W Pentagonie odbyła się niecodzienna uroczystość wręczenia orderu za odwagę w walce. Po 30 latach od intensywnego starcia na granicy obu Korei były szeregowy Mark Deville otrzymał Srebrną Gwiazdę, trzecie najwyższe odznaczenie w USA. Wojskowy zasłużył na nią wyjątkową odwagą w walce z żołnierzami Korei Północnej, którzy starali się zastrzelić uciekającego im radzieckiego turystę.
Odznaczenie do piersi byłego starszego szeregowego przypiął w poniedziałek gen. Martin Dempsey, szef Połączonych Sztabów, czyli najwyższy rangą wojskowy w USA. W uroczystości brali też udział członkowie drużyny Devilla, z którymi w październiku 1984 roku ruszył do walki na "najniebezpieczniejszej" granicy świata.
Srebrne Gwiazdy otrzymała cała drużyna, jednak wręczono je im wiele lat temu. W latach 90-tych. Devilla to ominęło, bowiem koledzy stracili z nim kontakt, po tym jak odszedł do cywila. Wojsko też nie zdołało go znaleźć. Szeregowy stał się bowiem strażnikiem więziennym na Florydzie.
Dowiedział się o czekającym na niego orderze przypadkiem. W rozmowie z kolegą opowiedział historię starcia w 1984 roku i brakiem uznania za ten czyn ze strony dowództwa.
Ten zasugerował, aby Deville wpisał swoje imię do Google i sprawdził, czy znajdzie jakieś informacje na ten temat. Ku jego zaskoczeniu, odnalazł informację, że został uhonorowany Srebrną Gwiazdą. Potem sprawy potoczyły się szybko.
Śmiertelnie niebezpieczna granica
Zapomniane starcie w którym wyróżnił się Deville i jego koledzy, miało miejsce w październiki 1984 roku na terenie tak zwanej "wioski rozejmowej" w Panmundżom. W 1953 roku podpisano tam pod auspicjami ONZ porozumienie zawieszające Wojnę Koreańską. Miejsce, w którym prowadzono negocjacje stało się swoistym skansenem oraz głównym punktem kontaktów pomiędzy Koreą Północną i Południową. Tylko tam przedstawiciele zwaśnionych krajów stoją twarzą w twarz i obu krajów nie dzielą zasieki oraz pola minowe. Koreańczyków z południa wspierają żołnierze USA.
Z racji na bliskość zwaśnionych stron okazjonalnie dochodziło tam do spięć. Najbardziej znany jest incydent z 1976 roku, kiedy podczas sporu o wycięcie drzewa na ziemi niczyjej doszło do walki na broń białą. Od ciosów zginęło dwóch oficerów wojska USA.
Krwawe skutki ucieczki
Incydent z 1984 roku był znacznie bardziej krwawy, ale został zapomniany. Wywołał go radziecki turysta, Wasilij Matusiak, który podczas wycieczki po północnej części Panmundżom "wybrał wolność" i rzucił się do szaleńczej ucieczki na południe. W pogoń za nim ruszyła grupa żołnierzy północnokoreańskich, którzy otworzyli ogień.
Stojący na granicy żołnierze południa odpowiedzieli. Wywiązała się strzelanina. Pełniąca dyżur drużyna Devilla ruszyła na odsiecz i po około 20 minutach zdołała oskrzydlić Koreańczyków z Północy, którzy zapędzili się na teren kontrolowany przez Seul. Intruzi szybko poddali się wobec przewagi Amerykanów. Wcześniej zginęło jednak dziewięciu z nich i jeden Południowokoreańczyk.
Rosjanin przetrwał strzelaninę cały ukrywając się pod krzakiem. Otrzymał azyl w Korei Południowej, gdzie mieszka do dzisiaj. Pojmanych żołnierzy Północy odesłano do swoich.
Informacja o starciu obiegła światowe media. Waszyngton spodziewał się ostrej reakcji Moskwy, ale nic się nie stało. Radzieckie przywództwo udało, że sprawy nie było. Prawdopodobnie nie chciano szkodzić planom rozmów rozbrojeniowych z Amerykanami. Ronald Raegan zapisał w swoim dzienniku, że "Sowieci chyba naprawdę chcą się z nami spotkać."
Autor: mk//kdj / Źródło: npr.org, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: domena publiczna