"Pytał mnie pięcioletni synek: dlaczego jest wojna?"

[object Object]
W obozie mieszka blisko 40 dziecitvn24
wideo 2/24

W miejscowości Wielika Dimerka w obwodzie kijowskim, na północny wschód od stolicy Ukrainy, znajduje się ośrodek dla uchodźców z Krymu, Słowiańska, Ługańska i Doniecka. To schronienie dla tych, którzy nie chcieli żyć pod okupacją rosyjską lub uciekali ze wschodu kraju, gdzie siły rządowe walczą z prorosyjskimi separatystami. Tam jest wojna - mówią. Ci, którzy uciekli z Krymu, nie wiedzą, czy kiedykolwiek tam wrócą. Rozmawiał z nimi wysłannik TVN24 Robert Jałocha.

Ośrodek dla uchodźców stanowi jeden wielki budynek. Początkowo mieszkało w nim około 60 osób, teraz jest ich około 120, w tym 38 dzieci. Są też kobiety w ciąży. Pierwotnie byli to wyłącznie przesiedleńcy z Krymu, którzy uciekli z półwyspu, kiedy Rosjanie zaczęli go zajmować. Teraz przybywają wyłącznie ludzie ze wschodu kraju, uciekając przed walkami z separatystami. - Jesteśmy przesiedleńcami z Krymu. Wynajmowałam mieszkanie, znalazłam pracę, ale w Kijowie jest drogo mieszkać, dlatego czekaliśmy na jakiś program, że ktoś o nas zadba, kiedy zaczęły się wydarzenia w styczniu. Stworzono taki projekt polityczny pomagający ludziom, zwróciliśmy się o pomoc, skierowano nas tutaj - mówi Alona Wierbicka, która przyjechała z Krymu, kiedy się zaczęły się zamieszki na Majdanie.

Jak mówi, na Krymie zostawiła budynek rodziców, do którego nie może już wrócić. - Na Krym nie wrócę, bo nie chcę mieszkać w Federacji Rosyjskiej. Jeżeli Krym powróci do Ukrainy, wtedy, oczywiście, czemu nie.

- Staramy się pomoc ludziom, naszym przesiedleńcom, a teraz jeszcze przyjeżdżają ludzie ze Słowiańska, Doniecka, a tam w ogóle strzelają! Staramy się im też zapewnić jedzenie i najpotrzebniejsze rzeczy - dodaje Wierbicka. Jak mówi, przesiedleńcy z Krymu powoli "dają sobie radę, znajdują mieszkanie w Kijowie i pracę, zarabiają na chleb".

Kobieta zostawiła na Krymie siostrę z dziećmi, którzy muszą przyjąć teraz rosyjskie obywatelstwo.

"Dlaczego jest wojna?"

- Przyjechaliśmy, bo u nas jest wojna, strzelają, jest bardzo niebezpiecznie. Nastąpił taki moment, kiedy musieliśmy się spakować i wyjechać, spakowaliśmy wszystko, co najważniejsze, i wyjechaliśmy, póki była taka możliwość - mówił ojciec rodziny z Ługańska. Do obozu przyjechał z żoną, dwójką dzieci i emerytowanymi rodzicami. - Bardzo się baliśmy, kiedy byliśmy tam, kiedy zaczęły się strzały, "dlaczego jest wojna?" pytał mnie pięcioletni synek, nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. To było straszne. Ale wyjechaliśmy w odpowiednim momencie, kiedy nie było jeszcze na tyle okropnie. Teraz doszło tam do takich wydarzeń, że musiała już wyjechać pozostała część rodziny, sytuacja jest teraz bardziej skomplikowana - dodaje jego żona.

Uchodźcy z Ługańska przyznają, że nie są to warunki do normalnego życia. Dzieci muszą chodzić do szkoły, a nie mają gdzie. Dodają, że nie wiedzą, gdzie szukać pracy.

Słowiańska "tak naprawdę nie ma"

Julia Wawilowa przyjechała przed miesiącem ze Słowiańska wraz z dwójką dzieci. Jej mężowi udało się dotrzeć kilka dni temu. - W Słowiańsku wszyscy śledzą teraz tę wojnę, miasta tak naprawdę nie ma, pozostało kilka budynków publicznych, resztę budynków spalono, sklepy są puste, nic nie jeździ, nic nie działa. Musieliśmy uciekać, porzucić swój dom, swoich krewnych, którzy nie mogą wyjechać z dziećmi w bezpieczniejsze miejsce.

Dodaje, że chciałaby wrócić, ale wątpi, czy to się uda. - Zanim się miasto odnowi, minie nie jeden rok. I kto będzie w to inwestować, nie wiadomo. Może wrócimy po rzeczy, jeżeli domy jeszcze są całe, bo mieszkamy pod górą Karaczun i sąsiednie budynki są już zniszczone. Nie ma nawet łączności, nie możemy się dowiedzieć, czy nasz dom jest jeszcze cały. Jeżeli będziemy mieli gdzie wrócić, być może wrócimy.

"Nie myśleliśmy, że w XXI wieku na Ukrainie będziemy mieli uchodźców"

- Pomagamy ludziom, którzy tutaj mieszkają. W serwisach społecznościowych piszemy o ciężkich warunkach, w których mieszkają uchodźcy z Krymu i wschodu Ukrainy i dzisiaj już dosyć dużo osób zaczęło pomagać, przekazało jedzenie, rzeczy lub pieniądze, za które możemy to wszystko kupić - mówi Julia Szostak, która pomaga uchodźcom.

Przyznaje, że nigdy nie myślała, że na Ukrainie w XXI wieku będą uchodźcy. Zwraca też uwagę, że rodziny, które przyjechały do obozu pamiętają o swoich bliskich, których musieli zostawić i chcą by także im pomagano.

- Ze Słowiańska, ze strefy działań wojennych uciekli ludzie, którzy pozostali bez domów, które zbombardowano, ludzie, którzy mają swoje rodziny, swoich rodziców tam. I oni nie tylko myślą o tym, jak przeżyć tutaj, ale także o tym, żeby wysłać jakieś jedzenie tam. A to jest bardzo trudne, ponieważ są problemy z dostawą pieniędzy na Wschód, ludzie nie dostają pensji, emerytur, dlatego sytuacja tam jest bardzo trudna. A tutaj pomagamy, każdy jak może, Kijów jest duży, i jestem bardzo wdzięczna ludziom, którzy w tak trudnej sytuacji pomagają innym. Niech pan sobie wyobrazi że są ludzie, którzy mnie nie znają, widzą mnie pierwszy raz na oczy, a przelewali mi na konto dosyć spore sumy pieniędzy, żeby pomagać innym. Uwierzyłam, że nasz naród zwycięży. Takie zaufanie wiele znaczy. Kropla po kropli i to się składa na poważną pomoc - mówi Szostak.

Autor: kło//gak/zp / Źródło: tvn24

Źródło zdjęcia głównego: tvn24

Tagi:
Raporty: