Ponad 20 tys. osób zebrało się w poniedziałek na placu Bołotnym w Moskwie, aby zażądać uwolnienia opozycjonistów, którzy rok temu, w przededniu inauguracji prezydenta Władimira Putina, w tym samym miejscu protestowali przeciwko jego powrotowi na Kreml.
Uczestnicy akcji domagali się również uwolnienia innych więźniów politycznych w Rosji, zaprzestania politycznych procesów sądowych, w tym przeciwko liderowi opozycji Aleksiejowi Nawalnemu, a także doprowadzenia do końca głośnych spraw korupcyjnych. Protestujący żądali też zakazania sprawowania urzędu prezydenta przez jedną osobę dłużej niż przez dwie kadencje, zniesienia cenzury politycznej w mediach, zwłaszcza w telewizji, oraz dopuszczenia do środków masowego przekazu opozycyjnych polityków i aktywistów społeczeństwa obywatelskiego. Wśród przemawiających byli bliscy osób aresztowanych po zeszłorocznej manifestacji, opozycyjni politycy, twórcy kultury i niezależni dziennikarze, w tym Nawalny, były premier Michaił Kasjanow, jeden z szefów Republikańskiej Partii Rosji-Parnas Borys Niemcow, lider ruchu Solidarność Ilja Jaszyn, przywódca demokratycznej partii Jabłoko Siergiej Mitrochin, pisarz Dmitrij Bykow, publicysta i satyryk Wiktor Szenderowicz.
Zeszłoroczne starcia
Przed rokiem doszło do starć demonstrantów z siłami specjalnymi policji OMON. Ponad 450 osób zostało zatrzymanych, po obu stronach byli ranni. Zarzuty w sprawie zajść postawiono jak dotąd 28 osobom.
Jeden z organizatorów ubiegłorocznej manifestacji, Konstantin Lebiediew w zeszłym miesiącu został skazany na 2,5 roku pozbawienia wolności w kolonii karnej. Wcześniej, w listopadzie, na 4,5 roku łagru sąd w Moskwie skazał jednego z uczestników starć, Maksima Łuzianina. Obaj przyznali się do zarzuconych im czynów.
12 oskarżonych
W kwietniu Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej zakończył śledztwo przeciwko 12 oskarżonym, którzy nie przyznają się do winy. Wciąż trwa dochodzenie przeciwko kilkunastu innym, w tym przeciw koordynatorowi radykalnego Frontu Lewicy Siergiejowi Udalcowowi i jego asystentowi Leonidowi Razwozżajewowi. Wobec większości z nich sąd nakazał zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci aresztu lub aresztu domowego. Władze twierdzą, że starcia przed zaprzysiężeniem Putina zorganizowali Udalcow, Razwozżajew i Lebiediew za pieniądze gruzińskiego polityka Giwi Targamadzego. Natomiast opozycja utrzymuje, że zajścia zostały sprowokowane przez władze.
"Z tą władzą nie mamy o czym rozmawiać"
Na poniedziałkowej manifestacji Kasjanow zauważył, że "więźniowie z placu Bołotnego siedzą za prawdę, którą chcieli donieść do społeczeństwa. Prawdę sprowadzającą się do tego, że wybory parlamentarne w 2011 roku nie były uczciwe i że obecny prezydent nie ma legitymacji do sprawowania władzy". Z kolei Mitrochin podkreślił, że "władze nie tylko nie chcą dialogu ze społeczeństwem obywatelskim, ale także zastosowały wobec niego niebywałe represje".
- Z tą władzą nie mamy o czym rozmawiać. Już czas, byśmy zmienili władzę, wzięli ją w swoje ręce - oświadczył.
"Putin postradał zmysły"
Natomiast Szenderowicz oznajmił, że ubiegłoroczne wiece opozycji "były radosne, bez agresji". - Intonację zmieniły władze. Putin postradał zmysły. Jednak to również nasza wina, bo w wielu z nas władze zaszczepiły bakcyla pesymizmu - powiedział. Nawalny - adwokat i bloger zwalczający korupcję - wyznał, że "nie ma innego kraju i innego narodu". - Ja nie boję się narodu. Boją się go ci, którzy siedzą za murami Kremla - oświadczył. - Nie boję się tego, co robię. Będą to robił nadal. Nawet jeśli przeciwko mnie wszczętych zostanie 100 postępowań karnych - zapowiedział. I dodał: - Zwyciężymy, tak jak zwyciężyli nasi przodkowie w maju 1945 roku.
Około 20 tysięcy uczestników
W akcji wzięli udział sympatycy wszystkich nurtów opozycji - od radykalnej lewicy przez liberałów po skrajną prawicę. "Wolność dla więźniów politycznych!", "Rosja bez Putina!", "To nasz kraj!" i "Rosja będzie wolna!" - skandowali. Niezależni obserwatorzy liczbę uczestników demonstracji oszacowali na 20-22 tys. osób; według policji było ich ok. 8 tys.
Uczcili pamięć robotnika
Manifestacja rozpoczęła się od uczczenia minutą ciszy pamięci 25-letniego robotnika, który w poniedziałek zginął w czasie montowania sceny, aparatury nagłaśniającej i telebimów na placu Bołotnym; z wysokości kilku metrów spadła na niego kolumna głośnikowa. Także przed zeszłoroczną akcją na placu Bołotnym doszło do tragedii. Śmierć poniósł wówczas 26-letni fotoreporter, który usiłował wejść na dach jednego z pobliskich domów po schodach przeciwpożarowych. Spadł z wysokości szóstego piętra. Zmarł na miejscu.
Autor: kde//kdj / Źródło: PAP