"Wszystko będzie dobrze". Opozycja spróbuje się uratować "polityką miłości"


Turecka Wysoka Komisja Wyborcza na wniosek prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana i jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju anulowała wybory lokalne w Stambule i nakazała je rozpisać ponownie. Dlaczego tak się stało i co to oznacza? Na pytania tvn24.pl odpowiada Karol Wasilewski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

31 marca w wyborach samorządowych przedstawiciel opozycyjnej Partii Ludowo-Republikańskiej (CHP) Ekrem Imamoglu zdobył stanowisko burmistrza Stambułu, wyprzedzając kandydata AKP, byłego premiera Binalego Yildirima o zaledwie 15 tys. głosów, czyli niewielką większością w skali metropolii, której burmistrzem w latach 90. był Erdogan. Od początku prezydent i jego partia kontestowali wynik. W efekcie wybory lokalne w Stambule zostały anulowane. Powtórka odbędzie się 23 czerwca.

Kto i dlaczego anulował wybory w Stambule?

Karol Wasilewski: - Wybory unieważniła Najwyższa Rada Wyborcza (YSK) na podstawie zażaleń Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, która twierdziła, że w trakcie głosowania doszło do licznych nieprawidłowości. Główne zarzuty AKP koncentrowały się na udziale w głosowaniu osób nieuprawnionych (np. chorych psychicznie) czy obecności wśród oficjeli wyborczych osób, które nie miały statusu urzędnika państwowego - według oświadczenia Tayyipa Erdogana, prezydenta Turcji i przewodniczącego AKP, mieli oni stanowić około 1/3 ogółu oficjeli.

AKP miała też inne zarzuty wobec głosowania, np. tradycyjne już oskarżenia, że w proces liczenia głosów byli zaangażowani guleniści, których AKP nie zdążyła relegować z życia publicznego. Powoływała się również na, jej zdaniem, dziwny fenomen, jakim był fakt, że podczas gdy w wyborach na burmistrza wyborcy oddawali głos na Ekrema İmamoglu, kandydata opozycji, w wyborach do Rady Miasta czy rad dzielnic głosowali na AKP.

Z argumentacją AKP jest jednak związanych kilka podstawowych problemów. Po pierwsze, wszelkie zastrzeżenia co do list głosujących czy składów komisji wyborczych powinny być wyjaśniane przed wyborami, a nie po nich. Po drugie, w tych wyborach Turcy oddawali trzy głosy: na burmistrza, do Rady Miasta i do rad dzielnic - wszystkie w jednej kopercie. W tej sytuacji nie jest jasne - więcej, jest niezrozumiałe - dlaczego zostały anulowane wyłącznie wybory na burmistrza, które wygrała opozycja, a nie pozostałe głosowania, które wygrała AKP. Po trzecie, chociaż oficjele AKP ciągle mówią o mocnych dowodach na nieprawidłowości, dotychczas nie przedstawili opinii publicznej w zasadzie żadnych konkretnych. Krótko mówiąc, decyzja o unieważnieniu wyborów, przynajmniej na tę chwilę, nie broni się ani w świetle standardów demokratycznych, ani w świetle logiki.

Jaki jest plan AKP?

- To jest w zasadzie największa niewiadoma, bo wraz decyzją YSK wypłynęliśmy na nieznane wody, choć już w przeszłości były wątpliwości co do uczciwości tureckich wyborów. Przypomnę tylko, że w najważniejszym w ostatnich latach głosowaniu, jakim było referendum w sprawie wprowadzenia systemu prezydenckiego w 2017 roku, YSK uznała za ważne głosy uprzednio nieostemplowane przez nią, co było niezgodne z prawem, i w świetle niewielkiej różnicy między głosami na "tak" i na "nie" mogło wpłynąć na wynik (różnica wynosiła ok. 1,5 mln głosów, a opozycja chciała zakwestionować nawet do 3 mln głosów). Teraz jednak pierwszy raz mamy do czynienia z sytuacją, gdy tak istotne wybory zostaną powtórzone.

