Poczobut: Ja jestem po prostu zakładnikiem


- Byłem przekonany, że zaraz powiedzą: "Trzy lata kolonii karnej" - tak o wtorkowym procesie w grodzieńskim sądzie mówił dziennikarz i działacz nieuznawanego przez władze Związku Polaków na Białorusi Andrzej Poczobut. Choć usłyszał wyrok skazujący na trzy lata więzienia, to jednak w zawieszeniu. - Nie chodzi o mnie, ani o to, co napisałem, a chodzi o jakąś bardzo dużą politykę. Ja jestem po prostu zakładnikiem - dodaje.

Zapytany o to, jaka była jego pierwsza myśl po ogłoszeniu wyroku, powiedział: - To, że wyjdę, że zaraz wyjdę zza krat i będę mógł podejść do mojej żony, która stała naprzeciwko mnie. Kiedy mnie prowadzono z celi na rozprawę, widziałem, że samochód więzienny, którym przywieziono mnie jednego, stoi i czeka. Myślałem, że rozprawa przejdzie szybko i zabiorą mnie tym samochodem z powrotem - dodał.

"Zdałem sobie sprawę, że jestem zakładnikiem"

O wytoczonym mu procesie o zniesławienie i znieważenie głowy państwa Alaksandra Łukaszenki, mówi: - W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie chodzi o mnie, ani generalnie o to, co napisałem, a chodzi o jakąś bardzo dużą politykę, a ja jestem po prostu zakładnikiem.

Kiedy mnie prowadzono z celi na rozprawę, widziałem, że samochód więzienny, którym przywieziono mnie jednego, stoi i czeka. Myślałem, że rozprawa przejdzie szybko i zabiorą mnie tym samochodem z powrotem. Andrzej Poczobut

Swoje wrażenie uzasadnia: - Świadczyło o tym przeciąganie procesu, czekanie na to, aż Polska obejmie przewodnictwo w Unii Europejskiej. Jeszcze w styczniu dowiedziałem się, że będę skazany i że władze białoruskie traktują mnie jako zakładnika, że jestem bardzo dogodną osobą, którą można wsadzić do więzienia - dodał.

Działacz ZPB wyraził jednak nadzieję, że w związku z jego zwolnieniem nie doszło do żadnych ustępstw na rzecz reżimu Łukaszenki ze strony UE czy Polski. - Mam nadzieję, że żadnych ustępstw nie było i nie ma. Po tym, jak zostały wprowadzone sankcje gospodarcze (ze strony UE wobec trzech białoruskich przedsiębiorstw - red.), stało się zrozumiałe, że żadnych ustępstw nie ma, wręcz przeciwnie. Pomyślałem wówczas, że jeśli jest takie twarde stanowisko, to w najgorszym przypadku skończy się na mnie - stwierdził.

Oskarżenie za artykuły

Jak powiedział Poczobut, dowodami w sprawie były zeznania trzech ekspertów, którzy dowodzili, że znieważył i zniesławił prezydenta. - Ostatecznie prokuratura zrezygnowała z zapisów w moim blogu i w ostatecznym akcie oskarżenia figurowały artykuły w "Gazecie Wyborczej" i jeden na portalu "Biełorusskij Partizan" (opozycyjny portal internetowy - red.) - przypomniał.

Był przypadek, że strażnik uścisnął mi rękę, kiedy zostaliśmy sam na sam i powiedział: "Trzymaj się, nic strasznego nie będzie, wszystko będzie dobrze". I nie spotkałem tam ludzi, z jednej i drugiej strony więzienia, którzy są amatorami Łukaszen. Andrzej Poczobut

Do przeprowadzenia ekspertyz wytypowano 3 specjalistów wytypowanych przez KGB: szefa wydziału ideologicznego administracji obwodu grodzieńskiego, szefa służb prasowych urzędu miejskiego i profesora Państwowego Uniwersytetu w Grodnie, wykładowcę języka rosyjskiego.

