam do ucieczki, rządzącego od 23 lat prezydenta Ben Alego i powołania rządu tymczasowego.

- Sądzę, że jest to sytuacja porównywalna z rokiem 89-tym. Czyli mamy grupę państw, które są do siebie podobne, które mają do siebie podobną strukturę, rządy autorytarne - mówi dr Dębski.

Zaznacza jednak, że demokracji zawsze było najmniej w Egipcie, społeczeństwo jest tu gorzej wykształcone, bardziej podzielone i biedniejsze niż w Tunezji. - Ja bym powiedział, że Tunezja ma większe szanse na stworzenie nowoczesnego, demokratycznego systemu niż Egipt - dodaje naukowiec.

Chaos?

Co jeśli się nie uda i kraje Magrebu pogrążą się w chaosie? Na chwiejną sytuację polityczną żyjącej z turystyki Tunezji turyści już zareagowali, podobnie może być z Egiptem, wyjątkowo lubianym przez Polaków.

Ucieczka turystów mogłaby dla Egiptu oznaczać katastrofę finansową i być może dalsze pogrążanie się w chaosie. Być może ta perspektywa wciąż straszy i każe trzymać emocje na wodzy.

Źródło: PAP