Logika nakazywałaby stwierdzić, że AKP nie po to wywierała naciski na YSK, aby ponownie przegrać wybory, a to otwiera pole do spekulacji – już szeroko podjętych zwłaszcza przez zachodnich ekspertów – czy AKP zaangażuje się w masowe fałszowanie wyborów. Problem jest z tym jeden: dotychczas prezydent Erdogan potrzebował wyborów i przynajmniej ułudy tego, że są one uczciwe, a kandydaci mają w nich równe szanse, do podkreślenia swej legitymacji, bo po prostu wokół wyborów i poparcia ludności budował swoją legendę polityczną.

Czy nadal wierzy, że uda mu się utrzymać tę strategię? Nie wykluczałbym tego, bo turecki polityk patrzy na to inaczej niż my - ma rzeszę wręcz wyznawców, którzy kupują jego argumenty w ciemno. Jeśli Erdogan zdecydowałby się postępować według dotychczasowych reguł, to spodziewałbym się, że podejmie przede wszystkim dwojakie działania: po pierwsze, będzie dążył do wykreślenia z list wyborczych osób, które zostały w przeróżny sposób dotknięte dekretami z czasów stanu wyjątkowego (tak przynajmniej można odczytywać zapowiedź z jego wtorkowego przemówienia, w którym mówił, że przed kolejnym głosowaniem dojdzie do "legislacyjnego" rozwikłania ostatnio doświadczonych "nieprawidłowości"), po drugie, będzie starał się rozbić "cichy sojusz" opozycji z wyborcami kurdyjskimi. Na działania według tych "dawnych reguł" może też wskazywać to, że presja YSK skutkowała powtórzeniem wyborów, a nie po prostu przyznaniem zwycięstwa kandydatowi AKP, którym był Binali Yıldırım. Wrócę jednak do początku odpowiedzi na to pytanie i ponownie podkreślę, że wcale nie jestem pewien, czy w tych "nowych" uwarunkowaniach można myśleć o "starych" strategiach AKP i Erdogana. Po pierwsze, decyzja YSK nie podoba się też części wyborców i polityków AKP. To oczywiście dość słaby sygnał, ale moim zdaniem symptomatyczne było to, że podczas wczorajszego przemówienia Erdogana do parlamentarzystów AKP, w którym prezydent bronił decyzji YSK jako sukcesu demokracji, nie wszyscy posłowie klaskali, wyrażając aprobatę. Zwróćmy też uwagę na inny szczegół – po decyzji YSK İmamoglu natychmiast zorganizował energetyzujący wyborców miting polityczny, podczas którego zapowiedział wyborczą walkę aż do końca, a Erdogan komentował decyzję wyłącznie na forum grupy AKP.

Po drugie, stawka w powtórzonych wyborach jest naprawdę wysoka. Po wyborach zwracano głównie uwagę na to, że Stambuł to porażka przede wszystkim symboliczna. To bzdura. Oczywiście, Stambuł jako "miasto Erdogana" jest ważnym symbolem, ale to przede wszystkim "maszynka do robienia pieniędzy", kluczowa dla utrzymania finansowej przewagi AKP nad innymi ugrupowaniami, utrzymania sieci klientelistycznej AKP czy szeroko zakrojonej działalności biznesowej rodziny Erdogana. Stawkę dodatkowo podniósł İmamoglu, który w trakcie wspomnianego mitingu po decyzji YSK przypomniał o słabej legitymacji systemu prezydenckiego, sugerując, że Stambuł to dopiero początek.

Erdogan pewnie zrozumie ten sygnał jako zagrożenie i dla swojej władzy, i dla swojej rodziny, i dla pieczołowicie budowanej legendy politycznej. W takiej sytuacji może rzeczywiście uznać, że czas zapomnieć o dotychczasowych strategiach. Symptomatyczne jest już samo to, że jeśli możemy powiedzieć coś w miarę pewnego o decyzji YSK, to byłoby to stwierdzenie, że Erdogan oszacował stratę Stambułu jako poważniejsze zagrożenie niż utratę dotychczasowej legendy politycznej, budowanej wokół wygrywania wyborów.

Czy decyzja o anulowaniu wyborów wpłynie motywująco na przeciwników Erdogana?

- Z pewnością. Widać, że Ekrem İmamoglu był dobrze przygotowany do decyzji YSK - od samego początku doskonale zarządzał sytuacją kryzysową, wywierając naciski na YSK i mocno odróżniając się od dotychczasowych działań opozycji. Jak wspomniałem, natychmiast zorganizował miting wyborczy, w trakcie którego mobilizował swój elektorat i – co ciekawe – wystosował również apel do środowisk artystycznych, że to ostatni moment, aby ratować turecką demokrację, i czas, aby zabrać głos. Wielu artystów odpowiedziało na ten apel – m.in. takie gwiazdy jak Tarkan, Cem Yılmaz czy zespół Duman.