- Ustalenia ich były podobne, wybrali mniej więcej te same wypowiedzi. Z wydziałem ideologii sprawa jest zrozumiała, są to ludzie m.in. mianowani przez administrację prezydenta, więc to nie jest ekspert, bo on musi być bezstronny. Co się tyczy profesora języka rosyjskiego, nie wyglądał na szczęśliwego na procesie - zwrócił uwagę działacz.

Łukaszenka "celebransem"

- Według nich znieważyłem Łukaszenkę nazywając go dyktatorem i dopuściłem się oszczerstwa pisząc, że fałszuje wyniki wyborcze. To było absurdalne, nikt z nich nie wiedział z prawnego punktu widzenia, czym jest znieważenie prezydenta czy oszczerstwo pod adresem prezydenta. Prawnicze określenia są bardzo ścisłe, a oni nie znali ich, nie potrafili tego wyjaśnić - podkreślił Poczobut.

Zwrócił uwagę, że na potrzeby procesu jego artykuły zostały przetłumaczone z języka polskiego na białoruski... z błędami. Jako przykład podaje zdanie: "W ciągu ostatnich lat dyktator stał się największym białoruskim celebrytą", gdzie słowo "celebryta" zostało przetłumaczone jako: "wierszitel swiaszczennodiejstwia", co można na polski przetłumaczyć jako celebrans, czyli osoba pełniąca funkcję liturgiczną.

Byłem tam, gdzie żołnierze AK

Poczobut zaznaczył, że nie grożono mu i "żadnych takich ekscesów nie było". - Byłem w więzieniu przy ul. Kirowa, w centrum miasta; tam, gdzie siedzieli żołnierze Armii Krajowej w latach 40 - zdradził działacz ZPB.

Podkreślił, że w więzieniu nikt nie "utrudniał" mu życia. - Wcześniej powiedziałem adwokatowi, że jeśli ogłoszę strajk głodowy, to znaczy, że jest wobec mnie używana presja fizyczna czy próba brutalnego zachowania. Dzięki Bogu, nie musiałem tego robić - mówił.

- Był przypadek, że strażnik uścisnął mi rękę, kiedy zostaliśmy sam na sam i powiedział: "Trzymaj się, nic strasznego nie będzie, wszystko będzie dobrze". I nie spotkałem tam ludzi, z jednej i drugiej strony więzienia, którzy są amatorami Łukaszenki - dodał.

"Rzeczywistość biało-zielona i szaro-brudna"

Jedną z niewielu rozrywek Poczobuta było czytanie kartek z Polski "z ładnymi widokami". - Oglądałem je, bo świat zwęził się do rozmiaru celi pomalowanej na zielony kolor z białym sufitem. Rzeczywistość była biało-zielona i szaro-brudna - powiedział.

- Napisali krewni z Polski, z którymi nie miałem kontaktu. Pisało dużo dobrych, miłych ludzi, jestem im bardzo wdzięczny - dodał. W korespondencji był m.in. list z więzienia śledczego w Białymstoku. - Ten list został natychmiast dostarczony, dostałem go po trzech dniach od wysłania, choć generalnie dostawałem listy po miesiącu. Więzień z Polski pisał: "Trzymaj się, koledzy z celi też pozdrawiają" - wspomina polski działacz.

Co dalej?

Poczobut powtórzył to, co mówił już wczoraj - mimo wyroku w zawieszeniu nie zaprzestanie działalności. - Zamierzam nadal pracować dla "Gazety Wyborczej" i działać w Związku Polaków. Oczywiście, będą jakieś ograniczenia, na przykład nie będę mógł opuszczać kraju. Jednak żadne zasadnicze zmiany w postaci łagodzenia, czy niepisania o czymś, nie wchodzą w grę. Nadal będę też działał w Związku Polaków; jestem bardzo wdzięczny tym ludziom ze związku, którzy przychodzili pod sąd - powiedział.

Podkreślił, że sam ZPB jest "traktowany jako zakładnik przez Łukaszenkę". - I dopóki ten reżim ma taki charakter, jaki ma, pozostajemy tymi zakładnikami - podsumował.

Źródło: PAP