Nominowany przez prezydenta USA Baracka Obamę na ministra obrony były republikański senator Chuck Hagel obiecał, że będzie kontynuował linię swoich poprzedników w Pentagonie. Hagel zapewnił, że armia amerykańska pozostała "najsilniejszą armią na świecie".
Hagel, odznaczony weteran wojny wietnamskiej, złożył swoją deklarację na rozpoczętych w czwartek przesłuchaniach przed senacką komisją sił zbrojnych, które mają zadecydować o zatwierdzeniu jego nominacji przez Senat. Nie będzie to jednak łatwe.
Oczekuje się, że wobec dominacji demokratów w tej izbie, były senator zostanie zatwierdzony, ale przy znacznej opozycji ze strony większości republikanów. Obawiają się oni, że Hagel doprowadzi do osłabienia potencjału militarnego USA i będzie popierał miękką - ich zdaniem - politykę zagraniczną Obamy.
Republikanie przypominają jego wcześniejsze mocno krytyczne oświadczenia na temat Izraela, postulaty redukcji amerykańskich sił zbrojnych, wezwania do bezwarunkowych rokowań z Iranem i brak poparcia dla ostrzejszych sankcji wobec Iranu, za którymi opowiedziała się nawet większość Demokratów.
"Senior" przeciwko
Już początek czwartkowych przesłuchań zwiastował, że droga Hagla do zatwierdzenia nominacji może być wyboista. Najstarszy rangą republikanin w komisji, senator John Inhofe oświadczył wprost, że nie będzie głosował za jego zatwierdzeniem.
Wcześniej podobne deklaracje złożyło kilku innych republikańskich senatorów. Nawet demokratyczny przewodniczący komisji senator Carl Levine powiedział, że niepokoją go niektóre wypowiedzi Hagla na temat Izraela.
W swoim wstępnym wystąpieniu Hagel podkreślił, że w Pentagonie będzie kontynuował politykę swoich poprzedników: Roberta Gatesa i Leona Panetty. Pierwszy z nich kierował tym resortem jeszcze za rządów poprzedniego prezydenta George'a W. Busha.
- Żadne pojedyncze oświadczenie nie wyraża odpowiednio moich poglądów - powiedział, pragnąc rozproszyć wywołane nimi niepokoje.
Zaznaczył, że podobnie jak prezydent Obama opowiada się za zachowaniem przywódczej roli Ameryki na świecie. Podkreślił, że USA będą nadal podejmowały nawet "jednostronne akcje zbrojne, jeżeli wymaga tego interes bezpieczeństwa".
Dodał też jednak, że Stany Zjednoczone "muszą również współpracować" z sojusznikami i że wojska "trzeba używać mądrze".
Popiera Izrael
Hagel oświadczył jednocześnie, że USA muszą "utrzymać najsilniejsze siły zbrojne na świecie".
- Jestem zdecydowany zachować bezpieczny, gotowy do działania arsenał nuklearny i odpowiednio go zmodernizować - powiedział.
Jego priorytetem będzie - jak dodał - modernizacja sił amerykańskich "w całym regionie Pacyfiku". Zadeklarował poparcie dla Izraela i podkreślił, że w pełni popiera politykę niedopuszczenia do zdobycia przez Iran broni atomowej.
- Zawsze mówiłem, że nasza polityka jest polityką prewencji, a nie powstrzymywania - powiedział, powtarzając formułę Obamy. Prezydent nawiązywał tu do tzw. doktryny powstrzymywania ZSRR w okresie zimnej wojny, która miała być sposobem zahamowania ekspansji Moskwy bez użycia siły.
W czasie przesłuchania republikańscy senatorowie pytali Hagla m.in. dlaczego krytykował strategię liczbowego wzmocnienia wojsk USA w Iraku w latach 2006-2007, co - w dość powszechnej ocenie - przyniosło pożądane efekty w postaci osłabienia rebeliantów walczących z rządem i umożliwiło potem wycofanie wojsk amerykańskich.
Jako senator, Hagel sprzeciwiał się też analogicznej strategii w Afganistanie, przyjętej już - po długich wahaniach - przez Obamę. Pytany o to na przesłuchaniach, odpowiedział, że nie był pewny czy nowa strategia jest warta ponoszonych ofiar.
Ameryka idzie w lewo?
Neokonserwatywni krytycy Hagla są zdania, że podobnie jak niedawna nominacja Johna Kerry'ego na sekretarza stanu - zatwierdzonego już przez Senat na tym stanowisku - oznacza ona zwrot amerykańskiej polityki międzynarodowej na lewo, w kierunku izolacjonizmu i nadmiernych ustępstw wobec rywali i przeciwników USA.
Obie nominacje komentuje się też w Waszyngtonie jako sygnał, że polityka obronna i zagraniczna w drugiej kadencji Obamy będzie w całości formowana w Białym Domu.
Kerry i Hagel mają być lojalnymi wykonawcami i realizatorami wizji prezydenta w dużo większym stopniu niż ich poprzednicy: przejęty po przedniej, republikańskiej ekipie Robert Gates i rywalka Obamy z prawyborów, Hillary Clinton.
Jak przypominają analitycy, mieli oni bardziej niezależną pozycję, a prezydent nie czuł się jeszcze pewnie w kwestiach bezpieczeństwa międzynarodowego.
Autor: BOR/mtom/k / Źródło: PAP