Co więcej, doszło do zaskakującej mobilizacji innych środowisk - przykładowo linie lotnicze Pegasus ogłosiły, że osoby, które mają zarezerwowane bilety na 23 czerwca (data powtórzonych wyborów), będą mogły bezpłatnie je przełożyć, a miejsca turystyczne, często w bardzo żartobliwy sposób, zaczęły ogłaszać, że w dniu głosowania będą zamknięte (np. nadmorskie kurorty turystyczne stwierdzały, że 23 czerwca przewidują opady śniegu). Krótko mówiąc, İmamoglu bez wątpienia zaraził elektorat swą energią, optymizmem i tchnął w opozycję nadzieję.

Przyznam jednak, że to nie jest wyłącznie kwestia charyzmy İmamoglu, a szerszej strategii opozycji, która - co wręcz zaskakujące w świetle jej dotychczasowej doprawdy skrajnej niekompetencji – okazała się niezwykle rozsądna. Otóż postanowiła ona – głównie CHP, z której wywodzi się İmamoglu – postawić na "politykę miłości". Jej politycy dostali wytyczne, aby posługiwać się retoryką, która łączy ludzi, przede wszystkim unikać piętnowania wyborców AKP i wchodzenia w spory z politykami partii rządzącej. To działanie totalnie w kontrze do strategii AKP i Erdogana, którzy od lat polaryzują tureckie społeczeństwo, dzieląc je na reprezentujących "wolę narodową" wyborców AKP i "resztę", często zrównując wyborców CHP z terrorystami, nie mówiąc już o wyborach prokurdyjskiej HDP, którzy od dawna są zestawiani przez prezydenta na równi z terrorystyczną Partią Pracujących Kurdystanu.

Ponadto İmamoglu zachowywał się bardzo mądrze w "okresie przejściowym", czyli między otrzymaniem dokumentu potwierdzającego wybór i decyzją YSK. Choć wspominał o konieczności rozliczeń nieprzejrzystych praktyk municypalnych z czasów AKP (przede wszystkim zobowiązał się do zakończenia finansowania przez Stambuł muzułmańskich stowarzyszeń, stanowiących źródło dochodów rodziny Erdogana), wysłał też jasny sygnał, że będzie się liczył ze stambulskimi politykami AKP. Według części mediów to mogło przekonać do niego niektórych wyborców AKP. Decyzję YSK również przyjął bardzo spokojnie - wypromował hasło "wszystko będzie dobrze", które natychmiast zaczęło robić furorę w mediach społecznościowych, odgrywających zresztą niebagatelną rolę w jego kampanii, głównie ze względu na brak dostępu do mediów publicznych.

Wszystko to nie jest oczywiście gwarancją sukcesu. Nie zapominajmy, że Erdogan to bardzo sprawny polityk, dotychczas mistrz w odczytywaniu nastrojów tureckich wyborców i wychodzenia z politycznych opresji. Z pewnością jednak İmamoglu stanowi najpoważniejsze dla niego wyzwanie w ostatnich latach. Również dlatego, że - trzeba przyznać, że głównie wskutek działań samej AKP - przejął inny element politycznej legendy Erdogana i AKP, a mianowicie wizerunek "underdoga" tureckiej polityki, ciemiężonego chłopca do bicia, któremu utrudnia się drogę na szczyt.

Co prawda, AKP wciąż stara się przedstawiać sytuację w ten sposób, że to ona jest ciemiężona - w końcu ponownie nieczyste siły starały się jej odebrać zasłużone zwycięstwo w Stambule - trzeba jednak przyznać, że wiele wskazuje na to, że wyborcy nie traktują już tego jako wiarygodnej strategii. Trudno jest utrzymywać wizerunek "underdoga", gdy jest się najsilniejszym ugrupowaniem w kraju, mającym dostęp do nieograniczonych funduszy, skupiającym w swoim ręku około 90 procent rynku medialnego, dominującym we wszystkich instytucjach i, co nie mniej ważne, posługującym się stale aparatem przymusu do zastraszania społeczeństwa.

Czy Erdogan ma całkowite poparcie w AKP dla swoich działań?

- Nie. Przeciwko decyzji AKP wystąpili już np. byli "zawodnicy wagi ciężkiej" w AKP, czyli były premier Ahmet Davutoglu i były prezydent Abdullah Gul. Ich opinie są bardzo często lekceważone, bo od lat mówi się o ich sprzeciwie wobec Erdogana i od lat nie dzieje się w tej sprawie nic konkretnego. Uważa się jednak, że wciąż reprezentują oni poglądy podzielane przez ważne "skrzydła" AKP. Jak wspomniałem, decyzja YSK nie podoba się również części wyborców AKP, choć trudno zweryfikować skalę tego zjawiska. Nie sposób również przewidzieć, czy ten sprzeciw będzie stały – można spodziewać się, że Erdogan będzie próbował oddziaływać na wyborców AKP inną ze swoich tradycyjnych zagrywek politycznych. Chodzi mianowicie o straszenie elektoratu AKP, który niewątpliwie skorzystał i politycznie, i ekonomicznie w trakcie rządów ugrupowania, perspektywą utraty nabytych przywilejów.

Wiemy również, że AKP – wbrew pozorom – nie jest partią jednolitą. Dotychczas wszelkie spory udaje jej się jednak rozstrzygać wewnętrznie, głównie ze względu na specyficzne uwarunkowania "kulturowe" (przywiązanie do tzw. sprawy, które ma być wartością naczelną). Tyle że w tych okolicznościach warto zwrócić uwagę na jedną, podstawową kwestię – Tayyip Erdogan dotychczas nie został przetestowany w najtrudniejszej dla lidera sytuacji. Chodzi konkretnie o stan, w którym działania polityczne lidera przestaną przynosić "frukta", a wręcz przeciwnie - zaczynają rodzić coraz więcej kosztów.

Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że wewnętrzny opór wobec niego będzie narastał wraz z nadejściem takiej sytuacji, a ta może zaistnieć wraz z ewentualną utratą Stambułu. Tutaj kontekst jest dodatkowo szczególny, bowiem niektórzy członkowie AKP mogą postrzegać tę "krucjatę" jako podyktowaną wyłącznie rodzinnymi interesami Erdogana. A to już jest kontrowersyjny temat w AKP, gdzie wielu polityków, podobno sam Yıldırım, sprzeciwia się wzrastającym wpływom rodziny prezydenta w partii.

Czy decyzja w sprawie Stambułu przekreśla całkowicie szanse Turcji na zbliżenie z Unią Europejską?

- Ta decyzja jest z pewnością wyraźnym argumentem na rzecz tezy, że Turcja nie jest państwem demokratycznym. Co prawda, o tureckim systemie już od jakiegoś czasu należałoby mówić raczej jako o tzw. autorytaryzmie kompetytywnym (czyli takim, który tworzy pozory funkcjonującej demokracji), jednak dotychczas Turcy mogli jako tako posługiwać się argumentem wyborczym ("może nie mamy wolnych mediów, może nie mamy trójpodziału władzy, ale mamy jako tako wolne wybory i to wyborcy decydują o kierunku Turcji"), czemu sprzyjały takie koncepcje jak np. tzw. demokracja nieliberalna, jednak teraz będzie to bardzo trudne, o ile nie niemożliwe.

A jak wiadomo, kontynuowanie negocjacji akcesyjnych z państwem niespełniającym standardów demokratycznych jest po prostu nierealne. Co prawda, nie spodziewam się, aby Unia Europejska zdecydowała się na ich zakończenie, bo nikt nie miałby ochoty na podjęcie tak trudnej decyzji politycznej, ale nie sposób wyobrazić sobie, że zostaną "odmrożone". Nie oznacza to jednak, że Turcja i Unia Europejska nie będą ze sobą współpracować – to niemożliwe, choćby dlatego, że obaj aktorzy potrzebują siebie wzajemnie do realizacji współdzielonych interesów. Wiele oczywiście będzie też zależało od tego, jak AKP podejdzie do powtórzonych wyborów w Stambule. Powtórzę, że w tej sprawie wypływamy na nieznane wody, dodając do tego wyświechtany frazes, że w przypadku Turcji naprawdę wszystko jest możliwe.

Autor: Maciej Tomaszewski / Źródło: tvn24.pl